8.1. Kret

218 23 107
                                    

Kiedy tylko wchodzę na stołówkę, uderza mnie mnóstwo zapachów. Frytki, burgery, sałatki, jakieś ryby... Mam wrażenie, że mój węch staje się coraz mocniejszy. Nie mam pojęcia skąd ta pewność, ale wiem, że większość tych produktów jest średnio świeża. W tym momencie już wiem, że nigdy więcej nie zjem nic z tej stołówki. Jest mi bardzo niedobrze, kiedy rozglądam się za Mickiem. Zauważam, że słuch zaczął mi się uspokajać. Z jednej strony mnie to cieszy, bo było to uciążliwe. Z drugiej jednak węch jest jeszcze gorszy. Mimowolnie zaczynam się zastanawiać, czy te mutacje da się cofnąć. Nie wiem, czy wytrzymam z wyostrzonym węchem do końca życia.

W końcu zauważam przyjaciela na drugiej stronie stołówki, pod ścianą. Nie wiem, co on tam w ogóle robi, nigdy tam nie siadamy. Akurat dzisiaj mu się zebrało na przeprowadzki i zmianę otoczenia, a ja zaraz puszczę pawia. Przyspieszam kroku, żeby dotrzeć do niego jak najszybciej i móc się wydostać z tego cuchnącego pomieszczenia. Nie dość, że czuć całe jedzenie, to jeszcze ludzi i... Wolę o tym nawet nie myśleć.

Kiedy staję przy stoliku Mickeya, muszę się o niego oprzeć. Oddycham przez usta, tak jak pokazała mi Nathalia, ale niewiele mi to pomaga, zresztą w takiej sytuacji ciężko się dziwić. W końcu wtedy stałam też przy uchylonym oknie, a ludzie opuścili korytarz.

— No! W końcu jesteś — mamrocze, sięgając po frytkę.

— Co ty tu robisz?

Przyjaciel patrzy na mnie zdziwiony. Chyba moje pytanie musiało zabrzmieć za ostro.

— Nie wiem, jem? — Unosi lekko brwi i patrzy na mnie ze szczerą skruchą. — Jestem w szkole...

— Nie jedz tego syfu.

Osuwam się na krzesełko i na chwilę zamykam oczy, powstrzymuję się od oparcia czoła o stolik. Całą siłą woli staram się zatrzymać śniadanie w żołądku. Oddycham powoli i płytko i mam wrażenie, że jest odrobinę lepiej. Czuję perfumy chłopaka, ale one akurat są przyjemne – cytrusowe, bardzo świeże, zwłaszcza w porównaniu do wszystkich innych zapachów w pomieszczeniu. Otwieram oczy.

— Dlaczego nie mogę tego jeść? — Mickey z głębokim smutkiem spogląda najpierw na swoją kanapkę, a potem na mnie. Z lekko zmierzwionymi włosami wygląda, jak mały szczeniaczek i robi mi się trochę głupio.

— To znaczy możesz. Ja...

Zanim mu odpowiadam, chłopak z zadowoleniem zatapia zęby w burgerze, a sos w jednym miejscu spływa mu po brodzie. Teraz wyraźniej czuję jego zapach i wiem, że jednak nie dam rady usiedzieć tutaj ani chwili dłużej. Zrywam się na nogi tak gwałtownie, że Mickey podskakuje na krzesełku. Rozglądam się dookoła i zauważam, że drzwi prowadzące na zewnątrz, które znajdują nieopodal, są otwarte. Jeszcze przed tym, jak puszczam się biegiem w ich stronę, udaje mi się trącić ręką kubeczek z sokiem, który rozlewa się po stole i płynie prosto na Micka. Nie zwracam już na o uwagi, bo jednak mam wrażenie, że długo już się nie powstrzymam.

Wypadam na dwór. Świeże powietrze sprawia mi ogromną ulgę. Nadal jednak nie jest to wystarczające. Podbiegam do śmietnika i pochylam się nad nim. Wstrząsają mną torsje, ale tylko przez chwilę i na tym się w sumie kończy. Prostuję się i podchodzę pod ścianę budynku. Opieram się o nią i osuwam na ziemię. Oddycham powoli i głęboko. Delikatny wiatr muska moją twarz, a ja mam ochotę podążać za jego powiewem, który niemal całkowicie uspokaja mój żołądek. Patrzę w stronę boiska, gdzie piłkarze podają do siebie dla zabawy piłkę. Mam nadzieję, że nie widzieli mojego przedstawienia, chociaż w ostatecznym rozrachunku mało mnie to obchodzi. Nie mija pół minuty odkąd wyleciałam ze stołówki do śmietnika, kiedy Mickey wypada na zewnątrz i się rozgląda. W końcu jego wzrok pada na mnie.

InvictusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz