Rozdział 7

104 4 0
                                    

Rozdział 7

Od naszej ostatniej wycieczki staram się unikać Rafała, chociaż mieszkając w jednym domu to bardzo trudne. Tato, jednak cały ten czas stara się przygotować mnie do gali. Uczy mnie z kim i jak rozmawiać, strzelać i jak mam się bronić, o posługiwaniu się nożem nie wspomnę. Mama pokazuje mi jak być damą. Co wieczór padam wymęczona. Swoją drogą nigdy nie pomyślałam, że bycie szefem to tak naprawdę ciężka praca, wymagająca sporych umiejętności negocjatorskich i sprytu.
Zawsze gdy przechodzę obok pokoju Rafała, albo garażu mam ochotę się zatrzymać i zniknąć w jego ramionach. Ten pocałunek zmienił wszystko. A przede wszystkim zmienił mnie. Przede mną kolacja z Markiem, nie mam pojęcia gdzie pojedziemy. Dobrze, że tato dał wolne Rafałowi akurat dziś. I tak już się podle czuje, że wychodzę z Markiem. Patrze w lusterko, malując kreskę eyelinerem na górnej powiece.
-To tylko interesy Bianka. Po gali pogonisz Marka. – zamykam oczy i pierwsze co widzę to Rafała, jak zbliża się do moich ust.
-Gotowa ?– podskakuje na krześle, słysząc głos mamy. -To przed chwilą przyniósł prawnik.
Zabieram od mamy szarą kopertę, nie wierze w to, że Dawid podpisał papiery rozwodowe. Wyciągam plik kartek,wertując je po kolei. Dopiero na ostatniej stronie jest jego odręczne pismo:
„Taki chuj małżonko. Już nie długo wrócisz. Przysięgam Ci"
Opadam na krzesło. Mama patrzy na mnie smutnym wzrokiem.
-Nie podpisał mamo. Zobacz- podsuwam jej kartkę z napisem. Widzę, że się martwi, pomimo, że stara się to przede mną ukryć.
-Marek już czeka. – mama wychodzi, a ja zabieram żakiet i idę jej śladem. Katański rozmawia o czymś z moim ojcem.
-Jestem- Mój towarzysz na dzisiejszej kolacji patrzy na mnie z uśmiechem.
-Witaj- wręcza mi czerwoną różę.
-Dzień dobry – łapie go pod rękę i wychodzimy. Dziwnie się czuje, jakbym zdradzała Rafała. Otwiera mi drzwi i powoli siada obok mnie na tylnym siedzeniu limuzyny. Łapie moją dłoń i podnosi ją do ust, składając na niej pocałunek.
-Wiesz, że właśnie spełniają się moje marzenia?
-O czym mówisz?
-Odkąd pierwszy raz spotkałem Cię w Egipcie, marzyłem aby ponownie cię spotkać.
-Daj spokój, bo się zarumienię. – uśmiecham się wpatrując w szybę. Nawet nie zauważam kiedy samochód się zatrzymuje, a przystojny brunet otwiera mi drzwi – przepraszam zagapiłam się.
Kiedy tylko siadam przed moim nosem ląduje talerz z owocami morza.
-Mam nadzieje ze lubisz.
-Lubię. – jemy w milczeniu, czuje na sobie jego wzrok. – Czego mi nie mówisz?
Odchyla się na krześle i bierze do ust kieliszek z szampanem i upija mały łyk
-Rozbiłem transport dziwek, Twojemu jeszcze mężowi. Jak tak dalej pójdzie to za miesiąc najpóźniej dwa, doprowadzę go do bankructwa.
-Dlaczego nam pomagasz?
-Podobasz mi się. – łapie za moja dłoń na stoliku, gładzi kciukiem moją skore- Jest w Tobie coś takiego, że człowiek chce się Tobą zaopiekować.
-Mówisz, że jestem słaba? To chcesz powiedzieć? – nie odpowiada, wpatruje się tylko we mnie. – Uczę się, staram się. Nie myślałam, że to ja będę musiała rządzić setkami ludzi.
-Wierzę, że sobie poradzisz. Jednak sporo pracy przed Tobą. – nachyla się nad stolik.
-Sugerujesz, że sobie nie poradzę – pytam upijając łyk wody.
-Ze mną u boku, na pewno sobie poradzisz.
-Póki co nie chce się wiązać. – kłamie. Chciałabym się związać ale nie mogę, nie z Markiem.
-Póki co możemy być partnerami. Nie od razu Rzym zbudowano. Wszystko w swoim czasie Bianko.
Po kolacji jak na dżentelmena przystało odwozi mnie do domu i odprowadza pod same drzwi. Jest niezręcznie, cholernie nie zręcznie.
-Dziękuję za wyśmienitą kolacje, liczę że na bankiecie będziemy się dobrze bawić.
-Też mam taką nadzieję. – zbliża się do mnie, a ja cała się spinam. Gdzieś w oddali dostrzegam, żar z papierosa. Uchylam głowę, a usta Marka lądują na moim policzku. Widzę jak patrzy na mnie z wyrzutem.
-Sam mówiłeś, że nie od razu.
-Racja ślicznotko. Do zobaczenia za tydzień. – Patrze jak wsiada do samochodu i odjeżdża, a postać która wcześniej paliła papierosa zbliża się do mnie.
-Jak było? – pyta takim tonem, że robi mi się smutno.
-Rafał ja.. – urywam bo dostrzegam smutek w Jego oczach- przepraszam
-Nie przepraszaj. Wiedziałem na co się pisze. Dobranoc Okruszku. – wchodzi do drzwi, a ja nadal jak idiotka tkwię na schodach.
-Stało się coś? – głos Ady wyrywa mnie z zamyślenia.
-Nie. Tylko zastanawiam się czy wszystko nie może być proste.
-Chodź Bianko do środka. Zaraz spuszczą psy.
Długa kąpiel, bąbelki, zapach cytrusów, to wszystko nie chce zmyć mojego poczucie winy i sprawić bym poczuła się chociaż odrobinę lepiej. Zanurzam głowę pod wodę chcąc uciszyć myśli. Najchętniej to bym poszła do Jego sypialni, wtuliła się w Niego i mogłabym być sobą. Chuj co ma być to będzie. Tęsknie za nim. Wkładam dres i luźną bawełnianą koszulkę. Wychylam głowę za drzwi i sprawdzam czy ktoś się nie przechadza. Powoli schodzę po schodach, obawiając się, że każde skrzypnięcie może mnie zdradzić. Stoję pod drzwiami jego sypialni i czuje strach. Jakkolwiek irracjonalnie to brzmi, to ja się boje. Pukam, ale nikt nie odpowiada. Pewnie śpi. No nic, odwracam się i w tym momencie drzwi się uchylają.
-Bianka? Co Ty robisz?
-Przyszłam – łapie mnie za rękę i wciąga do pokoju. Głośno zamykając drzwi. Czuje się jak nastolatka, która już dawno nie jestem. – musiałam się z Tobą zobaczyć. Wyjaśnić.
-Nie ma czego. Wiesz, że nie powinnaś tu przychodzić?
-Wiem, przepraszam.
-Chodź tu- otwiera swoje ramiona, a ja niczego więcej nie potrzebuje. Wtulam się w Jego nagi tors. Cudownie pachnie, tak dziko i świeżo. Mocno mnie do siebie przytula- też tęskniłem.
Zaciągam się mocno jego zapachem, podnoszę głowę i wpatruje się w Jego usta. Domyślam się, że czeka na mój ruch. Kładę mu rękę na karku i przyciągam go do siebie. Nasze usta się łączą, języki delikatnie się o siebie ocierają. Przyjemne mrowienie, połączone z Jego dłońmi na moich plecach, sprawia, że chce więcej. Gładzę skórę na jego łopatkach, tak cicho jęczy mi w usta.
-Przepraszam- odsuwa się nagle – przepraszam Cie Bianko, ale powinnaś wrócić do siebie. To nie skończy się dobrze, a jutro będziesz tego żałować, a ja najbardziej w świecie tego nie chce.
Wypuszcza mnie całkowicie z ramion i otwiera mi drzwi.
-Dobrze, że chociaż Ty jesteś rozsądny. – to brzmi co najmniej złośliwie, jednak taka jest prawda. – Dobranoc.
-Jesteś tu? – zaczęła Agata moja fryzjerka.
-Ta jestem. – odpowiadam spoglądając w swoje odbicie. Falowane włosy miałam ułożone na jeden bok, ciemniejszy makijaż i czerwoną szminkę na ustach, to wszystko wygląda sztucznie. Jednak jak to mówił mój tato, „Musisz grać silną, nie ważne, że nie jesteś. Oni muszą uwierzyć, że mają twardego przeciwnika przed sobą". Wciskam się w czerwoną, obcisłą, długą sukienkę z rozcięciem na lewej nodze. Na stopy wsuwam srebrne dwunastocentymetrowe szpilki. Jestem gotowa. Stoję u szczytu schodów, w drzwiach stoi ubrany w garnitur i muszkę Rafał, ile bym dała aby to On był dziś moim partnerem. Patrzy na mnie a po chwili odwraca wzrok i wychodzi. Marek stoi na dole,a jego oczy błyszczą. Jest idealny, umięśniony, dobrze zbudowany, opalony, bogaty, mądry, przebiegły. Właściwie jest bez wad, marzenie każdej kobiety. Jest mój, na szczęście tylko dziś.
-Pięknie wyglądasz. – całuje mnie w policzek wręczając czerwoną róże.
-Dziękuję, Ty też wyglądasz całkiem nie źle- uśmiecha się, zaplatając moją dłoń na swoim przedramieniu. Rodzice pojadą z Rafałem, a my z kierowcą Marka. Mercedes już na nas czeka. Mój partner otwiera mi drzwi. Powoli wsuwam się do auta, nie potrafię chodzić w takich sukienkach. Podróż mija nam dość szybko w zasadzie nawet nie wiem kiedy. Stoimy przed ogromnymi drzwiami do Sali bankietowej. Pierwsi wchodzą moi rodzice. Biorę głęboki oddech.
-Gotowa?
-Nie, a ma to jakieś znaczenie? – wzrusza ramionami i jednocześnie przystępujemy próg wielkiej Sali. Mam wrażenie, że wszystkie oczy są zwrócone w naszą stronę. Na końcu Sali stoi mój mąż. Staram się go nie zauważać.
-Nie bój się. Dopóki jestem obok, On nic Ci nie zrobi. – całuje mnie w nadgarstek i idziemy w tłum. Nim dochodzimy do naszego stolika zaczepia nas chyba ze sto par. Większość z nich tata pokazywał mi na zdjęciach. Kilku z nich nie znałam. Im bardziej zagłębiłam się w ten brudny świat tym bardziej mnie fascynował.
-Już w przyszłym tygodniu wrócisz do domu małżonko- szept Dawida wyrwał mnie z osłupienia.
-Nie licz na to.
-czego chcesz? – zapytał go Marek
-Przywitać się z małżonką, nie wolno? – mężczyźni mierzą się spojrzeniami- Przypominam Ci, że to nadal jest moja żona.
-Przypominam Ci, że już nie długo. Chodź Skarbie – Marek ciągnie mnie w kierunku parkietu, gdy spotykamy moich rodziców. Mama dziś kiepsko wygląda.
-Co się stało?
-Rafał zawiezie mamę do domu. Ja muszę jeszcze trochę zostać. Później niech po mnie przyjedzie.
-Dobrze. Odpoczywaj mamuś- uśmiecham się smutno.
-A Wy bawcie się dobrze- mruga do mnie konspiracyjnie.

Z oddali przyglądam się przechadzającej przez podwórko Biance, wiele bym dał by móc ją znów przytulić, pocałować. Wiem, że mnie unika. No, ale dziś mam wolne, najwyższa pora skupić się na przyziemnych sprawach. Muszę pojechać do rodziców. Wsiadam w swoją betkę. W lusterku dostrzegam Okruszka. Odjeżdżam.
Parkuje pod dość dużym marketem i ogarniam zakupy, od środków czystości, przez higieniczne po jedzenie. Aż się boje co zastanę w mieszkaniu moich rodziców. Pakuje siaty do samochodu i jadę pod kamienice. Bianka by na pewno nie chciała takiego chłopaka, który pochodzi z takiego domu.
Drzwi do mieszkania standardowo są otwarte, a z środka wydobywa się alkoholowy odór. Mój ojczym śpi na podłodze w pokoju, a mamy nie ma. Gdyby nie ona, w ogóle bym tu nie przyjeżdżał. Schodzę na dół i widzę jak mama idzie do domu z jakimiś siatami. Uśmiecha się do mnie.
-Cześć Synku – zaczyna – co tu robisz?
-Cześć mamo, to co zawsze. A Ty skąd wracasz? – zastanawiam się, czy jest trzeźwa, czy tylko trzeźwa udaje.
-Ze sklepu, kupiłam trochę kości i ziemniaków, z tego co mi Józek nie zabrał. Coś ugotuje.
-Mamo- zabieram od niej siatki i idę z nią do góry – wydaje mi się, czy jesteś trzeźwa.
-Od tygodnia. Staram się, nie mówię, że jest łatwo. Jednak z całych sił się staram.
-Bardzo dobrze. Jestem z Ciebie dumny.- uśmiecham się do niej – pomogę Ci ogarnąć mieszkanie. Zrobiłem też Ci zakupy.
-Kupiłaś flaszkę stara kurwo?!- Józek podnosi się z podłogi.
-Nie! Kupiłam jedzenie, nie mam pieniędzy! – bierze zamach ale jej nie uderza, łapię jego rękę za nadgarstek i mocno wykręcam.
-Puść mnie skurwielu- wije się koło mnie. Wyciągam broń za paska i przykładam mu do skroni.
-Żebym Cię tu więcej nie widział. A jak Cię zobaczę, to Rozjebie Ci łeb. – warczę. Józek ucieka w popłochach. Patrze na zmartwioną twarz mojej mamy.
-Jak ja sobie poradzę? – chowa twarz w dłoniach.
-Uwierz mi, że lepiej niż z nim. – odpowiadam. – Ogarnę kuchnie, Ty się Weź za łazienkę. Tutaj masz wszystko co potrzebne.
Mama znika w łazience a ja biorę się za kuchnie. Podziwiam ją za jej silną wole. Tyle lat nadużywała alkoholu, po śmierci Ojca zaczęła pić, po poznaniu Józka pili oboje dzień w dzień do odcięcia. Nie ważne co, ważne żeby kopało. Kończę gotować rosół, gdy przychodzi wykapana mama.
-Dziękuję Ci Rafał- mama podchodzi i mnie przytula. – Martwię się o Ciebie synku. Ta broń, to że nigdy nie masz czasu.
-Mamo nie martw się. Chce popracować trochę, później kupie nam mieszkanie albo mały domek. Zabiorę Cię z tej nory.
Zjadamy już w milczeniu obiad, siedzę z Nią do wieczora. Nie zliczę ile razy tego dnia mama pytała czy mam dziewczynę. Nie mam. Taka była prawda. Chociaż bardzo bym chciał kiedyś o Biance powiedzieć, że jest moją dziewczyną.
Wieczorem wychodzę i już z daleka widzę rysę na moim aucie. Ja pierdole. Zaciskam pieści i jadę do pracy.
Parkuje samochód na swoim miejscu i idę w kierunku domu odpalając papierosa. Podjeżdża mercedes, wychodzi z niego ten przystojniak, którego okazje miałem poznać. Otwieram drzwi z drugiej strony, a z auta wychodzi Bianka. Obserwuje ich z daleka, tu nie ma możliwości mnie dostrzec. Koleś próbuje ją pocałować, a mnie trafia szlak, jednak gdy Ona się uchyla czuje radość. Powoli ruszam w stronę wejścia do domu.
-Jak było? – pytam, starając się udawać obojętnego.
-Rafał ja.-urywa patrząc w buty- przepraszam
-Nie przepraszaj. Wiedziałem na ci się pisze. Dobranoc Okruszku. – zostawiam ją na schodach, nie przytulam nie obejmuje po prostu nie robie nic. Tak będzie najlepiej.
Szybki prysznic i kładę się do łóżka, ze snu wyrywa mnie ciche pukanie. Zakładam spodnie na tyłek. Powoli idę do drzwi, jednak chyba mi się przesłyszało.
-Bianka? Co Ty robisz? – pytam uchylając drzwi.
-Przyszłam – łapie ją za rękę i wciągam do pokoju, zatrzaskując drzwi. Jest tu na wyciągnięcie ręki.. – musiałam się z Tobą zobaczyć. Wyjaśnić.
-Nie ma czego, wiesz, że nie powinnaś tu przychodzić?
-Wiem, przepraszam.
-Chodź tu- Widzę, że się waha, jednak kiedy podchodzi chowam ją w swoich ramionach -też tęskniłem.
Jej włosy pachną mango, jest idealna. Stoimy tak dłuższą chwile i patrzymy sobie w oczy. Już mam się od niej odsunąć, kiedy łapie mnie za kark i przyciąga do siebie. Okruszek mnie całuje! Nie mogę w to uwierzyć, odwzajemniam pocałunek, jeszcze mocniej przyciskając ją do siebie. Zakochałem się. Kurwa.!.
-Przepraszam- odsuwam się nagle – przepraszam Cie Bianko, ale powinnaś wrócić do siebie. To nie skończy się dobrze, a jutro będziesz tego żałować, a ja najbardziej w świecie tego nie chce.
Wypuszczam ją z ramion i otwieram jej drzwi.
-Dobrze, że chociaż Ty jesteś rozsądny. – jej słowa mnie ranią, tak jak i oziębłość w głosie– Dobranoc.
Rzucam się na łóżko i mam ochotę się rozryczeć, zwyczajnie mam ochotę wyć w poduszkę.
Dziś dzień wielkiego wydarzenia, wielkiej prezentacji Bianki w ich świecie. Dostaje garnitur i odpowiednie buty. Wszystko ma wyglądać idealnie. Ma być idealne dla niej i dla ich świata. Podchodzę do drzwi wyjściowych i wtedy dostrzegam ją u szczytu schodów, piękna, mądra, idealna. Nie moja. Ta suknia idealnie do niej pasuje, wyraża ten ogień jaki w niej drzemie. Odwracam wzrok.
-Podstawiam samochód- idę po bentleya przygotowanego specjalnie na dziś i czekam na rodziców Bianki. Gdy wychodzą z domu otwieram im drzwi, jak na poprawnego szofera przystało, ostatnią rzeczą jakiej chce to stracić tę robotę.
-Bądź w pogotowiu Rafał, nie najlepiej się dziś czuje.
-Dobrze Pani Dąbkowska. Jestem do Państwa dyspozycji.
Trzy godziny później wiozę Panią Bożenę do domu. Stoimy na skrzyżowaniu, zapala się zielone światło i ruszam. Odwracam głowę w prawo i widzę tylko światła, słyszę odgłos gniecionej stali, ogarnia mnie niesamowity ból i ciemność.

ZawieszeniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz