Jak wiele wspomnień można wiązać z jednym miejscem, które znało się głównie tylko z cudzych historii? Jak duży wpływ na postrzeganie danej lokacji ma świadomość, że niegdyś stałym jej bywalcem była dana osoba?
Riley nigdy się nad tym dłużej nie zastanawiała. Nie miała właściwie potrzeby analizować swojego podejścia do poszczególnych miejsc w Atlancie i jej okolicach. Spędziła w tym mieście ostatnie lata przed wybuchem apokalipsy, ale nigdy nie przypatrzyła się bliżej swojej okolicy. Po skończeniu dwudziestu czterech lat prowadziła życie jak w zegarku, skrupulatnie pilnując swoich harmonogranów i dbając, aby wszędzie zjawiać się o odpowiedniej porze. Nie miała czasu na tak błahą czynność jak przystanięcie w miejscu, złapanie głębokiego oddechu i chwilę refleksji. Była w ciągłym biegu.
Dlatego więc teraz siedziała z twarzą niemal przyklejoną do szyby, podczas gdy jej oczy skakały od jednego do drugiego punktu, jaki mijał samochód.
Obrzeża Atlanty prezentowały się znacznie lepiej, niż się spodziewała. Zasięg napalmu, jaki został zrzucony na miasto kilka godzin po rozpowszechnieniu się wirusa, najwidoczniej zatrzymywał się tuż przy zjeździe z głównej drogi. Domki jednorodzinne stały nietknięte, choć w poszczególnych parcelach widać było skutki działalności uciekających ludzi, w formie roztrzaskanych okien i wyrwanych z zawiasów drzwi. Gdzieniegdzie na trawnikach walały się porzucone walizki, raz na jakiś czas dostrzec można było także przewrócony na dach samochód. Tu i ówdzie pełzał szwendacz, ale ulice zdawały się relatywnie puste i spokojne.
— Przy następnym skrzyżowaniu skręć w prawo... — Emily wodziła palcem po mapie, upewniając się, że na pewno odpowiednio pilotuje kierowcę. Przygryzła kciuk i zmarszczyła lekko brwi, przekrzywiając na bok głowę. — Chociaż nie, czekaj... Na następnym w lewo. Albo prawo? Cholera wie, ta mapa jest jakaś dziwna...
— W jaką ulicę mam skręcić? — przez głos Daryla przebijała się bezsilność i zmęczenie. Zaczynał powoli dostrzegać chyba, że rola pilota nie powinna zostać powierzona Riggs. Brunetka uparcie powtarzała, gdy tylko zapadła decyzja o wyjeździe, że doskonale wie jak ich pokierować. Ostatecznie jednak okazało się, że sama gubiła się we własnych wskazówkach.
— Stillwood... chyba. — bąknęła, przekręcając mapę i nachylając się nad nią, by lepiej odczytać małe literki. — Albo Myrtle? Nie nie, jednak Willingham...
— To która w końcu? — parsknął Dixon, zwalniając pojazd, gdy zbliżyli się do wspomnianego wcześniej skrzyżowania. Rzucił Emily zirytowane spojrzenie, widząc jak kobieta obraca mapę ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. — Dawaj to...
Wyrwał jej przedmiot z ręki, a Emily spojrzała na niego spod byka.
— Oderwij mi od razu rękę... — burknęła, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
Riley siedziała za fotelem kierowcy, uważnie oglądając osiedle, przez które właśnie przejeżdżali. Podwórka bogatych wcześniej mieszkańców teraz prezentowały się w opłakanym stanie. Znała tę okolicę, jeden ze współpracowników Maxa mieszkał tutaj ze swoją żoną i nieraz odwiedzali się nawzajem. Kobieta była zbyt skupiona na przemyśleniach dotyczących losu znajomych jej ludzi, by usłyszeć sprzeczkę między siedzącą z przodu dwójką.
Wypady zaopatrzeniowe były w ostatnich dniach głównym zajęciem, którego podejmowała się grupa. Nadchodząca, nieunikniona wojna z Gubernatorem wymusiła w nich konieczność zdobycia odpowiedniej ilości broni i amunicji. W kwestii liczebności byli na przegranej pozycji, gdyż Gubernator miał za sobą praktycznie całe miasteczko, które zapatrzone było w niego jak w boga. Jedynym polem, w jakim grupa więzienna mogła się popisać, było więc uzbrojenie.