Nie wiedziałam, jak opisać to spotkanie z Jacobem i dzieciakami. To było dziwne, zachowanie Jaya dawało mi wiele do myślenia. W niektórych momentach miałam wrażenie, że chciał objąć mojego brata, oprzeć się o jego ramię lub pocałować. Nie pochwaliłam się jednak tym z bratem, nie chciałam mu robić nadziei, kolejne odrzucenie, mogłoby go jeszcze bardziej dobić. Co do reszty, to tylko jeden chłopak zrozumiał, kim byłam. Podszedł do mnie i się przedstawił, pytając jednocześnie, czy go pamiętałam. Gdy potwierdziłam, wahając się, lekko mnie przytulił. To było słodkie, ale wtedy, gdy miał osiem lub dziewięć lat.
― Tak dla tradycji. ― mrugnął do mnie, a ja pokiwałam tylko głową na boki. ― Przepraszam, jeśli Panią to uraziło, nie miałam nic złego na myśli.
― Spokojnie, nic się nie stało. ― powiedziałam z uśmiechem. ― Ale na moje, powinieneś przytulać się z dziewczynami w swoim wieku, nie ze starą babą. ― chłopak roześmiał się, ale przyznał mi rację.
― Czemu Pani już nie przychodzi do nas na treningi? ― zadał kolejne pytanie, które zainteresowało jego kolegów, którzy już też musieli mnie rozpoznać.
― Bo mieszkam tutaj. ― powiedziałam i miałam coś jeszcze dodać, ale mój telefon się rozdzwonił, to była matka Jordana. Nie odebrałam.
Zamieniłam kilka zdań z nastolatkami, po czym wraz z bratem opuściłam teren zawodów. Mój brat miał zamyślony wyraz twarzy, bez słowa usiadł na miejscu pasażera i przez całą drogę do restauracji, a potem w czasie posiłku i po powrocie do domu, praktycznie się nie odzywał. W domu próbowałam z nim rozmawiać, ale pod nosem mruknął "idę spać, pogadamy po zawodach", po czym zniknął za drzwiami, które na dodatek zamknął na klucz.
Następnego dnia obudziłam się o szóstej i niemal od razu zaczęłam się szykować do pracy. Miałam wstawić się o ósmej, ale tym razem byłam na miejscu z dwudziestominutowym wyprzedzeniem. Na komendzie nie było ani mojego partnera, ani szefa, ani nawet Joe, który chyba jako jedyny był za tym, bym szła z Jordanem na ten bankiet.
― Wczoraj dzwonił do mnie Twój szef, powiedział, że mam się dzisiaj wstawić. ― Jordan, nie patrząc na nikogo, wziął sobie krzesło i usiadł obok mnie. ― Rozumiem, że jesteśmy umówieni. ― mrugnął do mnie, jednocześnie się uśmiechając.
― Mam znaleźć dowody na Andersona, a nie z Tobą randkować. ― powiedziałam ze śmiechem. ― Nie mam na to czasu, serio.
― Wystarczą chęci słonko. ― mrugnął do mnie kolejny raz, co wywołało u mnie przewrót oczami. ― Nie uwierzę, że już nic do mnie nie czujesz. ― westchnęłam, ale nie odpowiedziałam na to pytanie. I to nie dlatego, że nie byłam pewna swoich uczuć, a dlatego, że Nathan do nas dołączył.
― O co chodzi Nath? ― zapytałam. ― Macie jakiś plan? Czy chcesz go zamknąć w pudle do końca jego marnego życia? ― zaśmiałam się, widząc, jak Ci dwaj mordowali się wzrokiem.
― Nie kuś Ave, nie kuś. ― powiedział, co już całkowicie mnie rozśmieszyło. ― Niestety jeszcze nie mam takiego prawa. ― rezygnacja w jego głosie była niemal namacalna. ― Przejdźmy do biura komendanta, tam wszystko ustalimy.
Wyłączyłam komputer, po czym wstałam i poszłam w dobrze znaną mi drogę. To było śmieszne, co robiła ta dwójka. Nie musiałam się nawet odwracać, by wiedzieć, że są blisko pobicia się przy tych wszystkich policjantach. Dla Jordana najlepiej byłoby trzymać nerwy na wodzy, bo nawet gdyby to Nathan zaczął, to on by za wszystko odpowiedział. Pies psa nie wyda.
― Dobrze, że już jesteście. ― powiedział Miller, wskazując krzesła wokół niewielkiego stołu. ― Niestety jestem zmuszony wysłać Cię na ten bankiet. ― zwrócił się do mnie. ― Nie mamy aż tak zaufanych ludzi, którzy nie daliby się przekupić za pieniądze. ― przewróciłam oczami, to było do przewidzenia. ― Liczę na to, że uda nam się dzisiaj wszystko omówić i ustalić plan, dzięki któremu detektyw White nic się nie stanie.
― A dlaczego miałoby? ― zapytał Jordan, nie kryjąc swojego zdziwienia. ― Będę z nią...
― To jeden z powodów. ― pokręciłam głową. To było dziecinne. ― Gdzie się ten bankiet odbędzie?
― W jego domu. ― odpowiedział. ― Cały teren będzie monitorować ochrona, Matt płaci im podwójną stawkę, aby byli bardziej czujni i nie bali się sięgnąć po broń. ― zastanowił się jeszcze. ― Każdy z gości dostanie specjalny identyfikator z kodem. Jeśli jeszcze chcecie kogoś w to wkręcić, to macie czas do jutra. Ja już odebrałem nasze identyfikatory.
― Są na nazwiska? ― kiwnął głową. ― Zajebiście. ― prychnęłam. ― Zdajesz sobie sprawę, że go przesłuchiwałam?
― Są na moje nazwisko. ― sprostował. ― Nie musisz się martwić, zadbałem o wszystko. ― mrugnął do mnie, a ja nie umiałam się nie uśmiechnąć, nawet gdy wcześniej takie zachowanie mnie wkurzało. ― Jeszcze jakieś pytania?
― Nie, ale chcielibyśmy, abyście mieli mini kamerki i podsłuch przyczepione do strojów. ― powiedział Nathan. ― Wszystko będziemy rejestrować, a w razie problemów, wkroczymy do akcji.
― Nie wyjdzie. ― powiedział mój były chłopak. ― Każdy z gości jest sprawdzany przed wejściem, broni też nie będziesz mogła mieć przy sobie. Jedynie telefon. ― westchnęłam zrezygnowana. ― Słonko domyślam się, że nigdy nie rozstajesz się z tym gnatem, ale jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, to musisz mi zaufać i nie kombinować. Będzie mało okazji do tego, by się rozejrzeć, większość czasu będziesz musiała spędzić na słuchaniu snobów o ich majątkach.
― Nie sądziłam, że zrobi się z Ciebie taki zgred. ― powiedziałam ze śmiechem. ― Za dobrze mnie znasz, żeby wiedzieć, że i tak będę kombinować. ― kiwnął głową.
― Przyjadę dzisiaj do Ciebie i wszystko Ci wyjaśnię. ― kątem oka zerknęłam na Nathana, który był wściekły. Nie chciałam tego komentować ani robić scen, w końcu Nathan przyznał się, że chciał się do mnie zbliżyć. Jordan za to nie krył się z tym, że również tego chciał.
― Dzisiaj jadę z bratem na zawody. ― powiedziałam. ― Wczoraj przyleciał Jay z dzieciakami, obiecałam im, że będę.
― W takim razie, gdzie mam przyjechać?
######
CZYTASZ
SŁONKO, TO PRZEZNACZENIE
Teen FictionTo miała być sprawa jak każda inna. Morderstwo w korporacji, poszukiwanie zabójcy i końcowy happy end. Jednak jeden szczegół, a dokładniej jedna osoba, zmieniła wszystko. Każde wspomnienie wróciło, a on jakby się nie zmienił. Ciągle był takim samym...