Cisza.
Błoga, niczym nie zmącona cisza.
Nawet ptaki umilkły. I ucichł szum drzew. Słońce wychylające się zza chmur co kilka minut, oblewało ich swoim blaskiem, tworząc za nimi cienie rozciągnięte aż do końca niewielkiej alejki, którą szli między nagrobkami.
Cisza na cmentarzu była tak głęboka, że można było ją próbować na języku. A żadne z nich nie chciało jej przerywać.
Zabini wciąż zastanawiał się, czy dobrze zrobił przyprowadzając w to miejsce Neville'a. Kiedy dowiedział się, że chłopak nie pamięta niczego co się między nimi wydarzyło, załamał się. Nie tylko nie mógł mu wyznać uczuć, nie mógł nawet z nim na spokojnie porozmawiać, bez obawy, że chłopak odbierze to jako atak. Może gdyby kiedyś był dla Gryfona milszy, to teraz nie musiałby się tak stresować? Może jakby się przez lata nie wyżywał na nim i nie znęcał, to by teraz nie szli obok siebie w milczeniu, a razem się śmiali? Może gdyby był mądrzejszy... może...może...może. Dużo możliwości, których już nie uda mu się sprawdzić, ponieważ w przeszłości zbyt wiele popełnił błędów na drodze do budowania ich relacji. Teraz pozostało mu tylko naprawić to co mają, aby chociaż przyszłość miała jaśniejsze barwy.
Neville z kolei nie skupiał nawet jednej komórki nerwowej na chłopaku obok. Jego wzrok był całkowicie skoncentrowany na nagrobku, znajdującym się na końcu alejki. Z tej odległości nie było widać, że jeden z boków wspólnego grobu pokrywały litery, nowsze, świeże i czarne jak węgiel. Z tej odległości mógł jeszcze się łudzić, że jego mama wcale nie umarła, że to wszystko to bardzo słaby żart, a Alice jest nadal w szpitalu.
Serce zaczęło mu walić z każdym kolejnym krokiem coraz mocniej i mocniej, jak maszyna gotowa coś rozwalić. Dłonie spociły mu się i ścisnęły w pięści, chociaż wcale tego nie zauważył. Oddech przyśpieszył, urywając się, a coś w jego klatce piersiowej zaczęło się zaciskać. Litery na nagrobku pojawiały się stopniowo. Najpierw te mówiące, że leży tu ciało Franka Longbottoma, ale zaraz obok można było odczytać imię i nazwisko jego żony.
A więc to prawda.
Już nie mógł się oszukiwać.
Naprawdę nie żyją. Nie ma ich na świecie, ani jednego, ani drugiego. Jest sam. Zupełnie sam. Nikomu nie potrzebny, przez nikogo nie chciany. Wiedział o tym aż za dobrze, że jest tylko bagażem, którego powinno się dawno pozbyć, bo tylko wadził. Jak bardzo chciał przestać istnieć. Teraz, tu.
Zacisnął dłonie jeszcze mocniej w pięści, czując że broda zaczyna mu niebezpiecznie drżeć. Nie chciał płakać. A raczej chciał i to bardzo, ale nie tu, nie przy Zabinim. Nie chciał, aby Ślizgon widział jego łzy i się z nich naśmiewał. Żeby wykpił go za słabość i uczucia. Coś mu mówiło, że by tak nie zrobił, mimo to nie chciał się o tym przekonywać.
Łzy zebrane pod powiekami rozmazały mu widoczność i litery na nagrobku stały się niewyraźne. Teraz mógłby udawać, że to wszystko nieprawda, ale wypieranie tego nie miało większego sensu.
Bo nie ożywi ich jak będzie myślał, że to nieprawda. Po śmierci Franka cztery lata temu miał jeszcze mamę. A teraz? Sam. Sam. Sam.
Drżenie opanowało całe jego ciało, a łzy bezgłośnie zaczęły spływać mu po policzkach, mimo że naprawdę starał się je powstrzymać. Opuścił głowę licząc, że może Blaise ich nie zobaczy. Oddychał nosem aby zrobić to jak najciszej, ale bojąc się, że zacznie nim siąkać, uchylił wagi, wypuszczając powoli oddech. Czemu wokół musiało być tak cicho?!
Nagły dotyk dłoni sprawił, że podskoczył wystraszony, a Zabini pośpiesznie odsunął rękę, ale nie oddalił się. Gryfon nie wiedział kiedy Ślizgon znalazł się tak blisko niego. Patrzyli sobie w oczy i widać było, że Blaise walczy sam ze sobą, ale w końcu wyciągnął ponownie rękę i objął zaciśniętą pięść Neville'a. Wziął głęboki oddech i wyszeptał:
CZYTASZ
Color autem animae tuae #Drarry #Pansmione #Bleville ✅
FanficKażdy czarodziej tego doświadcza. Utraty wzroku. No cóż, nie zupełnie. Gdy wchodzi w dorosłość przestaje widzieć barwy a świat staje się szary. Widzi tylko jeden kolor - odcień jaki mają oczy przeznaczonej mu osoby. A kiedy ją spotka, świat znów ro...