— Czemu właściwie mam się uczyć tych całych pierwiastków?
Riley uniosła do góry brwi, wypuszczając z siebie ciężko powietrze. Pytanie Carla wybiło ją nieco z rytmu, a skupienie na jak najdokładniejszym wyjaśnieniu chłopcu materiału prysło w jednej chwili. Jak się nad tym dłużej zastanowiła, to tak naprawdę sama nie wiedziała, po co miałby się ich uczyć.
Matka chłopca zapytała ją tego poranka, czy kobieta mogłaby przysiąść z nim do lekcji. Lori skrupulatnie podchodziła do kontynuowania edukacji syna, przeprowadzając z nim lekcje i zadając mu wszelakie zadania. O ile Riley jak najbardziej popierała rozwój i poszerzanie swojej wiedzy, nie była przekonana, czy w obecnych okolicznościach aż tak szczegółowe podchodzenie do materiału było naprawdę konieczne...
Zgodziła się mimo to, przekonana wyrazem nadziei na twarzy chłopca, którego ekscytowała sama perspektywa odrabiania lekcji z doktor Flint. Kobieta sądziła, że wie w co się pakuje... dopóki Lori nie wytłumaczyła jej w którym dziale skończyli.
— No... — zaczęła, drapiąc się po podbródku i patrząc na otwarty przed nią podręcznik. — No wiesz... Autorzy tego podręcznika zawarli w nim najważniejsze elementy matematyki. Miałeś już geometrię, tabliczkę mnożenia, ułamki, a teraz też pierwiastki. Są to rzeczy, których uczyłam się też ja, kiedy byłam w twoim wieku.
— Ale do czego mi się to przyda?
Posłała mu bezsilne spojrzenie, nie znając odpowiedzi na zadane przez niego pytanie. Prawdą było to, że będąc w jego położeniu także kwestionowałaby konieczność przyswajania tej wiedzy. Kwestionowała ją przecież sama, kiedy musiała uczyć się tego materiału.
— Tak na dobrą sprawę nigdy nie wiesz, w którym momencie dana nauka może ci się przydać. — zdecydowała się na najbardziej neutralną odpowiedź, mając nadzieję, że usatysfakcjonuje ona chłopca. Był jednak ciekawskim dzieciakiem, który tak łatwo się nie poddawał.
— Tobie kiedyś przydały się pierwiastki? — zapytał z całkowicie poważnym wyrazem twarzy.
Riley rozejrzała się dookoła, szukając pomocy w swoim otoczeniu. Nigdy nie sądziła, że rozmowa na temat pierwiastków może wprowadzić ją w zakłopotanie.
Od pamiętnego dnia na strzelnicy, gdy straciła nad sobą panowanie i wyrwała do przedziurawienia najbliższego celu, minęło całe sześć dni. Wiele w tym czasie zdążyło się na farmie zmienić, a najlepszy tego przykład siedział właśnie naprzeciwko niej i czekał, aż udzieli mu odpowiedzi na dręczące go pytanie. Carl doszedł do siebie w błyskawicznym tempie i nim ktokolwiek zdołał się zorientować, powoli wychodził z domu rodziny Greene i zapuszczał się coraz dalej na farmie. Druga z poszkodowanych osób także wracała już do poprzedniej formy, chociaż w tym przypadku proces ten był znacznie wolniejszy.
Ponieważ nieważne jak wiele razy Riley zwracała Darylowi uwagę, żeby uważał na szwy, nigdy tak naprawdę nie słuchał jej zaleceń. Zamiast tego prychał i fukał, za nic mając jej prośby i groźby.
Prychnęła cicho na wspomnienie niemałej afery jaką mu urządziła, gdy pewnego dnia nakryła go na próbie wymknięcia się z domu po wiewiórki. Było to może dwa dni po jego wypadku, a rany z pewnością nie zdążyły się jeszcze nawet zasklepić, toteż skutki takiego wyjścia okazać by się mogły tragiczne.
Riley ostatni raz była taka wściekła kiedy jeden z jej pacjentów wyszedł ze swojej sali, żeby zapalić na dziedzińcu za szpitalem. Był po bardzo poważnym zabiegu i nikogo nie poinformował o swoim wyjściu, a jego nieobecność wywołała sporą panikę w całym budynku. W przypadku Dixona jej gniew był dodatkowo spowodowany myślą o potencjalnym spotkaniu szwendacza w lesie...