Czekanie było zawsze najgorsze.
Brak jakichkolwiek informacji z zewnątrz, a także niemożność nawiązania kontatku z tymi, którzy narażali swoje życie poza murami więzienia, doprowadzała wszystkich do niemal białej gorączki. Mogło się tam dziać teraz cokolwiek, a grupa pozostająca w ich nowym schronieniu nie miałaby o tym bladego pojęcia.
Na zewnątrz już dawno zapadła noc. Światło księżyca przebijało się przez brudne, zakurzone okna więzienia, słabo oświetlając pogrążony w ciszy blok C. Riley stała w wieży wartowniczej na piętrze bloku, uważnie obserwując drogę prowadzącą do bramy wjazdowej. Żywiła się nadzieją, że lada chwila ujrzy wyłaniający się spomiędzy drzew samochód należący do jej grupy.
Kolejne minuty dłużyły się jednak niemiłosiernie, a po jej bliskich nie było śladu.
Nikt z pozostałych członków grupy nie potrafił zasnąć. Wszyscy czekali w napięciu, nie mogąc zmusić się do odpoczynku. Byli zbyt zmartwieni sytuacją na zewnątrz, aby móc w spokoju zamknąć oczy.
— Udało mi się uśpić małą. — głos Hershela wyrwał Riley z zamyślenia. Kobieta oderwała się od okna i przeszła powoli przez wieżę, zatrzymując w jej przejściu na szczycie schodów. Oparła się o framugę i spojrzała na znajdujące się na parterze osoby.
— Jak stoimy z mlekiem? — zapytał Carl. Chłopiec zabijał czas, ładując do magazynków kolejne naboje. Do czynności tej dołączyła również Beth, najwidoczniej zbyt przytłoczona przez strach o porwaną siostrę.
— Zapasu wystarczy nam na jakiś miesiąc. — odpowiedział staruszek.
— Za parę dni pojadę z Carol po więcej. — mruknął młody Grimes po dłuższym zastanowieniu. Riley zmarszczyła delikatnie brwi. Dlaczego chłopiec już teraz planował wyprawy zaopatrzeniowe?
— Twój tata i reszta zdążą do tego czasu już wrócić. — nastolatka zwerbalizowała myśli pani doktor, również patrząc na chłopca w niezrozumieniu. Carl pokręcił lekko głową.
— Nie wiemy tego. — odparł. — W tej chwili mam tylko Judith i...
Nie dane mu było dokończyć. Wszyscy jednocześnie poderwali głowy w kierunku wyjścia z sali, gdy dotarł do nich odległy dźwięk czyjegoś wrzasku. Riley poczuła jak serce podskakuje jej do gardła. Jej prawa dłoń machinalnie powędrowała do kabury przypiętej na udzie, a palce zacisnęły się na szkielecie pistoletu.
— Co to było? — zapytała z przerażeniem Beth, patrząc między dwójką dorosłych.
Wrzask ponowił się, tym razem bliżej niż poprzednio. Szatynka przełknęła głośno ślinę. Mimo, że wszyscy pozostawali ostrożni, nie brali pod uwagę, że kłopoty nadejdą akurat teraz - gdy wszystkie najsilniejsze ogniwa grupy znajdowały się poza więzieniem... Przez chwilę wpatrywała się jeszcze w drzwi, tak jakby spodziewała się, że ktoś nagle zza nich wyskoczy. Gdy to jednak nie nastąpiło, ruszyła powoli schodami w dół.
— Ktoś jest w środku. — zauważył Hershel, również zaalarmowany nagłym hałasem.
— Carol?
— Nie. Jest na wieży z Axelem — Riley mruknęła, wymijając siedzącą na schodach dwójkę młodocianych. Wyciągnęła z kabury broń i złapała ją w obie dłonie, nie spuszczając wzroku z przejścia.
— Może wpadli w kłopoty? — zaproponowała blondynka, a jej głos zadrżał z przestrachu. — I potrzebują pomocy?
— Sprawdźmy najpierw czy są wciąż w wieży. — Hershel starał się być głosem rozsądku, jednak jego słowa nie docierały do żadnej z młodszych od niego osób.