− Bo widzisz, tata dostaje dużo awansów. Pracuje w nieruchomościach i zazwyczaj przeprowadzamy się z miejsca do miejsca. Nigdy nie mieszkałam w tym samym miejscu więcej niż kilka lat, ale obiecał, że zostaniemy w Nowym Jorku na jakiś czas. Nie pozbędziesz się mnie tak szybko - droczyła się, próbując poprawić sobie nastrój.
Michael zadrwił figlarnie, szturchając ją ramieniem.
− Cholera.
− Hey, uważaj sobie, Clifford! W każdym razie, na Florydzie był dzieciak o imieniu Ashton. Był tajemniczy, zastrzeżony i cichy ale był człowiekiem, który myślał głośno. Traktował mnie jak księżniczkę, ale ja tego nie chciałam. Chciałam seksu i niczego więcej. Nie obchodziła mnie nasza relacja. Po kilku miesiącach powiedział, że coś do mnie czuje. Nie umawialiśmy się, nic z tego, po prostu się uzależniłam od seksu.
Devon przestała mówić a Michael nalegał, by znów zaczęła.
− A co potem?
Tylko westchnęła.
− Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie kochałam go i byłam tego pewna, potem tata powiedział, że wyprowadzamy się tutaj i spakowałam walizki bez słowa. Jestem takim tchórzem - schowała twarz w dłonie, nie mogąc patrzeć na Michaela.
− Przecież zawsze jesteś twarda... i bezczelna. Jesteś niczym innym niż tchórzem. Oczywiście, możesz być czasami suką, jednak twoje intencje są dobre - próbował ją pocieszyć, pocierając powoli jej plecy.
Devon zadarła głowę.
− Zmieniłam się. Zawsze jestem twardą dziewczyną, ale chcę być kochana. Każdy, który jest zakochany mówi o tym, jak wspaniale się czuje i też chcę to poczuć. Chcę być szczęśliwa.
Michael myślał przez minutę, podziwiając jej wnętrze.
− OK, nigdy się nie zakochałaś, jak wcześniej powiedziałaś. Masz jakieś zainteresowania?
Zadrwiła.
− Żartowanie z ludzi - oboje zachichotali, a napięcie między nimi zniknęło. Po dłuższej ciszy, Devon znów przemówiła:
− Wiesz co, Clifford? Możesz być dziwny i wrażliwy, ale nie jesteś taki zły.
− Dzięki, Peterson.
Zapadła cisza. W rzeczywistości, to była cisza, w której ta dwójka myślała o sobie. Zatrzymali się na etapie, gdzie stwierdzili, że nie są tacy źli.
− Hey, popatrz, wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale nie będziesz miał nic przeciwko, jeżeli zechcę twój numer? Wiesz, gdyby była jakaś katastrofa i te rzeczy - Devon zapytała nagle, wyciągając telefon z kieszeni i będąc niemal pewna jego odpowiedzi.
Michael popatrzył na nią i zastanawiał się przez chwilę.
− Oczywiście - wymienili się swoimi numerami, a potem rozstali, jak starzy przyjaciele.
Na terapii unikali ze sobą rozmów, tylko co jakiś czas spoglądali na siebie i obdarzali sporadycznym uśmiechem. Devon po raz pierwszy zadzwoniła w sobotę, a on walczył sam ze sobą, aby znów nie zapaść w sen.
Spojrzał na zegar. Kto może dzwonić o 00:06? Odebrał, wcześniej sprawdzając kto dzwoni. Usłyszał panikujący głos Devon.
− Michael? Michael, mam kłopoty - usłyszał, jak biegnie w obcasach w dół ulicy.
− O co chodzi? - zapytał, pocierając palcami o zmarszczone czoło.
− Ja.. ja nie wiem co się stało ale to było tak szybko i... możesz po mnie przyjechać, proszę? Jestem gdzieś w tym parku blisko centrum, nie jestem dokładnie pewna...
− Zaraz będę - odpowiedział, rozłączając się i pędząc w dół po schodach tak szybko, jak to możliwe.
Przecież książkę powstał, aby uratować swoją księżniczkę.