Po jakimś czasie dotarli na imprezę, gdzie niektórzy już spali na kanapach.
Ostatnią imprezą, na której zjawił się Michael było przyjęcie urodzinowe psa przyjaciela. Kończył dziewięćdziesiąt jeden psich lat, co w sumie nie jest takie ważne.
− Cholera jasna, to legalne? – Michael przekrzykiwał głośną muzykę, wskazując na parę, która robiła dość dziwne rzeczy z bitą śmietaną.
− Chrystus patrzy! – wrzasnęła na parę Devon, sprawiając, że każdy w ich zasięgu patrzył na nią, włączając w to parę z bitą śmietaną.
Gdy dotarli do dużej kuchni, Michael zauważył zmieniającą się atmosferę. Tutaj było raczej spokojniej – idealnie do uprawiania powolnego i łagodnego seksu.
To nie tak, że on o tym myślał, co nie?
− Cześć misie! – ktoś powiedział z podnieceniem. Devon i Michael odwrócili się i ujrzeli Luke’a, który zmierzał w ich kierunku.
Próbowała stłumić śmiech, gdy Luke owinął ramię wokół niej.
− Hej, Luke.
− Fajnie was tutaj widzieć, prawda? – rzekł niewyraźnie, a Michael przytrzymał go, gdy ten stracił chwilowo równowagę.
− Ile już wypiłeś? – zapytał, marszcząc brwi.
Luke zadrwił, odrzucając głowę do tyłu.
− Jeden, dwa. Może dwanaście, zgubiłem się w liczeniu. Ej, patrzcie! To laska z mojej klasy! – wskazał w kierunku niskiej, czarnowłosej dziewczyny, tańczącej z jej przyjaciółką. – Ej, ty! Seksownie tańczysz!
A oni współczuli tej biednej dziewczynie.
− Powinniśmy im pomóc? On zapewne zrobi coś, co będzie jutro żałować. Chyba, że zostanie ojcem – szepnęła Devon, kręcąc głową z niedowierzaniem.
− Myślę, że sam da radę. Dzieciak ma mózg.
− Nie, kiedy jest pijany.
Michael owinął ramię wokół talii Devon, gdy rozmawiali o różnych rzeczach. Wiedział, że może czyhać tutaj dużo gwałcicieli.
− Idę zabrać butelkę wody. Upewnię się, że każda jest hermetycznie zamknięta – ogłosił Michael, odsuwając się od Devon. – O, i zostań tutaj. Wrócę za pięć sekund – odszedł, wcześniej przelotnie ją całując.
A mówiąc o gwałcicielach, to właśnie taki jeden szedł w kierunku dziewczyny.
− Devvy, wróciłaś po więcej? – powiedział pijany, podchodząc powoli do Devon.
Zastygła w bezruchu, a jej oczy rozszerzyły się. Bała się odwrócić.
− Odpierdol się ode mnie, Calum – ostrzegła, ale strach było słychać nawet w każdym oddechu, który brała.
− No dajesz, księżniczko, czemu taka jesteś? – powiedział do jej ucha. Czuła jego przepełniony alkoholem oddech. – Robisz to lepiej, niż każda dziewczyna, którą wcześniej spotkałem. Co ty na to, że będziesz moja, a ja z przyjemnością będę mógł cię pieprzyć i pieprzyć? Już na zawsze ze sobą będziemy, skarbie.
Na jego słowa poczuła się bardziej niekomfortowo, niż kiedykolwiek indziej. Myśl o incydencie była niewiarygodna. Już wiedziała, że on wtedy nie był pijany – najzwyklej w świecie wszystko dobrze zapamiętał.
− Jesteś chory – warknęła, wreszcie się odwracając i patrząc w jego oczy. – Jesteś tchórzem. Nie masz prawa bytu. Co jest z tobą nie tak?
Calum zaśmiał się cicho; śmiech, przypominający drapanie paznokciami po tablicy.
− Jest dużo rzeczy, księżniczko. Uwielbiam seks, zwłaszcza z tobą. Prawda, że jesteśmy dla siebie idealni? – jego głos zmienił się w niskie warczenie, a ona tego nienawidziła. – Oh, nie mam prawda bytu? I tak jestem lepszy, niż ty kiedykolwiek będziesz.