Kiedy Riley była młodsza, sny były dla niej naprawdę interesującym tematem. Potrafiła spędzić całe godziny na poszerzaniu swojej wiedzy w kwestii snów z psychologicznego punktu widzenia. Czytała wiele ciekawych książek, których autorzy wierzyli iż sny są odzwierciedleniem tego, co spotyka nas w rzeczywistości. Teoria Freuda była nieodłącznym elementem występującym w jej lekturach.
Jeszcze kilka lat temu Flint podchodziła do snu i całego procesu śnienia z ogromnym podekscytowaniem.
Teraz kobieta bała się zmrużyć oczy.
Wpatrywała się w suwak od namiotu już od dobrych dwóch godzin. Z zewnątrz docierały do niej dźwięki wydawane przez świerszcze, a także odległe pohukiwanie sów. Natura żyła własnym życiem, najwidoczniej jeszcze niedotknięta przez wirusa. Szatynka raz po raz łapała się na bezsensownym zerkaniu na wyładowany zegarek, chcąc oszacować ile mniej więcej czasu pozostało jej jeszcze do poranka. Powoli jednak przyswajała myśl, że tej nocy na pewno już nie zaśnie.
Doktor Flint była zmęczona. Prychnęła pod nosem, uświadamiając sobie, że to prawdopodobnie pierwszy raz, gdy przyznała to sama przed sobą. Niedobór snu był czymś, z czym borykała się od lat, nie tylko przez wzgląd na pracę, ale także liczne koszmary, które nie pozwalały jej na porządny odpoczynek. Demony przeszłości nawiedzały ją ilekroć próbowała zaznać choć trochę spokoju, przez co ostatecznie zniechęciła się do wszelkich prób uregulowania snu i w końcu pogodziła z tym, jak bardzo zaburzony był jej zegar biologiczny.
Co miało największy wpływ na to, że wreszcie utwierdziła się w przekonaniu, że jest zmęczona? Wybuch apokalipsy? Wiecznie czyhające na nią niebezpieczeństwo?
A może śmierć osoby, która wręcz błagała ją o to, żeby w końcu odpoczęła?
Riley była zmęczona. Zmęczona niespodziewanym piekłem na ziemi, które pochłonęło dziesiątki tysięcy istnień i wciąż zbierało swoje żniwo. Uciekaniem i życiem w ciągłym strachu przed żądnymi ludzkiego mięsa zainfekowanymi.
Ale to zmęczenie nie mogło równać się z tym, co jeszcze przyjdzie jej przeżyć przez apokalipsę.
* * * * *
Nowy dzień przywitał mieszkańców obozowiska kolejnymi wyzwaniami. Mimo sukcesu na wczorajszym wypadzie, zapasów wciąż było za mało. W dodatku zaczęła im powoli kończyć się pitna woda, przez co zmuszeni byli do ograniczenia jej spożywania jeszcze bardziej. Jednak już o świcie Shane wraz z Johnem wybrali się na poszukiwania źródła, z którego mogliby wydobyć czystą wodę.
Riley pociągnęła za suwak swojej bluzy i zasunęła ją aż do samej szyi, gdy powiew chłodnego powietrza smagnął ją nieprzyjemnie po odkrytej skórze. Założyła kosmyk włosów za ucho i westchnęła cicho, po czym schyliła się po kolejną koszulkę.
Razem z Lori i Carol zajęły się tego ranka praniem. Tak jak Riley sądziła, nie przespała tej nocy nawet godziny, więc gdy tylko usłyszała, że ktoś z obozu się już obudził, czym prędzej wyszła z namiotu i ruszyła aby rozpocząć nowy dzień. Dołączyła do kobiet przy jeziorze i razem z nimi czyściła zebraną brudną odzież. Następnie wraz z Lori rozwieszały wyprane rzeczy na sznurkach, a Carol zajmowała się ich wyprasowaniem.
Dwie mężatki wymieniały ze sobą krótkie uwagi, a Riley odpływała myślami nieco poza ich rozmowę. Wciąż zastanawiała się nad swoim wczorajszym pomysłem i spontanicznym zgłoszeniem się do przekazania Darylowi wieści. W tej chwili, po spojrzeniu na tę decyzję w świetle dziennym, sama zaczęła w nią nieco wątpić. Dlaczego to zrobiła?