Ciekawość to pierwszy stopień do piekła

166 16 2
                                    

Nie wiem, ile minęło, minuta a może była to tylko sekunda. Stałam nieruchomo i wpatrywałam się w blondynkę, która widocznie była dumna z tego, co zrobiła. Szkoda tylko, że oprócz mnie, wkopała także Jordana, który również mógł nie wyjść z tego cały. W końcu nie wiadomo, co Andersonowi siedziało w głowie. Jeśli rzeczywiście zamordował tamtą kobietę, to z kolejnym takim "wybrykiem" nie miałby problemu, a czy to byłaby jedna, czy z więcej osób, to nie robiło różnicy. 

― Fakt, że Jordan jest ojcem Twojej córki, nie znaczy, że nie jest moim facetem. ― odezwałam się w końcu. Starałam się, by mój głos był pewny siebie, chyba mi się udało, bo nim uzyskałam jakąkolwiek odpowiedź od niej, minęło dobre dziesięć sekund. 

― On jest ze mną! Myślisz, że dla Ciebie zostawi mnie i swoje dziecko? ― prychnęła śmiechem, podchodząc do mnie. ― Twój partner chyba nie jest zadowolony, że latasz za swoim ex, co? 

Zaśmiałam się, zaznaczając, że Nathan to mój partner z pracy i nie miał nic do tego, za kim się uganiałam, a za kim nie. Żadne z nich nie musiało wiedzieć, że pomiędzy nami było coś, im mniej wiedzieli, tym byłam na lepszej pozycji. Blondynka nie miała już żadnych argumentów i chyba wkurzało ją to, że na wszystko miałam odpowiedź. W końcu podeszła do mnie i kilkakrotnie uderzyła mnie w twarz pięścią, a na odchodne kopnęła w brzuch. Nie dziwiłam się Jordanowi, że co chwilę wyglądał, jak po pobojowisku. Jeszcze bardziej zaczęłam współczuć Ash'owi i Isabelle. 

―  Możesz już iść. ―  pierwszy raz odezwał się Anderson. ― Wyprowadźcie ją i zawieźcie pod dom Taylera. ―  dwóch mężczyzn, których nie zauważyłam, wyprowadziło blondynkę z pomieszczenia. ―  Usiądź, pogadamy sobie. ― nie mówiąc nic, oparłam się o ścianę. Nie chciałam z nim dyskutować. ― Uparta jesteś. ― stwierdził, po czym się uśmiechnął. ― Ale przejdźmy do rzeczy. Jak idzie udowadnianie mi morderstwa. ― uniosłam brew. ― Nie jestem głupi, wiem, że jesteś tu tylko dlatego, by mi to udowodnić. Tayler po pijaku jest bardzo wylewny, już od ponad roku wiem o Twoim istnieniu. Ile godzin wysłuchiwałem, jak on bardzo za Tobą tęskni. ― pokręcił głową. ― Niby zaraz trzydziestka na karku, a zachowuje się jak gówniarz. ― zaśmiał się, po czym kolejny raz wskazał na krzesło.  ― Siadaj, w innym wypadku moi ludzie Cię przywiążą. ― Nie pewnym krokiem podeszłam do krzesła, które odsunęłam na bezpieczną odległość, po czym dopiero usiadłam. 

―  Konieczne było straszenie reszty gości? ―  w końcu się odezwałam. Mężczyzna odpowiedział mi psychicznym uśmiechem, po czym zaczął swój monolog na temat zamordowanej. Dokładnie się w niego wsłuchałam, mając nadzieję, że wyłapię coś istotnego.  Co chwilę musiałam się otrząsnąć z szoku, ten człowiek nie miał żadnego szacunku do tej kobiety ani innych swoich pracownic. 

― Przez swoją ciekawość zginęła, początkowo nie chciałem tego zrobić, ale widziała coś, czego nie powinna. ― uniosłam brew. W tamtej chwili jeszcze bardziej żałowałam, że nie miałam ani telefonu, ani podsłuchu. ― Przyprowadźcie go. ― powiedział do człowieka, który mnie tu przyprowadził. 

Nie minęło dużo czasu, a do pomieszczenia wszedł Jordan, który był cały we krwi. Już gołym okiem można było zauważyć, że próbował się uwolnić, ale bez rezultatu. Siłą posadzono go obok mnie, a ja odruchowo zaczęłam sprawdzać jego stan. Już drugi raz przeze mnie był w podobnej sytuacji. 

― Wracając do tematu. ― przerwał ciszę. ― Masz dwa wyjścia White. ― spojrzałam na niego. ― Albo od teraz pomagasz mi i moim ludziom, albo pierw wykończę Taylera. ― wskazał bronią na bruneta. ― Później stąd wyjdziemy i na Twoich oczach będę kazał wysadzić ten budynek, a na samym końcu Cię wykończę.  ― wstał, po czym udał się w stronę drzwi. ― Masz czas do momentu, aż tu nie wrócę. ― wyszedł, zostawiając mnie sam na sam z Jordanem. 

― Wszystko gra? ― zapytałam, ale nim zdążył odpowiedzieć, sama to zrobiłam. ― Po co pytam, skoro widzę, że nie. ― odpięłam mu koszulę, mając nadzieję, że nic poważnego mu nie było. Na szczęście nie. 

― Co się stało? ― zapytał, a ja dokładnie mu opowiedziałam, cały przebieg tego wszystkiego, rozpoczynając od incydentu z Mią. ― Nieważne co zrobisz, on i tak zabije mnie i tych ludzi, zaczynając od Mii i Camerona. ― uniosłam brew, a on się przysunął do mnie bliżej i opowiedział o tym, co robił z Cameronem. 

― To było moje zadanie! Czemu zacząłeś szukać czegoś bez mojej wiedzy i jeszcze wciągnąłeś w to osoby trzecie?! ― wkurzyłam się, gdyby nie to wszystko, może cały ciąg dalszy, potoczyłby się inaczej. 

Moje myśli toczyły ze sobą spór, nie wiedziałam, co miałam zrobić. Byłam w martwym punkcie, bo zdawałam sobie sprawę, że coś zrobić musiałam, ale jednocześnie nie mogłam pozwolić, by tyle ludzi zginęło. Zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu, aż w końcu zauważyłam kamerę, przez którą na pewno oglądał nas Anderson. Nie wiedziałam, co siedziało mu w głowie, ale nie chciałam też się przekonywać, do czego był zdolny, w końcu zagroził, że wysadzi cały budynek. 

Oparłam się o ścianę i patrzyłam przed siebie, Jordan próbował znaleźć coś na kształt apteczki, ale jedyne co było w tym pomieszczeniu to papiery i alkohol. Nie minęło dużo czasu, kiedy do pomieszczenia wszedł Anderson. Miał przy sobie broń, co nie wróżyło nic dobrego. Przełknęłam ślinę i kątem oka spojrzałam na bruneta, chcąc mu dać do zrozumienia, by ten nie ruszał się z miejsca. Morderca tej kobiety celował w moją stronę, krzyczał, że chciał dać mi szansę i że mogłam nie wzywać policji. Nie rozumiałam, o co chodzi, ale nie zamierzałam zaprzeczać, zwłaszcza że z dołu dało się usłyszeć krzyki i strzały. 

Mina Andersona dawała mi jasno do zrozumienia, że nie wyjdę z tego żywa. Utwierdziły mnie w tym dwie rzeczy, w tym jedna, bardzo dotkliwa i bolesna. Po przeładowaniu broni, jeszcze nasłuchałam się o tym, jakie to było lekkomyślne z mojej strony i że dzięki temu, zginie wiele niewinnych osób. Po tych słowach drzwi zostały otwarte, a w nich stanęło kilkoro policjantów, a w tym Nathan i Joe. Chwilę później poczułam przeraźliwy ból brzucha. Osunęłam się po ścianie, zdając sobie sprawę, co miało miejsce. Nie krzyczałam, powoli obraz wokół był coraz bardziej rozmazany, a dźwięk był jakby stłumiony. Widziałam, że ktoś był przy mnie, klepał po policzku i prosił, bym nie zamykała oczu. Było to jednak silniejsze ode mnie, powieki stawały się coraz cięższe, a mi zaczynało brakować sił. W końcu już całkowicie odpłynęłam. 

######

Trochę popłynęłam:) 

Miłego ❣️

SŁONKO, TO PRZEZNACZENIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz