Po szpitalu mogłam się już swobodnie poruszać, ale lekarz uparł się, żebym została jeszcze kilka dni na obserwacji. Szłam w stronę "kawiarenki" był to mały pokój z trzema ścianami, w środku było kilka stolików, automat do kawy i automat z batonikami. Wnętrze było w kolorach białych i jasnego szmaragdu. Minęło sześć dni od wypadku, a Luke się jeszcze nie obudził. Lekarze mówią, że jego stan jest stabilny i niedługo się obudzi. Nie mogę się doczekać, zobaczyć, że jest cały, przytulić go, porozmawiać z nim, być przy nim. Wrzuciłam monetę do automatu i wypadł mi zbożowy batonik. Zjadłam go na trzy kęsy. Wracam powoli do pokoju, który jest aktualnie mój.
-Hej Joe.-przywitał mnie mój lekarz, gdy dotarłam na miejsce. Usiadłam na swoim łóżku i czekałam.- A więc tak, jeśli jutro nie pojawią się komplikację to wypiszemy cię ze szpitala.-na te słowa uśmiech sam wkradł się na moje usta. Po chwili zapytałam:
-A co z Lukiem?-lekarz spojrzał chwilę na mnie i powiedział spokojnie:
-Bez zmian.-i wyszedł. Siedziałam jeszcze chwilę na łóżku i się zastanawiałam.
Emily przyniosła mi mój szkicownik, usiadłam na parapecie i rysowałam zachodzace słońce. nim sie obejrzałam zegar wskazał 23:27. Odłożyłam szkic i poszłam spać. Jutro mnie wypiszą. Mówiła jedna myśl. Co będzie z Lukiem? Mówiła inna. Obudziła mnie pielęgniarka ze śniadaniem. Ostatni posiłek tutaj.
*trzy dni później*
Zostałam wypisana, ale dużo to nie zmieniło. Całe dnia, a czasami noce przesiaduję w szpitalu mając nadzieję, że Luke się obudzi. Lekarze nic mi nie mówią bo nie jestem z rodziny. Na szczęście udało mi się usłyszeć słowa doktora. Mówił, że z Lukiem coraz lepiej. Siedzę przed pokojem Luka i czekam. Nagle jakaś pielęgniarka wybiega z jego sali krzycząc imię doktora. Inne wbiegają do środka. Zjawia się lekarz. Pielęgniarki wyworzą Luka z sali. Jest jeden wielki haos. Próbuje dowiedzieć się czegoś, ale jedna z nich odepchnęła mnie na bok. Biegnę za nimi. Gdy wjeżdżają na salę operacyją jedna pielęgniarka przytymuje mnie, bym tam nie weszłam. Łzy lecą mi po policzkach. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać.
Czekam już 2 godziny. Operacja nadal trwa, a ja o niczym nie wiem. Łzy przestały mi lecieć pół godziny temu. Siedzę na podłodze skulona, opierając się o ścianę. Czekam, aż ktoś mi powie co z moim Lukiem. Po kolejnych dwóch godzinach wychodzi lekarz. Na jego widok zamieram. Popatrzył na mnie. W jego oczach widziałam szczęście i wyczerpanie. Nie musiał nic mówić. Mój Luke PRZEŻYŁ! Zaczełam płakać. To były cholerny łzy szczęścia. Przeżył. To słowo powtarzałam tak przez kilka minut. Już po najgorszym. Chyba. Wstałam gdy pielęgniarki wywoziły Luka. Jedna z nich uśmiechnęła się do mnie.
-Za kilka godzin prawdopodobnie się obudzi.-szepnęła gdy była już koło mnie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Poszłam za nimi i czekałam przed jego salą. Wyjęłam szkicownik i zaczęłam rysować Luka. Jego piękne oczy, pełne usta. Siedziałam tam na podłodze kilka godzin, ale dla mnie to były sekundy.
-Ładnie rysujesz.-powiedziała pielęgniarka- Luke cię prosi do siebie.-spojrzałam na nią zdezorientowana- Tak obudził się.-uśmiechnęłam się i zerwałam z podłogi, wpadając do sali.
Leżał tam. Jego umięśnione ciało wygladało teraz jak laleczka z porcelany. Wyglądał tak krucho. Łzy zaczęły mi spływać po policzku. Podeszłam do niego i usiadłam na łóżku.
-Nigdy.. c-cię nie... nie zostawię.-wyszeptał i pogłaskał mnie po policzku. Wtuliłam się w jego dłoń, smakując jego dotyk. pochyliłam się i pocałowałam go w usta.
***
Już drugi raz zmieniam zdanie. Miałam na tym rozdziale skończyć i uśmiercić Luka i Joe. Ale jednak nie. To by było za bardzo do przewidzenia, a tego nie chcę! Seria nadal trwa!
Komentujcie/gwiazdkujcie
Papatki :*
CZYTASZ
Why not?
Teen FictionCo się stanie, gdy na drodze nieśmiałej dziewczyny, która jest bita przez ojca, która chciała się zabić stanie ON? Są swoimi przeciwieństwami, a przecież przeciwieństwa się przyciągają... Jej życie zaczyna wywracać się do góry nogami. Czy zniszczy j...