| Chapter 5 |

516 21 0
                                    


Madison

_______________________________________
__________________


Obudziło mnie delikatne skrzypienie materaca, po mojej lewej stronie.
W pomieszczeniu nadal było dosyć ciemno, co wskazywało na to, że było bardzo wcześnie. Zerknęłam na elektryczny zegarek znajdujący się na komodzie, na którym widniała godzina 05:36. Zander stał odwrócony tyłem do mnie i zapinał swoje spodnie. Jeszcze nie miał na sobie koszulki, co pozwoliło mi na podziwianie jego idealnie umięśnionej sylwetki, był po prostu idealny, poza jego charakterem nie było jednej rzeczy która by mi się w nim nie podobała. Czasami żałowałam, że sprawy między nami nie potoczyły się inaczej, ale na zmiany było już chyba za późno. Tkwiłam w nieszczęśliwym "związku", jeśli mogę tak to nazwać. Najwidoczniej życie w miłości nie było dla mnie.

Nigdy nie powiedziałam rodzicom o Zanderze, ponieważ doskonale wiedziałam jakby to się skończyło. Ojciec pewnie jak zwykle by się wściekł i urządził awanturę, po czym zmusiłby mnie do powrotu do Connecticut, a gdyby dowiedziała się o tym mama to pękło by jej serce. Moja rodzicielka od zawsze była wrażliwą i delikatną osóbką, dlatego nie chciałabym jej martwić. Nie zrozumcie mnie źle, kocham moich rodziców i ufam im bezgranicznie, ale z doświadczenia wiem, że gdy ich ukochanej, jedynej na świecie córeczce dzieje się krzywda, potrafią rozpętać piekło.

Kątem oka zobaczyłam jak mój przeznaczony wychodzi ubrany z pokoju. Przeszły mnie nieprzyjemne ciarki, a moja wilczyca cicho skomlała z tyłu mojej głowy. Minęło tyle lat, a ja dalej nie potrafiłam się do tego przyzwyczaić. Zander zawsze wychodził bez pożegnania, nigdy nawet nie dał mi głupiego całusa w czoło. Wiedziałam, że ani trochę mu na mnie nie zależało, nawet w małym stopniu. Już dawno temu uświadomiłam sobie, że potrzebował mnie tylko i wyłącznie do jednej rzeczy. Jestem przekonana, że gdyby istniała taka możliwość, pewnie przerwałby naszą więź. Chyba nic nie boli bardziej, niż bycie odrzuconym przez osobę, która powinna być tą jedyną.

Po chwili usłyszałam trzask drzwi wejściowych i uruchamienie silnika na podjeździe. Wiedziałam że już raczej nie zasnę więc stwierdziłam że dalsze leżenie nie ma sensu. Wstałam, poprawiłam pościel i przykryłam łóżko białą narzutą, po czym poszłam do kuchni aby zrobić sobie kawy. Po uruchomieniu ekspresu, postanowiłam, że zamknę drzwi wejściowe na zamek. Niby mieszkałam w bezpiecznej dzielnicy, ale w ten sposób czułam się bardziej komfortowo. W końcu byłam już sama i nie miał kto mnie obronić w razie niebezpiecznej sytuacji. Jestem dosyć drobną osobą i na pewno nie dałabym rady w pojedynku z dorosłym facetem. Przy Zanderze nawet bym nie pomyślała o tak przyziemnej sprawie jak "zamknięcie drzwi", gdy był blisko otaczała mnie taka aura bezpieczeństwa, jeśli mogę tak to nazwać.

Ubrałam na siebie beżowe dresy ze ściągaczami na nogawkach i do kompletu luźny crop top z długim rękawem, na stopy założyłam tylko zwykłe klapki i byłam gotowa na resztę dnia. Po wyjściu z garderoby wzięłam kubek z gorącym napojem i udałam się na taras. Na dworzu było dosyć chłodno, ale za to zaczynało się robić coraz jaśniej. Usiadłam na drewnianych schodach prowadzących na piaszczystą plażę i patrzyłam na ocean, delektując się gorzką kawą. Woda była dosyć spokojna, nie było dużych fal, idealna pogoda na długi spacer po plaży, jednak dziś nie miałam na niego ochoty. Wolałam oglądać wschód słońca, którego i tak za bardzo nie widziałam. Mogę to uznać za plusy i minusy mieszkania nad morzem, zachody były przepiękne, a wschody niemal niewidoczne, ponieważ słońce zawsze wstaje po przeciwnej stronie. Jednak mi to wcale nie przeszkadzało, nie codziennie budziłam się o tak wczesnej porze i przede wszystkim miałam czas na siedzenie i rozmyślanie nad własnym życiem.

W oddali zobaczyłam moją sąsiadkę Anne, która udała się na poranny jogging z jej psem, czekoladowym labradorem o imieniu Jackie. Młody psiak musiał mieć niezłą radochę, ponieważ co chwilę szczekał na uderzające o brzeg fale i próbował się napić słonej wody z oceanu.
Co do samej Anne była naprawdę w porządku. Wprowadziła się obok mnie jakieś dwa miesiące temu. Niedawno rozwiodła się z mężem i ma dwójkę synów, dziesięcioletniego Aarona i czteroletniego Robyna. Na początku naszej znajomości Anne cały czas chodziła przygnębiona, bo mąż wcale nie ułatwiał spraw sądowych, a na dodatek dobijał ją fakt, że w wieku czterdziestu lat będzie musiała ułożyć sobie życie na nowo. Na szczęście teraz już jest wszystko dobrze i niczym nie przypomina kobiety, którą była kilka miesięcy temu. Widać, że w końcu odnalazła siebie.

Nie ukrywam, że zazdroszczę jej tego, iż z dnia na dzień miała możliwość zostawienia toksycznego partnera i mogła w końcu odetchnąć. Moja sytuacja jest zupełnie bardziej skąplikowana, niestety nie byłam zwykłym człowiekiem, tylko wilkołakiem. Ja i Zander jesteśmy związani mistyczną więzią, której nie mogliśmy się wyrzec, jednak on znalazł na to sposób. Postanowił traktować mnie jak nic nie znaczący numerek na weekendy, a potem wracał do swojego codziennego życia, o którym nie miałam zielonego pojęcia.

Gdy zobaczyłam, że kubek z kawą był już pusty, stwierdziłam że czas zakończyć użalanie się nad własnym życiem i pora zrobić coś pożytecznego. Nie miałam ochoty nigdzie wychodzić, więc wyciągnęłam moje notatki i zaczęłam powtarzać materiał. W końcu jutro zaczynał się nowy tydzień, a to wiązało się z kolejnymi zajęciami oraz kilkugodzinnymi wykładami.

~~~

Następnego dnia rano kompletnie nie miałam humoru. Nie dość, że źle się czułam i nie miałam apetytu, to pogoda również nie dopisywała. Było pochmurno i w głównej mierze zapowiadało się na ostrą ulewę.
W drodze do szkoły, wzięłam telefon na głośnik i odbyłam interacyjną rozmowę z moją mamą. Opowiadała jak jej minął tydzień i o tym, jakie kwiaty ostatnio zasadziła w ogrodzie. Nie bardzo mnie to interesowało, bo migrena cały czas dawała o sobie znać, przez co nie mogłam za bardzo się skupić na jeździe oraz konwersacji, więc po prostu jej przytakiwałam.

Z samego rana, na uczelni nie było zbyt wielkich tłumów, dzięki czemu nie miałam problemów z parkingiem.
Poranny wykład ciągnął się niemiłosiernie, trwał zaledwie trzy godziny, a miałam wrażenie jakby przeminęło mi całe życie.
Na przerwie usiadłam na korytarzu i delektowałam się ciszą. Łącznie ze mną w pomieszczeniu znajdowało się kilka osób, niektórzy wychodzili na lunch albo zapalić, a jeszcze inni postanowili w ogóle się nie pojawić w placówce.
Nie miałam za bardzo co robić, więc wyciągnęłam telefon z zamiarem rozpoczęcia czytania nowo zakupionego e-booka, gdy zobaczyłam dwadzieścia nieodebranych połączeń i z tysiąc wiadomości tekstowych od Kathy. Poczułam się winna, ponieważ nie dotykałam telefonu przez cały weekend, a przecież równie dobrze mogło się coś stać.

Jak na zawołanie na końcu korytarza pojawiła się Katherine. Z daleka mogłam poznać, że tak jak ja nie była w humorze.

- Madison! - krzyknęła, zwracając na siebie uwagę, po czym zaczęła iść w moją stronę agresywnym krokiem.

Miałam ostro przechlapane.

• • •

Atypical Soulmates Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz