Riley nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo męczące i dobijające były tygodnie spędzone w podróży, dopóki nie obudziła się w namiocie dzień po dołączeniu do obozu ocalałych.
W karetce nie było nawet mowy o śnie, przynajmniej nie tym spokojnym. Nieliczne postoje na jakie sobie pozwalali podczas ucieczki z centrum skupione były bardziej na odpoczynku psychicznym, niżeli tym fizycznym. Dlatego też przebudzenie się w ciepłym śpiworze, w akompaniamencie przyciszonych rozmów pozostałych mieszkańców obozowiska, było dla niej niemal relaksującym doświadczeniem.
Dopóki całkowicie się nie wybudziła i zdała sprawę, że otaczająca ją nowa rzeczywistość, to nie jedynie koszmar.
Tak, Riley wciąż łudziła się, że wszystko co dookoła widzi, wszystko czego przyszło jej doświadczyć, to jedynie przerażający obraz w jej mózgu. Żywiła naiwnie nadzieję, że już za moment, lada chwila, wybudzi się we własnym łóżku w swoim domu w Atlancie. Że horror jaki przeżyła okaże się wyłącznie dziełem jej wyobraźni, czy też nocną wizją jej codziennych problemów i stresu...
A gdy sięgnie ręką na drugą stronę łóżka, natrafi na śpiącą postać Maxa.
Nie było nocy, podczas której nie dusiłaby w sobie łez i szlochała cicho w poduszkę, przeżywając tamto wydarzenie od nowa, ale za każdym razem z jeszcze większą intensywnością. Wpatrywała się w zdjęcie z mężczyzną, które zabrała z domu i nie mogła opanować potoku łez. Nie było dnia, podczas którego przez myśl nie przeszłoby jej tysiąc różnych scenariuszy...
Co, gdyby nie zgodziłaby się założyć tamtej kamizelki?
Co, gdyby Max nie zamienił się miejscem z Johnem? Czy to jej przyjaciel straciłby wtedy życie? A może oboje by zginęli?
Na samą myśl aż wstrząsały nią dreszcze. Analizowała wszystkie swoje czyny i słowa, choć doskonale wiedziała, że nie może zrobić już nic, by zmienić przebieg zdarzeń. Nie mogła cofnąć czasu ani zmanipulować przeszłości, tak by ta przebiegła zgodnie z jej życzeniami. Nowy świat w którym przyszło im żyć był brutalny i niebezpieczny, choć sami jeszcze nie zdawali sobie sprawy z tego jak przerażające rzeczy ich spotkają i ile łez każde z nich wyleje.
Być może czas rzeczywiście leczył rany. Nie przekonała się o tym jeszcze, więc nie mogła potwierdzić, czy to powiedzenie ma jakiś sens. Wiedziała natomiast, że warunkiem koniecznym przetrwania w tym świecie było skupienie się na czasie teraźniejszym. Zbyt długie przesiadywanie w przeszłości i wspomnieniach mogło mieć tragiczne skutki nie tylko dla niej, ale też dla osób z którymi starała się przeżyć.
Mimo, że sprawiało jej to ogromny ból, w głębi duszy Riley wiedziała, że jedyne co jej zostało, to pogodzić się ze stratą i dotrzymać obietnicy, którą złożyła swojemu ukochanemu.
Przetrwać. I żyć.
* * * * *
Zbudziła się niespodziewanie, zrywając się do pozycji siedzącej, a z ust wydarł jej się urwany oddech. Czoło pokryte drobinkami potu, rozszerzone ze strachu oczy, a także trzęsące się dłonie nad którymi nie była w stanie zapanować, wyraźnie świadczyły o kolejnym koszmarze, który ją nawiedził.
Kolejnym tej nocy, rzecz jasna.
Riley przymknęła na moment oczy i policzyła w głowie do dziesięciu, jednocześnie próbując unormować swój oddech. Wdychała przez nos i wydychała ustami, robiąc wszystko aby tylko ochronić się przed potencjalnym atakiem paniki. Miewała je dość często jeszcze zanim wszystko szlag trafił, a po wybuchu wirusa ich częstotliwość jedynie się powiększyła.