*Znalazłam między nauką a pracą moment, żeby dokończyć ten rozdział i wrzucić go wcześniej, niż pierwotnie planowałam ^^*
Słońce świtało już nad horyzontem, gdy pick-up z czworgiem ocalałych (a także jednym rannym chłopakiem) wyjechał na polną drogę prowadzącą do farmy rodziny Greene. W samochodzie panowała kompletna cisza - Rick zabronił komukolwiek się odzywać, coby półprzytomny dzieciak nie dowiedział się za wiele. Sami wyciągnęli z niego wyłącznie tyle, że ma na imię Randall.
Riley nie przeszkadzała ta cisza. Ba, w tamtej chwili była jej nawet na rękę. Poprzednia noc była pełna nie do końca przyjemnych przygód. Przysporzyła wielu nowych doświadczeń, a także przywołała dawne wspomnienia, które Riley starała się trzymać zamknięte pod kłódką.
Przede wszystkim jednak wyprawa ta dała jej do myślenia i uświadomiła, jak wiele było jeszcze przed nią pracy. Jak dużo musiała się jeszcze nauczyć, przepracować, przemyśleć, by w razie podobnych sytuacji nie uciekać z podkulonym ogonem i szukać ukrycia za plecami innych ludzi. By przestać się bać.
Jako najdrobniejsza spośród zebranych, siedziała w środku na tylnym siedzeniu, pomiędzy Glennem i Randallem. Ten ostatni miał oczy przewiązane szmatką, chociaż Riley sądziła, że i tak był zbyt wyczerpany, by zarejestrować dokąd zmierzają. Nie próbowała jednak kwestionować decyzji Ricka.
Czuła na sobie sporadyczne spojrzenia Glenna, który zerkał na nią co jakiś czas. Nie zamieniła z nim słowa odkąd tamten facet go prawie postrzelił, a Riley była pewna, że pozwoliła mu umrzeć. Czuła się przez to paskudnie. Przez strach i blokadę, jaka wytworzyła się w jej umyśle przez własne traumy, nie była w stanie pomóc przyjacielowi w potrzebie. Nie mogła pójść mu z odsieczą i zrobić tego, przed czym on by się najpewniej nawet nie zawahał.
Wiedziała, że to wobec niego nie w porządku. Glenn nie zrobił nic złego, a ona traktowała go jakby był bombą zegarową. Bała się jednak spojrzeć mu w oczy po tym, jak przez jej bierność prawie spotkała go tragedia.
Przez przednią szybę widziała już, jak z domu wysypuje się część osób, a ci na zewnątrz zbierają się w miejscu, do którego zmierzał pickup. Rick zatrzymał auto niedaleko werandy i wysiadł, od razu złapany w objęcia żony i syna. Hershel opuścił pojazd i zwrócił się z uśmiechem w stronę biegnącej Maggie - dziewczyna jednak minęła go i dopadła Glenna, zawieszając ramiona na jego szyi.
Riley wyszła jako ostatnia, potykając się prawie o własne nogi, gdy jej stopy dotknęły podłoża. Była zmęczona bardziej, niż jej się wydawało; podczas drogi powrotnej nie zmrużyła powiek choćby na moment. Adrenalina nie pozwalała jej zasnąć, poza tym, nie była pewna, czy dałaby radę spać obok Randalla. Był tylko dzieciakiem, fakt. Pomogli mu, fakt. Ale wciąż należał do grupy, która już dwukrotnie próbowała ich zabić.
Kobieta podparła się pod boki i wygięła plecy, słysząc w kręgosłupie chrupnięcie. Odetchnęła głęboko i przetarła zmęczoną twarz dłońmi, by chwilę później zostać niemal zmiecioną z nóg. Jakaś siła wbiła się w nią, na moment odbierając jej dech, gdy szczupłe ramiona objęły jej klatkę piersiową, ściskając ją mocno.
Otworzyła szeroko oczy, zaskoczona takim powitaniem, lecz ujrzała jedynie przed sobą burzę czarnych włosów.
— Emily — wydusiła z siebie z trudem, gdy poobijane żebra przypomniały jej o wypadku ze szwendaczem. — Nie mogę oddychać.
Brunetka momentalnie ją puściła, złapała jednak przyjaciółkę za ramiona i przyjrzała jej się dokładnie. Jej twarz była dziwnie łagodna jak na kogoś, kto z reguły grozi swoim bliskim pobiciem, jeśli choć włos spadnie im z głowy... W dodatku powieki kobiety były delikatnie zaczerwienione i spuchnięte, jakby uroniła wiele łez. Ale Emily przecież nie płacze.