— Coś ty narobił?
Nie potrafiła, mimo największych chęci, wyzbyć się oskarżycielskiego tonu. Jej twarz już od dobrych paru minut wyrażała niedowierzanie i także w pewnym stopniu zawód postawą Ricka. Nie była w stanie uwierzyć, że zdobyłby się na coś takiego. Że wziąłby w ogóle pod uwagę opcję użycia żywego człowieka jako karty przetargowej.
I przekazania go prosto w ręce potwora, jakim był Gubernator.
— Coś ty najlepszego narobił? — powtórzyła z goryczą, patrząc wstrząśniętemu szeryfowi prosto w twarz. Pokręciła głową z dezaprobatą, nie będąc w stanie dostrzec jakiegokolwiek sensu w całym tym bajzlu. Jej spojrzenie przeskoczyło na Johna, który kucał z boku przy porzuconym worku, przyglądając się materiałowi. Zerknęła następnie na Daryla, chodzącego nerwowo w tę i we w tę i przeklinającego pod nosem.
— Nie zamierzałem tego zrobić... — szepnął Rick, przecierając twarz w nerwowym geście. — Nie chciałem...
— Najwidoczniej chciałeś, skoro już jej tutaj nie ma. — przerwała mu ostro, marszcząc gniewnie brwi. Parsknęła i pokręciła głową z frustracji. — Nie wierzę. Po prostu nie wierzę.
— Merle powiedział mi, że przyjdzie tutaj szukać prochów. — wtrącił Daryl, głosem przepełnionym złością. — Dużo rzeczy gadał od samego rana...
— Jakich?
— Że się wycofasz. — mruknął do szeryfa. — Że nie masz wystarczająco odwagi, żeby to zrobić.
— Odwagi — prychnęła pod nosem Riley i zgromiła ich spojrzeniem. — Jak mogliście ukryć to przed całą grupą? — syknęła, następnie wbiła zimne spojrzenie prosto w Ricka. — Jak mogłeś w ogóle wziąć taką opcję pod uwagę?
— Dał mi wybór — Grimes podniósł głos, tracąc resztki cierpliwości. Zniknięcie Michonne i starszego Dixona kompletnie go zszokowało i wyprowadziło z równowagi. — Powiedział, że nie zaatakuje nas, jeśli wydamy mu Michonne.
— A ty mu uwierzyłeś? — dziewczyna uniosła do góry brwi. — Facetowi, który ukrył przed całym swoim miasteczkiem, że praktycznie tuż pod ich nosami przetrzymywał dwoje ludzi i ich torturował?
— Musiałem w pierwszej kolejności myśleć o bezpieczeństwie naszej grupy... — Rick próbował się tłumaczyć.
— Grupy, w której na miejsce zasługuje także Michonne! — Riley nie wytrzymała. — Uratowała Hershelowi życie, gdy Gubernator zaatakował po raz pierwszy. Uratowała Glenna i Maggie. Gdyby nie ona, nawet byśmy nie wiedzieli, że zostali porwani!
— Słuchaj Ri, nie było cię tam. — John podniósł się powoli na nogi. — Nam też to wyjście się nie podobało. Ale jako jedyne oznaczało mniejszy rozlew krwi. Priorytetem było najpierw zadbać o to, żeby nasi uszli z życiem... Z resztą, tak jak powiedział Rick, ostatecznie nie mieliśmy tego zrobić.
— No to chyba coś wam po drodze nie wyszło. — dziewczyna aż kipiała ze złości. Nigdy nie podejrzewałaby ludzi w swojej grupie o coś takiego. Nie odważyłaby się pomyśleć, że skłonni byliby sprzedać drugiego człowieka za własne bezpieczeństwo.
Którego, tak swoją drogą, najpewniej wcale nie mieliby zagwarantowanego.
— Merle musiał zabrać ją, gdy wyszliśmy z bloku. — powiedział Rick, starając się zapanować nad uciekającymi mu spod kontroli emocjami. — Rozmawiałem z nim na ten temat, ale nie powiedziałem, że ma to zrobić już teraz!