Zander_________________________________________________________
- Alexander - usłyszałem głos ojca, który właśnie przyszedł do mojego domu.Stałem pod zimnym, strumieniem prysznica w łazience, przyłączonej do sypialni głównej. Zależało mi tylko i wyłącznie na chwili prywatności, aby uporządkować myśli w całość, jednak wychodzi na to, że nawet we własnym domu nie mogłem zastać ciszy i spokoju.
Ignorując nawoływanie ojca, wyszedłem z pod prysznica, po czym niedbale owinąłem sobie biały ręcznik wokół bioder.
Ku mojemu zaskoczeniu, nie musiałem już schodzić na dół i mierzyć się z rodzicem, bo stał tuż przede mną, na kafelkowej podłodze. Trudno mi było określić jego emocje, patrząc na wyraz jego twarzy. Ręce miał schowane do kieszeni, garniturowych spodni. Jego wzrok przeszywał mnie na wylot, jakby próbował mnie rozczytać, wiedziałem że w jego oczach zjebałem sprawę, nie po- Zawiodłem się na tobie synu - odpowiedział spokojnym tonem, co mnie zdziwiło.
- To wszystko? - zapytałem.
- Alexander to już nie są żarty - powiedział stanowczo - trzy lata temu znalazłeś mate i nic nikomu nie powiedziałeś, już nie wspomnę o tym, jak potraktowałeś dziewczynę, ale wolałbym nie wnikać w takie szczegóły. Chodzi o to, że nawet nie pomyślałeś o swoich ludziach. Wszyscy wiedzą, że wataha bez prawowitej Luny, kiedyś upadnie.
- Mam wszystko pod kontrolą - zacisnąłem pieści, nie nawidziłem kiedy ktoś próbował wtrącać się w moje sprawy, zwłaszcza te dotyczące watahy, to ja byłem Alfą, nie on. Mój ojciec swoje lata świetności miał już za sobą, teraz moja kolej żeby pokazać swoją siłę.
- Doprawy? Właśnie widzę - prychnął pod nosem - zaplodniłeś swoją przeznaczoną. Słucham, co w takim razie będzie dalej?
- A co ma być? - zapytałem zaplatając ręce na piersi, w defensywnym geście. Prawda była taka, że nie wiedziałem co mam zrobić z tym faktem. Najpierw musiałem się upewnić, że Madison nie blefuje, aby się do mnie zbliżyć.
- Powiem tak, na początek przydałoby się oznaczenie, następnie przedstawienie nowej Luny na specjalnie zorganizowanym eventcie. Po czym, wypadałoby ogłosić radosne nowiny - popatrzył mi prosto w oczy, mówiąc poważnie.
- To się raczej nie stanie - stwierdziłem.
- W takim razie, może wytłumaczysz mi, dlaczego? - podszedł do mnie o krok bliżej.
- Madison jest córką człowieka i omegi - podkreśliłem.
- I co w związku z tym?
- To, że jej pochodzenie nie przyniesie watasze żadnych korzyści, a to będzie oznaczało, że wśród innych watach wypadamy na słabych - ostatnie czego mi potrzeba to strata szacunku wśród innych wilkokrwistych.
- Alexander, opamiętaj się. Nie żyjemy w średniowieczu, żeby patrzeć na takie rzeczy jak pochodzenie, czy inne mało znaczne szczegóły. Najważniejsze jest to, jak sprawdziłaby się jako współliderka naszej watahy, a ty nawet nie dałeś jej szansy, aby się wykazać - pokręcił głową.
- Może i nie dałem jej szansy, ale to i tak nie zmienia faktu, że nie widzę kogoś takiego jak ona, obok mnie - zaznaczyłem, przystając na swoim.
- Synu nie obchodzi mnie to, zrób tak żeby było dobrze, nic więcej od ciebie nie oczekuję - odwrócił się i szedł w stronę wyjścia z pomieszczenia - a teraz, muszę iść do twojej matki, którą doprowadziłeś do rozpaczy, swoim niedojrzałym zachowaniem - oznajmił, po czym zniknął z mojego pola widzenia.
Cała moja rodzina, obecnie była po stronie Madison. Jednak nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo katastrofalne skutki miałoby, nadanie jej miana Luny. Moja przeznaczona, nie jest osobą, która by się do tego nadawała. Może i ma urodę, dzięki czemu ładnie by się prezentowała jako ozdoba na wydarzeniach publicznych, lecz moim głównym założeniem jest to, że idealna Luna powinna mieć ambicje, których Madison nie posiada. Owszem jest jeszcze młoda, ma jeszcze czas na zdobycie niezbędnego doświadczenia, ale nie pokładałbym w niej wielkich nadzieji. Jest tylko przeciętną studentką psychologii, nic nazdwyczajnego.
Nałożyłem na siebie zwykłą, białą koszulkę i szare dresy. Od razu zadzwoniłem po ekipę sprzątającą i remontową, aby jakoś ogarnęli przez noc to co popsułem przez piętnaście minut, upustu złości w gabinecie. Całkiem możliwe, że ucierpiało kilka okien i drzwi, jednak bardziej martwiłem się papierami, które leżały na biurku, na szczęście wszystkie kopie miałem na komputerze w biurowcu, więc chociaż jedno zmartwienie mniej.
W czasie gdy pracownicy naprawiali mój bałagan, wyszedłem na ogromny taras aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Gorące powietrze Kalifornii wcale nie pomagało w swobodnym oddychaniu, jednak lepsze to niż tępe wpatrywanie się w ścianę, czy ekran telewizora. Wolałem siedzieć na leżaku i bez celu wpatrywać się w dobrze oświetlony basen, który w czasie ciszy nocnej wyglądał lepiej niż za dnia. Wreszcie mogłem w spokoju skupić się na obmyślaniu planu jak znowu doprowadzić moje życie do porządku.
- Czy ty już do reszty zwariowałeś?! - krzyknęła moja starsza siostra, zakłócając ciszę.
- Kaitlyn, daruj sobie - burknąłem.
- Alex, cholera - zaczęła chodzić nerwowo w kółko - czy ty zdajesz sobie sprawę, co się stanie gdy nasza sfora się o wszystkim dowie?! - krzyknęła sfrustrowana.
- Przez tyle lat nikt się nie dowiedział, to teraz też nikt się nie domyśli - przewróciłem oczami.
- Brakuje mi słów do ciebie - spojrzała na mnie zawiedzonym wzrokiem.
- Wszystko będzie dobrze, nie panikuj - zapewniłem ją - nasza wataha ma się dobrze, biznes działa świetnie...
- Tu nie chodzi o biznes idioto! - przerwała mi - tu chodzi o mentalność, o to co wpajali nam rodzice przez całe życie. Czy nic z tych rzeczy, dla ciebie nie znaczą?!
- Dramatyzujesz - odpowiedziałem obojętnie, próbując zakończyć temat.
- Ja dramatyzuję? Prawdziwy dramat to się zacznie, gdy do całej sytuacji dołączy się mama, więc lepiej załatw to sam tak jak należy, zanim ona zacznie się wtrącać - ostrzegła mnie.
- Jakoś ją ugadam i będzie po sprawie - stwierdziłem, sam nie wierząc, że tak to się potoczy.
- W takim razie życzę ci powodzenia - uniosła ręce do góry - ale chce żebyś wiedział jedno - podeszła bliżej i popatrzyła mi głęboko w oczy - relacja z Tori to najlepsza rzecz jaka mi się w życiu przytrafiła. Budząc się codziennie przy niej, spedzjąc z nią czas, czuje się jak najszczęśliwsza kobieta na ziemi. Też na początku nie wierzyłam, że gdy poznam moją drugą połówkę to nagle zakocham się bez pamięci, a jednak wszystko co mówiła nam mama w dzieciństwie o więzi mate, okazało się prawdą - uśmiechnęła się - wszyscy chcemy dla ciebie tego samego. Żebyś w końcu był szczęśliwy...
- Dziękuję za troskę, ale obecnie mam wszystko czego potrzebuję do szczęścia - odpowiedziałem niewzruszony.
- Praca od samego rana, do późnej nocy pięć dni w tygodniu, to nazywasz szczęściem? - skrzywiła się - kiedyś byłam taka jak ty, pracowałam bez przerwy, nie miałam praktycznie żadnego życia towarzyskiego, a wszystkie emocje zostawiałam z tyłu głowy. Dopiero moja przeznaczona nauczyła mnie jak to jest żyć - położyła rękę na moim ramieniu.
Zawsze miałem poparcie ze strony Kaitlyn, czy to przed rodzicami, czy jeśli chodziło o sprawy związane z watahą.
W duchu miałem małą nadzieję, że w tej sprawie też stanie po mojej stronie, ale się przeliczyłem.- Mam nadzieję, że weźmiesz sobie moje słowa do serca.
• • •
CZYTASZ
Atypical Soulmates
WerewolfOd wieków młode wilki są uczone, że nie ma większego szczęścia niż spotkanie swojej bratniej duszy. Każdy wilkołak jej pragnie i się o nią modli, ponieważ tylko ta druga osoba może sprawić, że ich dusza będzie kompletna. Czy zdarzało się, że ktoś wy...