Rozdział 15

1.2K 131 161
                                    

Został tylko jeden dzień do Wigilii... Moich przyjaciół od paru dni już nie ma w domu... Czas wdrożyć mój plan w życie...

Wziąłem małą paczkę i zacząłem wybierać klucze. No, teraz mam dylemat. Jechać moją Teslą, czy tym starym gratem? Z jednej strony nie chcę pokazywać, że żyję na jakimś wyższym poziomie, ale z drugiej chcę być spokojniejszy o to co się będzie działo na drodze.

No cóż, co będzie to będzie... Chcę czuć się bezpiecznie podczas jazdy. 

Szybko wziąłem klucze, zamknąłem dom i udałem się do samochodu. Wsiadłem i nadałem kurs w nawigacji. Wyjechałem przed dom. Jeszcze raz sprawdziłem czy mam swoją małą paczuszkę, jest. Zatem w drogę, czekają mnie dwie godziny jazdy...

|SKIP TIME dwie godziny|

Dojechałem pod szpital. Mam gdzieś, że rodzice nie chcą mnie znać, ale na święta trzeba dać coś od siebie. Wysiadłem z samochodu, po czym ruszyłem do wejścia.

-Dzień dobry, czy mógłbym odwiedzić Samanthę Wastaken? (xdd lepszego pomysłu nie mam dopisek autorka) - spytałem kobietę siedzącą na recepcji.

-A kimże pan dla niej jest?

-Jestem jej starszym bratem...

-Imię i nazwisko.

-Clayton Wastaken.

-Niestety, rodzice dziewczynki zakazali spotkań z nią osobie o tym imieniu - powiedziała oschle i spojrzała na mnie jak na kryminalistę.

-Zatem, czy mogłaby pani jej przynajmniej przekazać tę paczkę? - spytałem pokazując małą paczuszkę. Mam nadzieję, że się zgodzi. - Rodzice zabronili mi kontaktować się z rodziną, ale nie zmienia to faktu, że dalej nią są...

-Ehhh - powiedziała chyba już odrobinę zmęczona moją obecnością. - No dobrze...

-Tylko proszę nie pozwolić na wyrzucenie jej... Jak Sam się nie obudzi, to proszę to otworzyć za nią... W środku będzie wyjaśnienie, dlaczego akurat o to proszę...

-No dobrze, a teraz chciałabym odpocząć.

-Dziękuję... - powiedziałem cicho, i gdy już miałem wychodzić usłyszałem ten głos... Tak, mój ojciec...

-A co ty tu robisz śmieciu? Mojej córki nie umiałeś upilnować, a teraz jeszcze się tu zjawiasz?! - krzyczał, krzyczał na mnie. Muszę stąd wyjść, zanim stracę panowanie nad sobą...

Szedłem coraz szybciej, wyszedłem na parking i zacząłem biec w stronę samochodu. Już byłem przy nim, teraz tylko klucze. Nagle, poczułem czyjąś obecność za sobą.

-A co to, kupujesz sobie drogie auto, a z rodziną się pieniędzmi nie podzielisz?! IDIOTA Z CIEBIE, IDIOTA!!! - krzyczał na mnie. Nie mogłem już dłużej udawać silnego, nie mogłem dłużej wytrzymać. 

Znalazłem klucze, otworzyłem auto, ale gdy już miałem wsiadać poczułem silne uderzenie w plecy. Chciałem krzyczeć, chciałem płakać, chciałem go po prostu uderzyć, ale się powstrzymywałem. Nie chcę mu nic zrobić przed świętami...

-PATRZ NA MNIE JAK DO CIEBIE MÓWIĘ! - znowu na mnie krzyczał... Spojrzałem na niego niepewnie. Nie wiem, co on sobie wyobraża...

Znowu dostałem po twarzy, ale teraz już nic nie czułem... Była tylko ciemność, krzyki i cisza... Tak nagła i niespodziewana, ale taka kojąca...

Znowu słyszę. Słyszę krzyki większej ilości osób. Jeden dalej mnie wyzywający, inne tak jakby przerażone... Zacząłem otwierać oczy, lecz przez jasne światło szybko je zamknąłem. Ponownie je otworzyłem i zamrugałem kilka razy, aby poprawić jakość widzenia.

Jęknąłem cicho z bólu. Zacząłem próbować się podnieść, ale ktoś mnie przygniótł do ziemi.

-Leżysz śmieciu, nie ruszasz się! Nie będę tolerować takiego idioty na świecie! - krzyczał dalej mój ojciec.

Głowa mi pulsowała z bólu, nie miałem siły na nic. Kolejne krzyki, proszące o odsunięcie się. Nagle poczułem ulgę na klatce piersiowej. Zdjął ze mnie nogę. W końcu mogłem się normalnie rozejrzeć. 

Zobaczyłem kilku ratowników i lekarzy. No tego jeszcze mi brakowało, spędzić święta w szpitalu...

Ktoś zaczął kłaść moją głowę na ziemię. Nie mam nic innego, jak poddać się zabiegom lekarskim, gdyż mogliby mi coś przypadkiem zrobić.

-Przepraszam, ale wolałbym chyba siedzieć... - odezwałem się. Sam się zdziwiłem, gdy zdałem sobie sprawę, jak słaby i cichy był mój głos.

Lekarze spojrzeli na mnie jak oparzeni, jednak pomogli mi usiąść. Zaczęli mnie badać.

-Jak pan się czuje? - spytał jeden z nich.

-Dobrze, nie trzeba się o mnie martwić, bywało gorzej - powiedziałem i z automatu dotknąłem blizny na moim policzku. Jedyna oznaka na moim ciele po wypadku Sam... Postanowiłem spróbować wstać, co okazało się trudniejszym zadaniem niż myślałem, głównie z powodu lekarzy...

-Niech pan nie wstaje, musimy pana zabrać na tomografię - stwierdził jeszcze inny.

No co ja mam zrobić? Jedyny upór jaki miałem, to iść na nogach, aby zachować przynajmniej resztki godności... 

Gdy wchodziliśmy do szpitala, zauważyłem ludzi z telewizji. No tak, media już musiały wiedzieć...

+POV: SapNap+

Włączyłem właśnie telewizor na kanale informacyjnym. Zastałem tam interesującą rzecz. Reporterka mówiła coś o tym, że ojciec pobił swojego własnego syna pod szpitalem.

-O, idą już lekarze wraz z poszkodowanym, podejdźmy do nich.

Nie mogę uwierzyć, zobaczyłem znajomą mi sylwetkę. Był to Dream... Po co on tam jechał, skoro rodzina nie chce go znać? To przecież jak pchanie się w sam środek gniazda szerszeni. Czy on na prawdę jest tak głupi?

Nie, on jest samotny... George o nim zapomniał, ja zapomniałem, że nie ma on z kim świąt spędzać, a reszta o niczym nie wie... Żal mi się go zrobiło...

Czy mogę się przyłączyć? |DNFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz