Kiedy Devon obudziła się następnego ranka, jej serce zmalało, gdy miejsce obok niej było puste. Pościel była jeszcze pomarszczona od oczywistej obecności kogoś.
Wspomnienia z ostatniego wieczoru wróciły a ona czuła się roztrzepana i zdenerwowana. Próbowała zapomnieć, że Michael nigdy nie będzie jej. Miał dziewczynę, którą kochał a ona nie rozumiała miłości. Wiedziała jedynie tylko tyle, że serce nie odpuści tak szybko.
Devon nie mogła zrozumieć co czuła. To prawdopodobnie była kolejna sympatia, racja? Była pewna, że Michael był gorący i zabawny, w dodatku świetnie całował, jednak to nie była miłość.
Były w nim takie małe rzeczy, które Devon kochała chociaż nie była nawet tego świadoma. Lubiła sposób, w jaki marszczył oczy, gdy się śmiał i czoło, które marszczyło się od zdekoncentrowania lub zaniepokojenia. To były te małe rzeczy, które zebrały się w ciągu kilku tygodni i spowodowały wzrost sympatii do tego szalonego chłopaka, którego kiedyś nienawidziła.
Rzuciła się w stronę łazienki, by znaleźć tabletkę. Zastanawiała się, dlaczego nie zabrała jej w nocy.
Rano pigułki, tylko na wszelki wypadek.
Po długim westchnięciu, Devon oparła czoło o lustro zastanawiając się, jak zachowałby się Michael, gdyby dowiedział się, co do niego czuje.
Tymczasem Michael był w domu Charlie, biorąc głębokie oddechy, by się uspokoić. Kiedy obudził się rankiem, dostał wiadomość od Charlie, żeby przyjechał bo ma coś ważnego do powiedzenia. Wyszedł, nie budząc Devon bo zwyczajnie nie miał do tego serca. Poza tym śpiąc wyglądała jak anioł a on nie chciał rujnować tak pięknego widoku.
On, tak samo jak Devon nie wiedział, co do niej czuje. Może to miłość albo kolejna sympatia? Rozmyślał o tym i doszedł do wniosku, że byłby zadowolony z Charlie i Devon przy nim, jakkolwiek dziwnie brzmiał. Michael kochał Charlie ale Devon też.
Charlie otworzyła drzwi, wpuszczając go do środka.
− Skarbie, nie uwierzysz co mój tata mi powiedział - powiedziała, spanikowanym głosem. - Powiedział, że wracamy do Waszyngtonu bo moja mama jest chora i to.... - zamarła, patrząc na swoje stopy.
− I co? - ponaglił, chowając jej kosmyk włosów za ucho.
Uroniła kilka łez.
− Michael, wracam do Waszyngtonu.
W tym momencie Michael poczuł, jakby cały świat zatrzymał się, jakkolwiek brzmi to banalnie. Kiedy rok temu Charlie przyjechała do Nowego Jorku od razu 'coś' ciągło go do niej. Ona była brakującym kawałkiem w jego życiu, była jedyną rzeczą, która trzymała go przy zdrowych zmysłach. I teraz chciała go zostawić.
− Kochanie, powiedz coś - Charlie błagała, kiedy Michael wyłączył się, rozmyślając o ich przeszłości. - Nadal możemy być razem, tak? Nie byliśmy nigdy tak daleko, ale jestem pewna, że pomoże nam skype lub sms-y, mogę przyjeżdżać na wakacje i...
− Nie - przerwał jej, również zaskoczony. - Nie sądzę, żeby to się udało - był jedynym, który kochał. Nie zawsze oczekiwał kontaktu seksualnego, czasami potrzebował przytulania, krótkich buziaków i niedźwiedzich uścisków. Wiedział, że Charlie wyjedzie, mógłby pragnąć dotyku innej osoby, nieważne jak mocno ją kochał. Długa odległość nie wypływa dobrze na związek i oni oboje to wiedzieli.
Dzięki temu Michael w ogóle nie był smutny. Przytłaczające poczucie winy wypełniło jego klatkę piersiową. Odkąd Devon pojawiła się w jego życiu, był rozerwany bo nie wiedział którą kocha bardziej. Kochał Charlie ale Devon w zupełnie inny sposób. Chociaż było to egoistyczne i nie miejscu mała cząstka Michaela cieszyła się, że Charlie wyjeżdża. W ten sposób, wina nie zjadła go żywcem.
− Jesteś pewien? - wyszeptała, uwalniając kolejne łzy.
Skinął.
− W zupełności - odpowiedział, biorąc ją do ciasnego uścisku.