12.2. Kapitan

121 23 15
                                        

Nieco rozgoryczona wchodzę do szatni i przebieram się szybko. Potem wkraczam na salę, która mimo swoich dużych rozmiarów i tak chowa się, w porównaniu z tą, na której mogłam obserwować drużynę, zanim jeszcze ich poznałam. Jest tutaj kilka ringów, worki treningowe i cała ściana pełna rękawic, ochraniaczy na głowę i tym podobnych. Wszystko błyszczy, jakby było nowe, choć z pewnością tak nie jest. W końcu ćwiczy tutaj Invictus, a pewnie i żołnierze wpadną raz na jakiś czas. Zresztą jedna para rękawic leży na podłodze i wygląda, jakby ktoś ściągał je w pospiechu i niedbale. Poza tym jednak nie widać tu śladów życia. A cisza mnie dobija. Mam wrażenie, że dzwoni w uszach.

Niechętnie zaczynam się rozgrzewać. Robię kilka okrążeń wokół ringu, parę wymachów i skłonów. Nie mam na to najmniejszej ochoty, a już na pewno brak w tym pasji. No, chyba że myślę o tym, że reszta będzie się świetnie bawić gdzieś w Ameryce Południowej. Wtedy mam wrażenie, że dostanę szewskiej pasji.

Z czasem, kiedy moje ciało jest gotowe na ćwiczenia, gdzieś w głębi mnie czuję podekscytowanie. Szkoda tylko, że nie potrafię się tym nacieszyć. Nie da się jednak ukryć, że zawsze chciałam nauczyć się różnego rodzaju sztuk walki. Wydają mi się ciekawe, a ja jestem twarda i wiem, że poradzę sobie z obrażeniami. Znaczy z tymi, które nie będą wywoływać krwotoków wewnętrznych. Z gorszymi będzie ciężej.

Przestaję się hamować i podchodzę do dużego worka, wiszącego nieopodal ściany z akcesoriami. Czuję zapach skóry i wyciągam rękę, by dotknąć gładkiego materiału. Potem cofam się o krok i nieśmiało wyprowadzam lewy prosty. Robię to o wiele delikatniej, niż wtedy gdy uderzyłam Reggie'ego. Po pierwsze dlatego, że nie jestem wściekła. Po drugie nie warto ryzykować kolejnego uszkodzenia nadgarstka, zwłaszcza że workowi nic nie będzie. Jest duży i ciężki. Ledwie drgnie po moim ciosie.

Wzruszam ramionami i wpatruję się w niego przez chwilę, a potem siadam obok. Nie wiem, co mam robić. Chciałabym, żeby Terry już przyszedł. Mam nadzieję, że Diana wyznaczy właśnie jego. Czuję się przy nim normalnie. Zresztą nie wiem, kogo jeszcze mogłaby do mnie przydzielić. Nathalia musi jechać, Michael jakoś mi nie pasuje do nauczyciela walk, choć pewnie jest w tym bardzo dobry – musi być. Clara to samo. Casper? Nie mam pojęcia, co o nim w tym kontekście myśleć. Zostaje jeszcze Noel lub Nathan. Bardziej stawiam na Noel. Mam nadzieję, że to nie będzie Nathan, choć na dobrą sprawę podstaw mógłby mnie nauczyć każdy.

Stoję tak i rozmyślam przez dobre dziesięć minut, kiedy w końcu słyszę kroki. Odwracam się w stronę drzwi. Nie mam czasu nawet powtórzyć w myślach życzenia, by to był Terry, kiedy te się otwierają. Unoszę brwi, ale jeszcze bardziej zaskoczona jestem, kiedy widzę, że Nathalia je za sobą zamyka. Nikt za nią nie idzie.

— Ja będę cię szkolić — mówi, zanim zdążę się odezwać. — Zakładam, że już się rozgrzałaś.

Kiwam głową, nie chcąc się odzywać. Coś w jej tonie mi się nie podoba. Jest zbyt profesjonalny. Znaczy, to nie byłoby nic dziwnego, ale ze mną nigdy tak nie rozmawiała. Chyba że coś było nie tak. I teraz mam wrażenie, że tak jest, ale nie potrafię do końca tego wyczuć. Mam wrażenie, że może być też tak, że akurat chciała pokazać, że od teraz jest dla mnie autorytetem i to dlatego. Wstaję powoli.

Nathalia podchodzi do ściany i zdejmuje z wieszaka czarne owijki na dłonie. Obserwuję jej spięte plecy. Dobra, chyba coś jest jednak nie tak. Widzę, że bardzo stara się kontrolować, ale to napięcie w jej ciele jest zauważalne. Odwraca się i potyka o rękawice leżące na ziemi.

— Kurwa! — syczy, po czym uderza Bogu ducha winny worek treningowy. Jej siła mnie zaskakuje. Dziewczyna wpatruje się w niego i kilka razy zaciska i rozluźnia dłoń.

InvictusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz