viii. stary znajomy

1K 74 8
                                    

          Riley gapiła się tępo w twarz mężczyzny, nie mogąc uwierzyć, że ze wszystkich ludzi w Atlancie i okolicy trafili właśnie na niego. Wybałuszała na niego oczy, jakby ujrzała go po raz pierwszy w życiu - a przecież ostatnio widziała go zaledwie parę dni temu. Czy naprawdę świat był taki mały? 

          — Merle...? — wydusiła z siebie wreszcie z trudem, marszcząc przy tym delikatnie brwi, jakby wciąż nie wierzyła własnym oczom. Siwiejący mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy pani doktor wreszcie odnalazła język w gardle. Odwrócił się do niej całkowicie i rozpostarł ramiona, jakby chciał ją porządnie wyściskać. W dosłownie ułamku sekundy ktoś mu to jednak skutecznie uniemożliwił.

          Szatynka wydała z siebie zduszony okrzyk, gdy ze szczęką Dixona niespodziewanie zderzyła się zaciśnięta pięść jej przyjaciela. John wykorzystał moment nieuwagi mężczyzny i w błyskawiczny sposób powalił go na nogi, by następnie od razu odebrać mu strzelbę. Policjant warknął pod nosem coś niezrozumiałego i splunął na bok śliną zmieszaną z krwią.

          — Ty pieprzony..!— Riley usłyszała za plecami urwane przekleństwo drugiego mężczyzny, który natychmiast rzucił się na pomoc Merlowi. Poczuła na ramieniu mocne szarpnięcie i nim się zorientowała, do głowy znów przyłożoną miała kuszę. — Rzuć to! Albo rozwalę jej łeb! — zagrzmiał facet mocno podenerwowanym głosem. Riley machinalnie podniosła ręce do góry, tak jak uprzednio zrobił to John, po czym wstrzymała oddech, odnajdując spojrzenie przyjaciela. Policjant uniósł do góry jedną brew i bez słowa przeładował strzelbę, po czym wycelował nią w klęczącego na ziemi Merle'a.

          — Śmiało. Jeden twój ruch, a zaraz poleje się na nas fontanna z mózgu tego patałacha. — rzucił pewnym siebie tonem, posyłając kusznikowi wyzywające spojrzenie. Riley przełknęła ślinę, zastanawiając się, czy była to jedna z technik jakie John do tej pory wykorzystywał w pracy. Wolała jednak nie przekonywać się, na ile była ona skuteczna.

          — Ludziska, tylko spokojnie... — mimo powagi sytuacji, z gardła Merle'a wydobył się zachrypnięty śmiech. Zdawał się być tym wszystkim mocno rozbawiony, mimo że chwilę wcześniej oberwał po twarzy. Podniósł się na kolana i oparł dłonie na udach, po czym spojrzał gdzieś ponad ramię Riley. — Daryl, wypuść doktorka.

          — Wypuszczę, jeśli ten dupek zdejmie gnata z twojej głowy... — wywarczał Daryl, przyciskając element kuszy mocniej do potylicy kobiety. Skrzywiła się mimowolnie, czując rosnący nacisk także na przedramieniu.

          Dixon przewrócił oczami i westchnął ciężko, podpierając się pod boki.

          — Powiedziałem żebyś wypuścił doktorka. Teraz. — powtórzył stanowczo, rzucając temu drugiemu zirytowane spojrzenie. — No już. Przestań się zachowywać jak idiota i rób co mówię.

          Przez dłuższą chwilę mierzyli się spojrzeniami, jakby w niemy sposób przeprowadzali jakąś niezrozumiałą dla pozostałych osób konwersację. Riley modliła się w duchu, by temu drugiemu Dixonowi coś przypadkiem nie strzeliło do łba. Gdyby zdecydował się jej coś zrobić, na miejscu rozpętałoby się piekło. Wiedziała doskonale, że John zamordowałby Merle'a na miejscu, a tego drugiego najpewniej dosłownie stratował. 

          W końcu poczuła jednak jak mężczyzna odsuwa kuszę od jej głowy i zwalnia uścisk na jej przedramieniu. Kobieta sięgnęła do obolałej kończyny i potarła ją lekko. Już wiedziała, że zapewne na skórze uformuje jej się siniak.

          Spojrzała ukradkiem na stojącego z tyłu mężczyznę. Miał krótko ścięte brązowe włosy, a na podbródku delikatny zarost. Niebieskie oczy otoczone były nieco opuchniętymi powiekami. Riley doszła do wniosku, że gdyby nie obecność Merle'a, nigdy nie uznałaby tych dwóch za spokrewnionych.

𝐅𝐈𝐑𝐄𝐒𝐓𝐀𝐑𝐓𝐄𝐑━━ᴅᴀʀʏʟ ᴅɪxᴏɴOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz