Rozdział 20
Wbiegam do domu i pierwsze co widzę to czworo moich ludzi, trzymających broń przy głowach dwóch członków ochrony.
-Eva Dubielowa! – wrzeszczę na cały głos- Wychodź i zostaw dzieci w spokoju! -Patrzę po swoich ludziach, którzy jeszcze dziś byli moimi sprzymierzeńcami, no albo chociaż udawali. Kurwa mać. Spoglądam w stronę Rolanda, a ten puszcza mi konspiracyjnie oko.
-Po co Ci te bachory?- Eva wychodzi z pokoju.
-Po to żeby wrócili do domu! -spoglądam na ludzi z bronią – A Wy wstydzilibyście się. Mieliście wszystko, każdego z Was traktowałam z szacunkiem i godnością. Krystian, pamiętasz jak przyszedłeś i prosiłeś o pomoc w leczeniu synka. Krzysztof, zapomniałeś jak- urywam- Serio kurwa?! Tak pogrywacie. Jesteście w moim domu! – widzę jak tata zachodzi od tylu Dubielową- Dobrze Wam płaciłam. Czym Was kupili? No pytam się?! Jaj nie macie żeby mi odpowiedzieć?!
-Stój grzecznie. – warczy mój tata- bo kurwa strzelę.
-A snajperzy odstrzelą Wam jaja. – odzywa się Roland, wzruszając najzwyczajniej w świecie ramionami.
-Oni mają mojego syna – zaczyna Krystian- jeśli coś mu się stanie, to Emilia się załamie.
-Mają też moją żonę, która jest w ciąży.
-Pierdolone złamasy! Możecie się żegnać ze swoimi rodzinami -odzywa się Eva gdy ochrona odkłada broń. Zrywam się na równe nogi i biegnę do pokoju dzieci. Nie chcę słuchać ich tłumaczeń. Nie teraz. Serce wali mi jak oszalałe, a ręce się trzęsą. Bartek siedzi trzymając na kolanach głowę Helenki. Łzy napływają mi do oczu, spóźniłam się. Klękam obok nich, a chłopczyk patrzy na mnie oczami pełnymi łez.
-Mówiłaś, że nas uratujesz! Obiecałaś. – nic nie odpowiadam, nie mogę nic odpowiedzieć, mam rosnąca gule w gardle. Przykładam dwa palce do szyi dziewczynki i wstrzymuje oddech. -Helenka straciła przytomność. Zobacz -wzięłam jego dwa paluszki i przyłożyłam do pulsującej tętnicy dziewczynki, uśmiechnął się przez łzy. – Czujesz? – pokiwał głowa- A teraz przyłóż paluszki do mojej szyi w tym miejscu- ciepły dotyk dziecięcej raczki sprawia, że łzy wypływają spod moich powiek.
-Rusza się- mówi.
-Tobie też. Sprawdź- Bartuś przykłada sobie rączki do szyi.
-Masz racje.
-Helenka nie długo się obudzi, a ja muszę wracać żeby skontaktować się z Waszymi rodzicami. Zostawię drzwi otwarte. Jak się obudzi to mnie zawołaj dobrze?
-Dobrze proszę Pani.
-Jestem Bianka. Mów mi po imieniu.
-Dobrze. – przykryłam dzieci kocem, bo dziewczynce może być zimno.
Wracam do salonu w którym moi ludzi siedzą z podkulonymi ogonami. Co ja mam z nimi zrobić? Walczyli o swoje rodziny.
-Kto Wam to zlecił? – pytam
-Nie wiemy, kontaktował się z Nami przez telefon. Kazał się jej słuchać – kurwa.
-Eva gadaj, bo za to co zrobiłaś dzieciom powinnam Cię zabić!
-Pierdol się. Ty i ten Twój koleś! Pewnie gdybym pomrugała niewinnymi oczami do Niego jeszcze przez chwilę, to prędko by Cię zostawił. – parskam śmiechem.
-Wiesz, w życiu nie jestem pewna, ani za siebie ani nawet za to, że jutro nadejdzie. Jednego tylko jestem pewna, że On – wskazuje ręką na ukochanego- będzie stał ze mną ramię w ramię.
-A Ty Miklensky, przydupas Dąbkowskiej, nieszczęśliwie zakochany w swojej współpracowniczce, która przez tyle czasu woli innego. – Roland dopada do niej i ściska ją za krtań, mocno przyciskając do ściany. – zgadłam No nie? Boli Cię to, że Bianka Cię nie widzi. Przecież tak łatwo mógłbyś złamać ją, zabijając tego marnego podlotka.
-Bianka zasługuje na wszystko co najlepsze. Szanuje ją, bardziej niż siebie i kogokolwiek na tym świecie. Nawet jeśli ja kocham to nie będę jej wchodzić w paradę.
-Żałosny jesteś! – widzę jak jej usta sinieją, a ona sama łapczywie domaga się powietrza.
-Wystarczy Roland! – zderzenie z rzeczywistością bywa paskudne. Nie tego się spodziewałam, myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, partnerami biznesowymi. Byłam zaślepiona. Patrze na Miklenskyego i właśnie do mnie dochodzi, dlaczego jest na każde moje skinienie. Kurwa. Czuję za sobą Rafała, nie muszę się odwracać, aby wiedzieć, że tam stoi.
-Nie patrz tak Rafał – zaczął Roland – nie robie niczego aby Wam zaszkodzić.
-Wiem, ale i tak mam ochotę obić Ci mordę.
-No gdybym był na Twoim miejscu, gość już by nie żył. – rozglądam się po pokoju. Tata gdzieś zniknął, a to nie zapowiada niczego dobrego.
-Nie pozabijajcie się, idę poszukać taty. – udaje się do sypialni. Tylko tam może być. Uchylam lekko drzwi, wrócił na łóżko.
-Tato- zaczynam, wchodząc do środka.
-Córuś – serce mi się kraje.
-Dziękuję, że nas uratowałeś. -zaczynam – Jak się czujesz?
-Już nie długo Skarbie. Głowa właściwie nie przestaje mnie boleć. Pamiętaj czego Cię uczyłem. – tata nie otwiera oczu, tylko mówi. Klęczę przy jego łóżku i ściskam jego dłoń. Wiem ile ta akcja odebrała mu zdrowia. – Długo myślałem, kto może nam robić pod górkę. Jest tylko jedna osoba z która jesteśmy wrogami.
-Ten Rusek? – pytam – Chociaż wątpię, że by się odważył spójrz tato. To ktoś, kto sporo o nas wie. Wszyscy drobni mafiozi siedzą nam w kieszeniach, nam albo Rolandowi. Mamy imperium.
-Nie jestem pewny, ale to imperium może właśnie go kusi? Wyciąga łapę po to, co nie jego.
-Odetnę mu to łapsko. Przysięgam.
-Bądź silna Bianko, przyj do przodu i broń swojego. Kochaj mocno i bądź szczęśliwa. Jestem dumny, że mogę być Twoim ojcem.
-Tatko proszę Cię – staram się z całych sił opanować szloch. – Muszę czuć, że przy mnie jesteś, muszę mieć grunt pod nogami.
-Bianuś, proszę Cię. Daj mi odpocząć. Przyjdź później i powiedz, że dzieci są w swoich domach.
-Dobrze tato. - Idę prosto do salonu, gdzie Roland i Rafał próbują wyciągnąć informacje od Evy. -Dajcie spokój. Możecie ją zabić, wypuścić wszystko mi jedno. – patrzą na mnie jakby ducha widzieli- Wiem z kim się mierzymy. – podchodzę do Dubielowej – Ile Grigorij Ci płaci?
-Roland zwołaj kawalerię, trzeba odbić, kobietę i dziecko.
-Mam namiary na rodziców dzieci- odzywa się Rafał.
-Dzwoń do nich. Niech przyjeżdżają po dzieci. Ja dzwonię do znajomego policjanta.
-A Ja jadę robić zadymę. – Roland sprawdza magazynek w pistolecie- Zobaczymy się wieczorem.
-Uważaj na siebie.
-Szefowa. A co z Nami? – odzywa się Krystian. – jestem gotowy na śmierć.
-Żartujesz sobie?! – warczę – wstańcie i zdajcie broń i telefony. Usunąć pluskwy z samochodów.
-Czyli nie mamy już pracy.
-Ja pierdole. Nie wiem co bym zrobiła będąc na waszym miejscu. A to że pociągnęliście za sobą jeszcze dwoje innych ludzi świadczy o waszym zgraniu. Muszę się zastanowić, a teraz po prostu to zróbcie. -Moi ludzie wychodzą, a ja siadam sam na sam z Rafałem. Bo Dubielovą zabrali ludzie Miklenskiego. -Boje się wiesz. Każdego cholernego dnia się boje.
-Okruszku.
-Kocham Cię wiesz? – mówię biorąc oddech.
-Ja Ciebie bardziej.
Widzę, że Bianka jest przytłoczona tą cała sytuacja. Jednak ja wiem, że to z tą kobieta chce spędzić resztę życia. To ona jest tą jedyną. Oświadczę się jej. Może ktoś uzna to za wariactwo w końcu jesteśmy razem dwa dni. No i jest jeszcze ten idiota, który jest w niej zakochany. Ufam jej, wiem że między nimi do niczego nie dojedzie. Wybieram numer do rodziców Helenki.
-Dzień dobry, czy to Państwo Zdunowscy? – zaczynam.
-Tak. O co chodzi?
-O Państwa córkę Helenkę.
- Błagam Pana niech mi ja Pan odda. – głos zrozpaczonej Matki łamie mi serce. Idę do pokoju i patrzę na dziewczynkę.
-Helenko, chcesz porozmawiać z mamą– pytam dziewczynkę, a ona nie śmiało kiwa głowa- Dam mamę na głośnik. Proszę coś powiedzieć.
-Helenko- mama szlocha do telefonu. – czy wszystko dobrze?
-Tak mamo. a przyjedziesz po mnie? – dziewczynka ociera łezki, mnie samego ta scena strasznie rozczula.
-Czy Ci ludzie nie zrobili Ci krzywdy?
-Nie. Oni uratowali mnie i Bartka.
-Pani Zdunowska, proszę się uspokoić. Ja zaraz wyślę Państwu adres. Proszę przyjechać jak najszybciej. – kończę rozmowę i wysyłam jej adres sms-em. Zostali jeszcze rodzicie Bartusia, historia się powtarza. Jego rodzice obiecują przyjechać jak najszybciej. Wracam do mojej ukochanej, widzę jak rozmawia z oficerem policji. Wręczając mu plik pieniędzy i raport lekarza dotyczący dzieci. Funkcjonariusz wychodzi z uśmiechem, wiem, że jest wyczerpana, najchętniej oplótł bym ją ramieniem.
-Okruszku – siadam obok niej przy stole, powoli przyciągając ją do siebie. -Jesteś zadziwiająca.
-Serio? Bo ja mam wrażenie, że kompletnie się do tego nie nadaje. Co z ich rodzicami?
-Będą za kilka godzin. – podnosi swój wzrok na mnie, oczy jej się szklą.
-Wiesz, że tata może nie dożyć jutra? – zaczyna, a ja kiwam potakująco głowa. Nic więcej nie mogę teraz zrobić. – dziękuję Ci, że tu jesteś.
Nie odpowiadam. Składam delikatny pocałunek na jej ustach. Jednak jej to nie wystarcza, przylega do moich ust. Chwytam jej głowę w swoją rękę i przyciskam ją do siebie jeszcze bardziej. Jej język idealnie współgra z moim. Przerywam pocałunek na dźwięk dzwoniącego telefonu, spoglądam na wyświetlacz i odwracam telefon do Bianki. To Matylda.
-Halo.
-Chciałam Ci tylko powiedzieć, że od poniedziałku mnie nie będzie.
-Dobrze. – odpowiadam, bo kompletnie mnie to nie interesuje.
-Nie zapytasz co ze mną? Jak dziecko?- przewracam oczami.
-Sorry nie mogę teraz gadać.
Rozłączam się, a Okruszek patrzy na mnie pytająco. Szybko i chaotycznie jej tłumacze to wszystko, podczas gdy gosposie zaczynają przygotowywać kolacje.
-Idziemy do dzieci? -pytam, a ona patrzy na mnie i nagle zdaje sobie sprawę, co tak naprawdę ją boli. Jej dziecko miałoby już kilka miesięcy. Do tego ta wizyta w tym sklepie. -Bianuś.
Wybucha płaczem, nieutulonym, głośnym szlochem. Przytulam ją do siebie mocno, nawet nie próbuje sobie wyobrazić, co Ona może czuć. Nie ponaglam jej, nie karze się jej uspokoić. Mogę tylko z nią być.
Jej oddech powoli się uspokaja, Ona sama chyba też. Jednak się nie rusza. Daje jej chwilę. Podnosi się i patrzy na mnie czekoladowymi oczami.
-Umyję twarz i do Was przyjdę.- Mówi ocierając łzy. Patrzę za nią jak wychodzi, jest taka delikatna. Sam zbieram się i idę do dzieci, po kolacji przez następne kilka godzin bawimy się wspólnie. Dzieciaki były tak zmęczone, że zasnęły nam na kolanach.
W drzwiach stanął Roland z wyczerpaniem wymalowanym na twarzy, powoli układam Bartusia na jego tymczasowe łóżko, po czym zabieram Helenkę i kładę ją obok towarzysza niedoli. Wychodzimy razem z moją kobietą do salonu.
-I jak?- Bianka wychodzi z pytaniem
-Tak – za Rolandem stoi kobieta i dziecko.
-Dziękuję Ci, siadajcie i jedzcie. Ja dzwonię po ludzi- Patrzę na Okruszka, nie mogę jej rozgryźć. Kiedy salon wypełnił się osobami z ochrony Bianka wstała i zaczęła przemowę. - Witam Was wszystkich. Dzięki współpracy z Rolandem udało nam się ocalić, dziecko i kobietę. Jednak to było dzisiaj. Nie potrafię dać Wam gwarancji, że juto będzie lepsze i bezpieczniejsze.
-Z kim walczymy?- odzywa się ktoś z tyłu. Nie wiem dlaczego to robię, ale staję za nią. Po chwili dołącza Miklensky.
-Nie mam pewności. Wydaje mi się, że z kimś kto dobrze mnie zna, a zarazem z kimś kto nie ma o mnie pojęcia. Ojciec podsunął mi pomysł, że może to być Grigorij Stumowski.
-Ktokolwiek to jest- wtrącam się, a kiedy Bianka odwraca wzrok gryzę się w język - Jeśli połączymy wszystkie siły damy mu radę. Oczekujemy od was szczerości.
-I przeniesienia się na jakiś czas do naszego domu i domków dla służby. Możecie zabrać rodziny.
-Ja zapewnię trzem wyborowym strzelcom szkolenie snajperskie. - Miklensky dokańcza- Będziemy ćwiczyć się w boju i w strzelaniu.
-To jak jesteście ze mną?- Zamieram w oczekiwaniu na odpowiedz.
-Jesteśmy- prawie dwudziestu chłopa odpowiada jednogłośnie.
Mamy plan, otwarte głowy i siły. Chciałbym też mieć pewność jakiego mamy wroga.

CZYTASZ
Zawieszeni
RomanceO czym myśli Panna Młoda stojąca w białej sukni przed dużym lustrem? Na pewno nie o tym, że jej przyszły mą, którego zna kilka ładnych lat okaże się tyranem. Co czuje, żona gdy mąż wymierza jej pierwszy cios? Powiem, Ci na pewno nie radość. Czy mąż...