Gojenie rozbitych knykci zajmuje sporo czasu, zwłaszcza, gdy dana osoba nie naraża się na regularne bójki. W momencie jednak, w którym zasklepiona tkanka zostaje rozrywana raz za razem, skóra zabliźnia się coraz grubiej. W takim wypadku pięści stają się bardziej odporne na ewentualne uszkodzenie, a blizna na bliźnie sprawia, że knykcie same w sobie przypominają broń.
Randall jęknął z bólu, gdy siła uderzeniowa zmiotła go z krzesła i posłała prosto na ziemię. Oddychał ciężko, z trudem łapiąc w płuca powietrze i starając się jednocześnie nie zakrztusić spływającą z jego ust krwią. Twarz młodzieńca przypominała bardziej rozkwaszonego pomidora, niżeli ludzkie oblicze. Nie zdołał nawet podnieść głowy, gdy w jego stronę po raz kolejny wystrzeliła pięść.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Randall już dawno byłby martwy.
— Przecież ci powiedziałem... — wydyszał z trudem chłopak, krzywiąc się z bólu pulsującego nie tylko z poobijanej, zniekształconej twarzy, ale również całego ciała. Jego wzrok powędrował na krążącego w tę i z powrotem, wściekłego mężczyznę, który w ostatnim czasie często odwiedzał go w szopie.
— Gówno mi powiedziałeś! — syknął rozsierdzony Daryl, doskakując do niego i łapiąc go za za szmaty. Podniósł go do pozycji siedzącej i cisnął chłopakiem na ścianę, o którą się opierał.
— Ledwo znam tych gości! — z jego gardła wydarł się piskliwy ton. — Poznałem ich na szlaku!
— Ilu was jest? — zażądał Daryl, za nic mając jego marne tłumaczenia. Randall nie odpowiedział, zamiast tego skupił całą swoją uwagę na regularnym oddychaniu. Dixonowi nie podobał się brak chęci do współpracy z jego strony. Wyciągnął przypięty do paska nóż, na widok którego młodzieniec wyraźnie się ożywił.
— Nie, nie, nie — pokręcił energicznie głową, z przerażonym wzrokiem wbitym w przedmiot w dłoni mężczyzny. — Nie rób tego, proszę!
Zamachnął się i dopadł do niego, ale zamiast w nogę, wbił nóż w ziemię tuż przy jego skórze.
— Pytam się, ilu?! — powtórzył raz jeszcze, mierząc chłopaka wrogim spojrzeniem.
— Trzydziestu! Trzydziestu! — zaskrzeczał, jąkając się ze strachu. — Jest nas trzydziestu!
— Gdzie? — wychrypiał Dixon. Gdy po raz kolejny nie otrzymał odpowiedzi, bez zastanowienia zerwał z odsłoniętej skóry na nodze chłopaka opatrunek, założony poprzedniego dnia przez Emily. Tkanki w rozerwanej skórze powoli się już zasklepiały, co było dla Daryla idealnym pretekstem do wyciągnięcia z tego durnia informacji. Złapał mocniej nóż i przystawił ostrze do rany, a chłopak zawył z bólu.
— Nie wiem, przysięgam! Nigdzie nie zatrzymywaliśmy się na dłużej niż jedną noc!
— Robicie zwiad? — rzucił Daryl, nie szczędząc sobie kpiny. — Szukacie dla siebie miejsca?
— Nie wiem! — ryknął Randall. — Przecież mnie zostawili!
Daryl zmrużył lekko powieki, zaciskając mocniej palce na rękojeści. Zamierzał wyciągnąć z tego gówniarza ile się dało.
— Zdrapywałeś kiedyś strupa? — zapytał, przejeżdżając końcówką noża po zranionej skórze.
— Błagam, nie! — Randall spojrzał na niego szeroko otwartymi z przerażenia oczami. — Przecież współpracuję!
