vi. upadek

1K 65 21
                                    

          Kiedy Daryl przyjął od niej skromny pakunek, Riley była z siebie niewyobrażalnie zadowolona. Jej niekończące się zamartwianie o każdą opuszczającą obóz osobę zmniejszyło się choć w małym stopniu, gdy była świadoma, że mężczyzna ma ze sobą jakąkolwiek deskę ratunku. Owszem, dalej myślała o tym, w jaki sposób poradzi sobie kompletnie sam, ale powtarzała sobie, że jeśli ktokolwiek z nich czuje się w lesie jak ryba w wodzie, to jest to właśnie Daryl. 

          Gdy tylko opuściła stajnię, zeszło z niej całe napięcie, które wezbrało się w ciele dziewczyny w momencie, w którym dowiedziała się o samotnej podróży Dixona. Samodzielnie zadbała, aby nie tylko wyposażyć go w prowizoryczną apteczkę, ale także przede wszystkim pożegnać przed jego odejściem. Wszyscy pozostali byli skupieni albo na własnych zadaniach, albo na dokończeniu rozbijania obozu, toteż nikt nie pofatygował się nawet pomyśleć o myśliwym. 

          Riley może i nie odbierała jego zachowania zbyt pozytywnie w ostatnim czasie, to prawda. Drażniło ją jego przekonanie o swojej samowystarczalności i ta pewność, że sam całkowicie sobie ze wszystkim poradzi. Ale nie pozwoliłaby sobie na kompletne olanie człowieka, który w zamiarze miał ryzykować swoim zdrowiem dla innych. 

          Nie potrafiła ukryć swojego zaskoczenia, kiedy Daryl dobrowolnie przyjął przygotowaną przez nią paczkę. A nawet jej za nią podziękował, co z jego strony było prawdopodobnie pierwszym przyjaznym, niewymuszonym zagrożeniem gestem w jej kierunku (o Riley, gdybyś tylko się wtedy tak nie schlała). Co więcej, zwrócił się do niej przezwiskiem, którego niegdyś używał jego brat. 

          Riley nie potrafiła przestać uśmiechać się jak głupia, mając w pamięci tę bezsilność na twarzy Dixona, gdy z trudem wypowiedział słowo Doktorek

          Kiedy wróciła już na teren obozowiska, większości osób nie było. Po Johnie i Emily nie było śladu, a namiot - a raczej dziwaczna konstrukcja, która miała go przypominać - znajdował się w tym samym stanie, w którym go zostawiła. Szatynka podparła się pod boki i prychnęła, patrząc po rozwalonych dookoła elementach i przeklinając w duchu swoją koleżankę.

          Westchnęła i zabrała się z powrotem do pracy, nie widząc dla siebie w tamtym momencie innego lepszego zajęcia. Sięgała już po młotek, aby jakimś magicznym sposobem doprowadzić stelaż do prawidłowego stanu, gdy na jej twarz padł czyjś cień. Podniosła głowę ku słońcu i dostrzegła znajomą sylwetkę Koreańczyka, który patrzył na nią niepewnie, przestępując niezręcznie z nogi na nogę.

          — O, Glenn — uśmiechnęła się szeroko, zasłaniając oczy przed promieniami słonecznymi. — Już wróciliście z apteki? Nie było żadnych problemów?

          — Nie, wszystko... wszystko poszło okej. Chyba. — wymamrotał pod nosem, a gdy Riley zmarszczyła brwi na jego paplaninę, pokręcił głową i zdjął z ramion swój plecak. — Znalazłem wszystko, co zapisałaś. Było nawet więcej tych rzeczy, ale nie dałem rady zabrać ich wszystkich. 

           — Nie szkodzi. Tyle powinno nam na razie wystarczyć. Bardzo ci dziękuję, Glenn. — uśmiechnęła się do niego promiennie, wyciągając z jego plecaka naręcze przeróżnych medykamentów. Położyła je na leżącej obok drzewa torbie Emily i zwróciła się z powrotem w stronę Koreańczyka. Glenn stał w tym samym miejscu, zaciskając mocno szczęki i wpatrując się zagubionym wzrokiem w ziemię. — Wszystko... wszystko w porządku? — spytała ostrożnie Riley, przyglądając mu się uważnie. Wydawał się być dziwnie nieobecny i jakby zmartwiony. 

          — Co? A tak, tak, po prostu... — zaciął się, odwracając głowę i wciskając ręce do kieszeni. Jego wzrok utkwił w jakimś punkcie, a sylwetka spięła się jakby mimowolnie. Riley podążyła za jego spojrzeniem, dostrzegając Hershela rozmawiającego ze swoją starszą córką, Maggie. Flint zmrużyła lekko oczy, przenosząc z powrotem wzrok na Glenna. Chłopak westchnął i opuścił ramiona wzdłuż ciała. — Potrzebujesz pomocy z tym namiotem?

𝐅𝐈𝐑𝐄𝐒𝐓𝐀𝐑𝐓𝐄𝐑━━ᴅᴀʀʏʟ ᴅɪxᴏɴOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz