W sobotę byłam na nogach już od piątej rano za sprawą mojego szefa i Nathana, którzy złożyli mi niezapowiedzianą wizytę. Przywitałam ich z bronią w ręku, "warcząc", że "życie im nie miłe, skoro mnie budzą o tej godzinie". Dostałam prawie zawału, widząc Millera w drzwiach, ale ten nie przejął się moimi słowami, które ponoć go rozbawiły. Nathan zadbał o to, bym miała już śniadanie i kawę na stole, więc bez żadnych przeszkód, mogliśmy przejść do rozmowy, która dotyczyła oczywiście mojego zadania.
Ta dwójka uparła się, że mimo wszystko powinnam mieć broń i jakieś nadajniki. Zdawałam sobie sprawę, że tak byłoby bezpieczniej, ale Jordan zobowiązał się do tego, że sam mnie przeszuka przed wyjściem. No i nie oszukujmy się, sama też nie chciałam robić mu problemów, bo w końcu poświęcił swój wolny czas i zdradził przyjaciela.
― Jak Ty to sobie wyobrażasz? ― uniosłam brew. ― Na pewno nie wzbudzę podejrzeń, kiedy pod sukienką będę miała kamizelkę kuloodporną. ― prychnęłam. ― Możecie chociaż raz mi zaufać? Umiem sobie radzić, wychodziłam z gorszych opresji.
― Mówisz o mordercy swoich rodziców? ― zapytał Miller, a ja kiwnęłam głową. ― Znałem ich, byli dobrymi ludźmi.
― Nath. ― zwróciłam się do mężczyzny, który miał podbite oko. ― Nie ufasz Jordanowi, spoko, mogę to zrozumieć. ― spojrzał na mnie z wyrzutem. ― Ale do cholery, lepszego planu nie mamy! Zeznania tych kobiet też nam wiele nie dają, areszt domowy jest zbyt łagodny. Odłóż prywatne sprawy na bok i skup się na tym pierdolonym zadaniu, w końcu macie być w pogotowiu, gdyby jednak poszło coś nie tak.
Nie uzyskałam odpowiedzi, brunet po prostu wyszedł i chwilę później odjechał. Całe szczęście, że Miller nie wypytywał o całą tę sytuację, bo mógł zmienić nam partnerów po tej akcji. Co do Nathana, to musiał zrozumieć, że życie prywatne a służbowe trzeba rozdzielać. Poza tym, takie zachowanie nie przekona mnie do tego, by dać mu szansę.
Minęło kilka godzin i przyszedł czas, by zacząć się szykować do bankietu. Zaczęłam się tym wszystkim stresować, bo jednak była duża szansa, że pójdzie coś nie tak, jednakże starałam się, odrzucić od siebie wszystkie złe myśli i wierzyć, że po tym dniu, zakończenie sprawy, to będzie tylko formalność.
Po długim prysznicu, wzięłam się za suszenie włosów, które później z lekka pofalowałam, a z ich części zrobiłam kłosa, który pięknie wyróżniał się na tle pozostałych, rozpuszczonych, włosów. Makijażem nie bawiłam się zbyt długo, bo nie widziałam sensu. Postawiłam na typowe dla mnie brązy z lekkim błyskiem i czarną kreską. Usta pomalowałam różowawą pomadką, by nie było zbyt krzykliwie.
Miałam jeszcze trochę czasu, więc nie ubierałam sukni, miałam zamiar zadzwonić do brata, by zapytać się, jak szła współpraca między nim,a Jacobem po tym wszystkim. Wyprzedziło mnie jednak pukanie do drzwi, za którymi krył się Jordan. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to był wielki siniak na policzku i już któryś raz rozcięty łuk brwiowy. Bez słowa wpuściłam go do domu.
― Ładny strój. ― powiedział, uśmiechając się lekko. ― Ale chyba niestosowny do okazji. ― szatyn był już gotowy, na sobie miał czarny, elegancki garnitur.
― Co Ci się stało? ― zapytałam, dotykając jego twarzy, ale szybko zabrałam rękę, bo cały się spiął. ― Wszystko gra?
― Penelopa dostała szału. ― westchnął. ― Nie mówmy o tym, mamy ważniejsze rzeczy na głowie. ― kiwnęłam głową. ― Zakryjesz mi to jakoś? ― kiwnęłam głową i poszłam po odpowiednie kosmetyki. ― Tylko żeby widać tego nie było.
― No wiem. ― mruknęłam. ― Ale lepiej to ściągnij, bo mogłabym niechcący Cię ubrudzić. ― nie kłócąc się, ściągnął marynarkę i białą koszulę. ― A to? ― na jego torsie widać było kilka ran.
― Jak skończysz tę sprawę, to o tym pogadamy, okej? ― kazałam mu usiąść na sofie, po czym sama usiadłam na niego okrakiem, bo tak było wygodniej, i zaczęłam zakrywać tego siniaka. ― Łapy. ― upomniałam, kiedy dotknął moich pośladków. ― Jordan.
― Tego też mi brakowało. ― zaśmiał się i w dalszym ciągu nie zabrał dłoni. Nie reagowałam już i w szybkim tempie skończyłam bawić się podkładem. ― Nie widać, ale nie trzyj za bardzo twarzy, bo zetrzesz wszystko.
Trzydzieści minut później byliśmy już w drodze na bankiet. Przed wyjściem, Jordan dokładniej mnie przeszukał, czy aby na pewno nie miałam ze sobą żadnych pluskiew ani broni. Kiedy nic nie znalazł, mogliśmy już wyjść z domu. Z każdym kolejnym kilometrem byłam coraz bardziej zestresowana, nie mogłam nic spieprzyć ani zagrozić Jordanowi i innym niewinnym osobom.
― Izzy. ― spojrzałam na szatyna. ― Wszystko się uda, nie masz się czym stresować. ― cmoknął mnie w policzek, po czym odpiął pas i wysiadł z auta, by chwilę później otworzyć mi drzwi. ― Pamiętaj, żeby się zbytnio ode mnie nie oddalać.
Na szczęście weszliśmy bez problemu, nikt nawet nie zwrócił na mnie zbytniej uwagi oczywiście do momentu, aż nie zauważył nas gospodarz. Mocniej ścisnęłam rękę Jordana, czując, że w bliskiej przyszłości wokół nas będzie ochrona.
― Nie mówiłeś, że Twoja partnerka jest policjantką. ― siedziałam cicho, co miałam powiedzieć? Niespodzianka? A może od razu żądać, by się przyznał do zabójstwa.
― Nie widziałem sensu. ― powiedział. ― To chyba nie problem, co? ― twarz Taylera wykrzywiła się w pewnym siebie uśmiechu, co odwzajemnił Anderson.
― Skądże. ― odpowiedział i spojrzał na mnie. ― Ale to nie oznacza, że nie będę miał na Pani oka, oczywiście nie muszę tłumaczyć dlaczego.
Ani ja, ani Jordan tego nie skomentowaliśmy, mówi się, że winny się tłumaczy, a ja nie miałam zamiaru dawać mu w żaden do zrozumienia, że coś knułam i to wraz z jego wspólnikiem i przyjacielem. Następne dwie godziny były potworne, większość osób, z którymi rozmawialiśmy przed oczami miały tylko "dolarki". Nie mogłam już zliczyć, ile razy sugerowano mi, że skoro mój facet zarabiał takie krocie, to powinnam zrezygnować z pracy w policji. Kilka razy nawet dostałam propozycja "babskich" wypadów na drinki. Odmówiłam oczywiście, nawet gdybym naprawdę była kobietą Taylera, to i tak nie zrezygnowałabym z tej pracy. Kochałam ją.
Jordan gdzieś poszedł, prosząc, bym nie narobiła głupot. Kiwnęłam tylko głową, mając nadzieję, że jednak uda mi się rozejrzeć, ale podeszła do mnie niska blondynka, która na moje oko była najmniej sztuczna z całego towarzystwa.
― Czemu akurat policja? ― zapytała Mia. ― Jest tyle innych profesji, ta praca niesie ze sobą niebezpieczeństwo, nie znasz dnia ani godziny, kiedy możesz zostać postrzelona na jakiejś akcji.
― Moi rodzice byli policjantami. Zawsze ich podziwiałam i odkąd pamiętam, chciałam pójść w ich ślady. ― westchnęłam. ― Nie zamieniłabym tego na nic innego. ― uśmiechnęłam się, co odwzajemniła.
― Nie wszystkim pasuje, że jesteś policjantką. ― szepnęła. ― I tu nie chodzi o tę całą sprawą zabójstwa. ― wzięła wdech. ― Nikt tutaj nie jest święty, nawet Cameron kiedyś miał zatargi z prawem, ale to już przeszłość. ― zapytałam o nią, ale nie doczekałam się odpowiedzi, bo do pomieszczenia wbiegło kilkunastu uzbrojonych mężczyzn.
Nikt nie wiedział, o co chodzi, moja towarzyszka była przerażona, Jordan zabrał mi telefon przed wejściem do budynku, nie miałam jak dać znać szefowi, że mieliśmy problem. Musiałam złapać dziewczynę za rękę, bo dostała ataku astmy. Z jej torebki wyciągnęłam inhalator, który natychmiastowo jej podałam. Nie zwracałam uwagi na polecenia ze strony tych mężczyzn, bo życie blondynki było ważniejsze.
― Głucha jesteś suko?! ― Mię popchnęli do innych, a ja zostałam siłą zaprowadzona na górę. ― Nie szarp się kurwa! ― nie dawałam za wygraną, chciałam wykorzystać fakt, że tylko jedna osoba "ze mną" szła. ― nic nie szło po mojej myśli, facet był bardzo dobrze wyszkolony, nie miałam realnych szans na wygraną z nim.
Weszliśmy do biura Andersona. Mężczyzna siedział na fotelu i patrzył w ekran laptopa, za to na biurku siedziała Penelopa i szyderczo się do mnie uśmiechała.
― Skończyłaś udawać kobietę ojca mojej córki? ― zapytała, a ja już wiedziałam, że cało nie wyjdę z tej sytuacji.
#######
Mogło mnie trochę fantazja ponieść. 😇🖤
CZYTASZ
SŁONKO, TO PRZEZNACZENIE
Teen FictionTo miała być sprawa jak każda inna. Morderstwo w korporacji, poszukiwanie zabójcy i końcowy happy end. Jednak jeden szczegół, a dokładniej jedna osoba, zmieniła wszystko. Każde wspomnienie wróciło, a on jakby się nie zmienił. Ciągle był takim samym...