xiv. waszyngton

1K 68 34
                                    

          W noc po ataku na obóz nikt nie zmrużył oka.

          Emocje i stres jakie udzieliły się ocalałym nie pozwoliły, by ci w pełni zregenerowali swoje siły. W dodatku sam fakt, że szwendacze dotarły do ich bezpiecznego azylu spowodował, że nikt nie czuł się już tak komfortowo jak wcześniej. Ludzie zerkali niepewnie na las i drogę do obozu, z obawy że lada chwila ujrzą kolejną nadchodzącą grupę zainfekowanych. Bali się iść spać, podświadomie wierząc, że mogą się już nie wybudzić.

          Noc przyniosła więc krwawy świt, a wraz z nim dużo pracy i konieczność podjęcia ciężkich decyzji.

          — Chyba żartujecie. Mamy jej na to pozwolić? Jej siostra to tykająca bomba

          Daryl bardzo otwarcie wyrażał swoją frustrację i niezadowolenie. Powód jego zachowania siedział na ziemi przy kamperze, tuż przy jednej z ofiar ataku. Andrea nie opuściła Amy na krok przez całą noc. Czuwała przy niej, nie reagując na żadne bodźce ani niczyje słowa. Tak, jakby wpadła w jakiś trans. 

          — To co sugerujesz? — zapytał Rick, nie kryjąc swojej bezsilności. Sytuacja była ciężka dla wszystkich, gdyż zdawali sobie sprawę, że czas Amy może wkrótce nadejść. Wesoła, zabawna siostra Andrei może wkrótce ponownie otworzyć oczy, jednak tym razem nie będzie niczym przypominać starą siebie. Każdy martwił się o to, jak powinni postąpić z Andreą. 

          — Strzelić — Daryl powiedział oczywistym tonem. — Prosto w mózg. Trafiłbym stąd indykowi między oczy, co dopiero zainfekowanemu. 

          Riley przyglądała mu się ze swojego miejsca. Wyjątkowo jak na niego dużo się odzywał, lecz miał ku temu również powody. Dixona widocznie mocno irytował fakt, że nikt nie zamierzał nic zrobić w kwestii Andrei. Sama nie do końca się z nim zgadzała - z jednej strony zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie wynikało przez przekładanie tego, co nieuniknione... Z drugiej, to były ostatnie chwile Andrei z jej siostrą. Miała prawo się z nią pożegnać, nawet jeśli miałoby to trwać całą noc.

          — Dajcie jej spokój — do rozmowy włączyła się Lori. Nie spuszczała wzroku z Andrei, podobnie jak większość osób. Shane i Rick wymienili spojrzenia, oboje nieprzekonani co do tego pomysłu.

          Daryl prychnął, widząc ich reakcję, po czym oddalił się aby kontynuować pracę. Od samego rana wszyscy, a przynajmniej większość osób, zajmowała się paleniem ciał zainfekowanych. Ofiary z obozowiska miały być natomiast pochowane. Początkowo spowodowało to mały spór wśród pracujących, gdyż niektórzy nie widzieli różnicy w przenoszonych przez nich ciałach. Dopóki Glenn nie wyraził głośno swojego zdania, zarządzając, aby ludzie z obozu trafili do grobu a nie ognia. 

          — Boże... — Lori szepnęła, gdy pozostali oddalili się, a dwie kobiety pozostały same z boku obozowiska. — Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, przez co musi przechodzić...

          — To ogromna tragedia — zgodziła się Riley posępnie. — Największa, jaka mogła jej się przytrafić. 

          — Nie wiem czy byłabym w stanie... wiesz... — Lori zacięła się na moment, a szatynka posłała jej pytające spojrzenie. — Gdyby ktoś z moich bliskich... Boże, nawet nie chcę o tym myśleć. Ale gdyby mi się to przytrafiło... nie wiem, czy byłabym w stanie to zakończyć.

          — Ja też — skwitowała krótko Flint, wypuszczając ciężko powietrze. Przez chwilę obie milczały, jednak Lori wkrótce znów zabrała głos. 

          — Nie spytałam czy wszystko z tobą w porządku... — powiedziała ostrożnie, przyglądając się Riley z boku — Rick powiedział, że jeden z nich cię wczoraj dopadł...

𝐅𝐈𝐑𝐄𝐒𝐓𝐀𝐑𝐓𝐄𝐑━━ᴅᴀʀʏʟ ᴅɪxᴏɴOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz