— Jak ona się czuje?
— Powtarza, że wszystko jest okej. Ale proszę cię... ta szrama na jej policzku mówi sama za siebie. Poza tym, gdyby rzeczywiście było okej, nie chodziłaby cały czas z załzawionymi oczami...
Riley powiodła za wzrokiem Emily i utkwiła go w siedzącej przy ognisku Carol. Krótkowłosa spędzała swój czas na cerowaniu dziury w koszuli swojego męża. Gaworzyła cicho z Lori, jednak nawet z dystansu dostrzec można było czerwone ślady na jej twarzy. Kobieta wciąż czuła skutki sytuacji, jaka miała miejsce przy brzegu jeziora.
Odkąd Ed przekroczył pewną granicę, atmosfera wśród kobiet była nieco napięta. Starały się omijać ten temat z uwagi na komfort Carol, która wyraźnie pokazywała, że nie chce o tym dyskutować. Nie mogła jednak odgonić się od Riggs, która co rusz sprawdzała czy wszystko z nią w porządku. Wcześniej nie rozmawiały ze sobą dużo, ale po tym wypadku Emily niemal przykleiła się do Peletier. Nie naciskała na nią, ale dawała jej znać, że nie jest sama.
— Co za skurwiały sukinkot... — brunetka prychnęła pod nosem, zwężając oczy w wąskie szparki. Jej ostre spojrzenie utkwione było w wychodzącym właśnie z namiotu mężu Carol. Minął dzień odkąd Shane pokiereszował mu twarz, a Ed wyglądał tylko gorzej. Cały spuchnięty i posiniaczony, ledwo mówił i patrzył. Nikt, rzecz jasna, mu nie współczuł.
Poza samą Carol.
— Jak ma trochę oleju w głowie to więcej tego nie zrobi — skomentowała Riley, wodząc wzrokiem za sylwetką mężczyzny. Rozglądał się po obozowisku, najpewniej w poszukiwaniu swojej żony, lecz gdy w jego polu widzenia pojawił się Walsh, od razu wycofał się z powrotem do namiotu. — Shane wydaje się kimś, kto dotrzymuje słowa.
— Jebany śmieć... — Emily kontynuowała swoją wiązankę, zaciskając mocno po bokach pięści. Z jej oczu dosłownie ciskały gromy. — Zasłużył na o wiele gorszy wpierdol.
— Karma go dopadnie, prędzej czy później. — mruknęła Riley. W głębi duszy wierzyła, że Ed zostanie ukarany za całe zło wyrządzone Carol czy małej Sophii.
Kobiety przez moment rozmawiały jeszcze na temat wczorajszego zdarzenia, dopóki do ich uszu nie dotarły podniesione, wesołe głosy. Spojrzały za siebie i dostrzegły Andreę i Amy wracające z wędkowania. Blondynki uśmiechały się od ucha do ucha, niosąc razem wspólnie złowione ryby.
— Patrzcie tylko! — Morales zawołał i roześmiał się głośno — Panie... — zaczął z uznaniem, gdy Andrea podała mu nabite na haczyki ryby — Dzięki wam moje dzieci zjedzą dziś obiad. Dziękuję.
— Podziękuj Dale'owi — Andrea uśmiechnęła się delikatnie — Korzystałyśmy z jego łódki i wędki.
— Mamo, patrz ile ryb! — podekscytowany Carl podbiegł do Moralesa i sięgnął dłonią w stronę haczyków — Woow...
— Gdzie się nauczyłyście łowić? — Lori spytała zaskoczona, a siostry wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
— Od taty — Amy wzruszyła ramionami.
— Nauczycie mnie? Proszę — Carl zapytał z nadzieją w głosie.
— Jasne! Pokażemy ci jak wiązać węzły i inne fajne rzeczy! Oczywiście jeśli twoja mama się zgodzi.
— Ja nie mam nic przeciwko — Lori jeszcze raz zerknęła z podziwem na ilość ryb.
— Hej Dale — zawołała Andrea, widząc zbliżającego się do nich staruszka — Kiedy ostatni raz naoliwiłeś kołowrotki? Są okropne!