4. List

190 28 8
                                    

Sierżant Bold zastukała w drzwi po raz drugi, jednak i tym razem nie otrzymała odpowiedzi. Cisza w gabinecie kapitana nie wróżyła niczego dobrego, dlatego kobieta nacisnęła powoli klamkę, jednocześnie zerkając przez wytworzoną szczelinę w głąb pomieszczenia. Jej kochanek siedział przy dużym dębowym biurku, pochylony nad jakimś dokumentem. Jego mina mogła oznaczać tylko jedno - spore zmartwienie.

Kobieta wślizgnęła się cichutko do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Było już po 22, a w całej kordegardzie panowała cisza nocna. Żołnierze udali się na spoczynek i jedynie wartownicy przy bramie nie zmrużyli jeszcze oka. Nie licząc oczywiście pani sierżant i dowódcy, którzy od kilkunastu tygodni chodzili spać nadzwyczaj późno, w związku z ich schadzkami w sypialni kapitana. Jednak patrząc na Wayne'a Marie była pewna, że dzisiaj nic nie wyjdzie z upojnej nocy spędzonej we dwoje.

Kapitan spojrzał na nią znad papierów dopiero w momencie, gdy przystanęła przy kominku z zamiarem ogrzania się. W żołnierskich wysokich butach, wysłużonych spodniach i grubym, starym kaftanie z wyprawionej skóry, nałożonym na bawełnianą ciepłą koszule, wyglądała niezbyt atrakcyjnie. Miecz i sztylet przytroczony do pasa wraz z poręcznym, małym kuferkiem ze złotą klamrą, oznaką jej przynależności do załogi Rowley, dopełniały stroju. Czarne włosy, splecione w gruby warkocz sięgający pośladków, kontrastowały ze stalowoniebieskim odcieniem jej oczu. Cera, zmęczona, blada i lekko ziemista, ewidentnie wskazywała na prowadzenie niezbyt wygodnego trybu życia w nieprzyjaznym miejscu, jakim była służba wojskowa w lennie Anselm.

Wayne mógł stwierdzić niemal od razu, że jego ukochana nie spała od co najmniej dwóch dni. Siwe cienie pod oczami jeszcze bardziej uwydatniały chorą i zaniedbaną cerę, a w świetle kominka Marie wydała mu się przez chwilę nierealna, jakby była jedynie duchem przeszłości. Kobieta, którą pragnął uczynić swoją żoną, wyglądała po prostu mizernie. Podjął więc w myślach decyzje: da dziewczynie dwa dni urlopu, to dobrze jej zrobi. Zanotował też w myślach zakup nowego kaftanu, tym razem dopasowanego. W końcu kobieta powinna prezentować się dobrze w mundurze, a już zwłaszcza gdy posiada tak zajmujące oko kształty.

Jednak Marie miała swoją tajną broń, dzięki której nawet w żołnierskim, zbyt szerokim ubraniu potrafiła wyglądać fenomenalnie. Był to wyjątkowo piękny uśmiech, którym obdarzyła kapitana i tym razem. Zmieniał on w niewytłumaczalny sposób jej zmęczoną i zniszczoną od zimna i morskiej soli twarz w promieniujące pięknem oblicze, zupełnie jak gdyby zakładała magiczna maskę. Dodatkowo dziewczyna szczyciła się smukłą, atletyczną sylwetką z zaokrąglonymi pośladkami i słusznym biustem, tak uwielbianym przez Wayne'a, a niemal niewidocznym w wielkim, za wielkim na kobiece gabaryty kaftanie.

Mężczyzna wpatrywał się w uśmiechniętą i lekko przemoczoną Marie dobrą minutę, nim wreszcie jego smutny wzrok znów powędrował na blat biurka. Kobieta roztarła jeszcze zmarznięte dłonie nad kominkiem, a parę sekund później maszerowała już w stronę dębowego stołu, przy którym siedział Wayne. Mimo jej ciepłego uśmiechu, posłanego w stronę kochanka, twarz kapitana zastygła w smutku.

– Nie wyglądasz na zbyt zadowolonego, Arczi. I czuję, że ten stan rzeczy ma coś wspólnego z pięknie nabazgranymi listem, który, jak wnioskuje z jego położenia, dopiero co skończyłeś czytać. - rzekła Marie, opierając się o blat biurka.

Archibald znów spojrzał na nią i powoli, niemalże z niechęcią, pokiwał twierdząco głową. Kobieta westchnęła.

– Niech no zgadnę, kolejna skarga na Armanda i Mansona? A może tym razem na Fergusa albo Franka? Słyszałam ostatnio o bójce u miejscowego balwierza... - zdecydowane ruchy głowy Wayne'a oznaczające zaprzeczenie nieco zbiły Marie z tropu. Kobieta uniosła brwi.

Zwiadowcy: Sól w oku [WSTRZYMANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz