Jego twarz, zdawać się mogło, była całkowicie normalna. Taka jak codziennie. Gładka, surowa, nienaruszona. Parę niesfornych kosmyków blond włosów opadało lekko na czoło i w pierwszym odruchu chciała sięgnąć, aby je przeczesać. Lecz wtedy dostrzegła jego oczy. Puste, wyzute z jakichkolwiek emocji. Takie, jakimi raczył swoich współpracowników... ale nigdy ją samą.
Nie ruszał się, nic również nie mówił. Po prostu na nią patrzył tym swoim przeszywającym, stalowym spojrzeniem niebieskich oczu, które zdawały się wyczytywać z niej wszystko jak z otwartej księgi. Próbowała zmusić się do jakiegokolwiek ruchu w jego stronę, lecz jej ciało nie chciało z nią współpracować. Stała tam jak słup soli, nie mogąc nawet poruszyć głową, przez co zmuszona była do utrzymania kontaktu wzrokowego.
I wtedy dostrzegła, jak jego błękitna tęczówka zaczyna powoli zmieniać swoją barwę. Staje się coraz jaśniejsza, aż w końcu kompletnie blednie i niemal niknie na tle białek. Poczuła jak jej własne oczy otwierają się w szoku, a z ust na darmo próbuje wyrwać się zduszony krzyk, gdy spod powiek mężczyzny zaczęła niespodziewanie sączyć się krew. Zalewała jego twarz, spływając po szyi i wsiąkając w materiał kurtki. Chciała krzyczeć, sięgnąć do niego, zrobić cokolwiek. Lecz nie była w stanie nawet mrugnąć.
Zza jego pleców wyłoniła się nagle niezliczona liczba dłoni. Brudne, zakrwawione ręce pojawiały się zewsząd, sięgając do jego twarzy. Wbijały paznokcie w skórę, rozrywając ją i zdzierając z jego surowego oblicza. A on nie reagował. Wciąż na nią patrzył, tym pustym, bladym spojrzeniem...
* * *
Zerwała się niespodziewanie, z trudem łapiąc w płuca powietrze. Dłoń jakby machinalnie powędrowała do twarzy, prawdopodobnie spodziewając się zastać ją w tym samym stanie co ta, którą przed chwilą ujrzała. Napotkała jedynie gładką, nieco wilgotną od potu skórę, lecz nietkniętą przez rozrywające pazury obcych.
Co więcej, oczy nie spoglądały już na zalane juchą lico jej ukochanego, a na ciągnącą się autostradę. Po obu jej stronach dostrzec można było pojedyncze, pozostawione samochody z wybitymi szybami.
Na horyzoncie widać było pierwsze promienie wschodzącego słońca, a po księżycu pozostała już jedynie blada poświata.
To był tylko sen.
- Wszystko w porządku? - do jej uszu dotarł głos, a ona poderwała głowę w kierunku jego źródła. Emily zajmowała miejsce za kierownicą, ostrożnie przenosząc wzrok między drogą a swoją koleżanką. Brunetka miała podkrążone i lekko spuchnięte oczy, co sugerować mogło, że długo nie spała.
- Tak, ja... - Riley zacięła się wpół zdania, marszcząc lekko brwi. Oczami wyobraźni ponownie ujrzała ten sam obraz, który przyprawił ją o gęsią skórkę. Niespodziewanie zachciało jej się wymiotować. Pokręciła przecząco głową i opadła z powrotem na fotel pasażera, wypuszczając z siebie z wolna powietrze - Wszystko okej.
To nie pierwszy raz, gdy podczas i tak już niespokojnego snu towarzyszyły jej te czy inne obrazy. Ilekroć zamykała oczy, pragnąc na moment odciąć się od koszmaru świata rzeczywistego, jej własny umysł postanawiał przysparzać jej jeszcze gorszych doświadczeń. Przekrój był dość szeroki, jeśli chodziło tematykę, lecz każdy z nawiedzających ją koszmarów miał jeden wspólny szczegół.
Niezależnie od tego co ukazywały, każdy w jakiś sposób nawiązywał do śmierci Maxa.
Już w trakcie dnia nieprzerwanie o tym myślała. Analizując tę sytuację w kółko, na okrągło widząc jego ciało powoli ulatujące z jej rąk. Nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak o śmierci osoby, którą kochała ponad własne życie.