| Chapter 15 |

450 23 2
                                    


Madison

_________________________________________________________


Sama nie wiem ile, już przepłakałam. Po wyjściu Katherine i Zandera, zamknęłam się w łazience i cały czas patrzyłam na pozytywne testy ciążowe, modląc się w duchu, że może jednak to zwykły sen i lada chwila się obudzę. Jednak głęboko w duszy bardzo dobrze wiedziałam jaka jest rzeczywistość. Wszystko wskazuje na to, że za około dziewięć miesięcy zostanę mamą, jak z jednej strony cieszyłam się, że pojawi się ktoś kogo pokocham bezwarunkowo, tak z drugiej strony przerażał mnie fakt, że zostaje z tym sama. Nowiny wcale nie ucieszyły mojego przeznaczonego, co było czymś oczywistym do przewidzenia. Moja wilczyca zaczęła skomleć, na moje wspomnienie jego reakcji. Nagle poczułam mocne ukłucie w klatce piersiowej, które odebrało mi oddech na kilkanaście sekund. Cholerna więź.
Nie wiedziałam jak to dalej będzie, obecność partnera, zwłaszcza w tym okresie była niezbędna. Ja i moja wilczyca, czułyśmy się zagrożone, byłyśmy całkowicie bezbronne, biorąc pod uwagę fakt, że nie mogłam się przemienić w tym stanie. Chociaż bardzo tego nie lubiłam, gdybym znalazła się w niebezpieczeństwie, nie miałabym innego wyjścia. Na szczęście nigdy nie musiałam i mam nadzieję, że w czasie kolejnych miesięcy również nic się nie stanie. Jak na razie jedynym zagrożeniem było nieobliczalne zachowanie Zandera. Nie wiedziałam co zrobi dalej, czy znowu wróci urządzać awantury na miano oskara, mała cząstka mnie wiedziała, że jego wilk nie pozwoli zrobić mi krzywdy fizycznej, ale to nie znaczy, że nie będzie mógł zranić mnie jeszcze bardziej psychicznie.

Mojemu samopoczuciu nie pomagały również rewelacje, które zostały ujawnione podczas wcześniejszego zamieszania. W końcu poznałam pełne imię i nazwisko mojego przeznaczonego, dowiedziałam się, że jest Alfą stanu, w którym obecnie się znajduję. Chociaż i tak najgorsze było to, iż okazało się, że jest starszym bratem mojej przyjaciółki. Absolutnie nie mam pretensji do Katherine, ona również o niczym nie wiedziała z jego strony, wszystko tłumaczyła jej reakcja na pojawienie się Zandera u progu moich drzwi.

Teraz wszystko zaczynało stawać się dla mnie jasne, dlaczego Zander nie chciał mieć "słabej" przeznaczonej. Jako lider jednej z najlepiej prosperujących gospodarczo, a także ekonomicznie watahy na świecie najprawdopodobniej żył w przekonaniu, że musi pokazać swój autorytet w naszym świecie. Pewnie wymarzył sobie silną Lunę, wysokiej rangi, która dumie stałaby u jego boku, a dostał mnie. Pół omegę, pół człowieka. Jednak Luna watahy Minesoty była człowiekiem, a Luny watahy Nevady i Arizony, Omegami. W dzisiejszych czasach powoli takie podziały społeczne, zaczynały zanikać, a przywódcy watah byli uznawani jako rządzący, tak jak w ludzkim świecie. Niektórzy się z nimi zgadzali, a niektórzy nie. Wszystko zależało od regionu i miejsca. Watahy powoli stawały się demokratyczne w pewnym sensie, chociaż i tak Alfy oraz Luny się nie zmieniały, bo wiadomo, że liczyło się dziedzictwo, przekazywanie władzy z pokolenia, na pokolenie, to i tak mieszkańcy mieli większe wpływy na, to co się dzieje w ich klanie. Jednak jak na razie takie coś zaczynało dopiero funkcjonować i jeszcze nie wszędzie zostało wprowadzone na stałe.

- Madison? Gdzie jesteś?! - moje przemyślenia, przerwał głos Katherine, która w pośpiechu wbiegła do domu.

- W łazience - odpowiedziałam, tonem pozbawionym emocji.

- Mój Boże, Maddie... - oparła się o framugę drzwi i popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem - jak się czujesz? - zapytała cicho.

- A jak mam sie czuć? - westchnęłam - beznadziejnie - odpowiedziałam, po czym schowałam twarz w dłoniach, opartych na kolanach.

- Mads, sama nie wiem co mam ci powiedzieć - pochyliła się nade mną i zaczęła głaskać po plecach w geście uspokajającym - gdybym wiedziała wcześniej, że to mój własny brat...

- Kathy przestań - przerwałam jej - obie żyłyśmy w niewiedzy i tyle, nie cofniemy już tego - otarłam kilka łez z policzków i pociągnęłam nosem.

Przez chwilę siedziałyśmy w głuchej ciszy. Nie potrzebowałam pocieszenia, czy żadnych tłumaczeń z jej strony, bo w tym wszystkim Katherine nie była winna niczemu. Jej brat powinien zachować się jak dorosły i odpowiedzieć za swoje czyny.

- Rodzice są teraz niesamowicie wściekli na Alexandra - odpowiedziała po kilku minutach - jeśli to cie pociesza w jakiś sposób - wzruszyła ramionami.

- W tej chwili, jakoś nie bardzo - zaśmiałam się smutno, miało się to nijak do tego jak się teraz czułam, ale z drugiej strony dobrze wiedzieć, że więcej osób potępia jego zachowanie.

- Matka wpadła w histerię, było tak źle, że ojciec musiał ją wyprowadzić na zewnątrz, do ogrodu żeby trochę ochłonęła - spojrzała na mnie z troską - siostra i jej mate, też nie lepiej zareagowały, chciały iść do niego i wszystko wyjaśnić, ale po zobaczeniu w jakim stanie jest mama, wyszedł z hukiem jak dzieciak - pokręciła głową.

- A gdzie teraz jest? - zapytałam, mimo że nie mieliśmy dobrych relacji, zwłaszcza teraz, nadal się o niego martwiłam.

- Jak znam swojego brata, pewnie upija się gdzieś, albo rzuca w wir pracy, nigdy nie wiadomo - wzruszyła ramionami.

- Jakby wrócił, proszę daj mi znać - spojrzałam jej prosto w oczy, wiedziałam że powinnam mieć to gdzieś, ale nie mogłam. Nie potrafiłam być obojętna wobec niego.

- Dobrze, dam ci znać jak tylko się dowiem - zacisnęła usta w cienką linię, po czym przytuliła moją głowę do swojej klatki piersiowej, a ja objęłam ją rękami w pasie.

Jakiś czas później byłyśmy w sypialni.
Leżałam po prawej stronie łóżka i przytulałam do siebie poduszkę, która była przesiąknięta zapachem Zandera, zawsze na niej spał kiedy do mnie przychodził. Bardzo chciałam go nienawidzić w tym momencie, ale tylko jego zapach dawał mi ukojenie.
W tle, po cichu leciały wiadomości w telewizji, która teraz dawała jedyne światło w pomieszczeniu. Kathy siedziała obok mnie i robiła coś na telefonie, cały czas nerwowo bawiła się palcami jakby z niecierpliwością na coś czekała. Ja natomiast, czułam się wycieńczona dzisiejszym dniem, najpierw dowiedziałam się, że jestem w ciąży, potem jeszcze Zander...
Wszystko było do dupy, nic w moim życiu nie poukładało tak jak chciałam. Miało być pięknie, a jest gorzej niż, beznadziejnie.

- Kaitlyn właśnie do mnie napisała - powiedziała cicho, upewniając się, że nie śpię.

- I jak? - zapytałam pół głosem.

- Z tego co wiem to jest u siebie w domu i ojciec poszedł z nim poważnie porozmawiać - popatrzyła przed siebie.

- Okay - odpowiedziałam krótko, nie wysilając się na dłuższą wypowiedź.

- Powiem ci, że nigdy bym się tego nie spodziewała. Znaczy nie od dziś wiem, że mój brat to totalny gbur i idiota, ale jednak zawsze myślałam, że ma choć trochę oleju w tej głowie.

Nic nie odpowiedziałam, bo brakowało mi słów na to wszystko. Znałam Zandera tylko od tej gburowatej strony, owszem czasem okazywał mi trochę czułości, podczas stosunku, albo po nim, ale pewnie i tak robił to tylko po to, żeby zaspokoić swojego wilka, w końcu tylko do tego byłam mu potrzebna.
W mojej głowie pojawiało się wiele pytań, ale nie chciałam już dalej ciągnąć tematu. Powieki same mi się zamykały, a jedyne na co miałam ochotę w tym momencie to obezwładniający sen, który zabierze wszystkie troski w niepamięć, chociaż na chwilę.

• • •

Atypical Soulmates Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz