Marie przemierzała szybkim krokiem całą komnatę od jednej ściany do drugiej, wściekle przeklinając. Miesiące służby wśród Strażników Morza i przesiadywanie w portowych karczmach miało jedną lingwistyczną zaletę: dziewczynie nigdy nie brakowało soczystych przekleństw, które mogła sobie rzucać na prawo i lewo. Wayne'a oczywiście normalnie to oburzało, Marie była wszakże kobietą i w dodatku z szanowanej, wiejskiej, pobożnej rodziny, dlatego jej przeklinanie zawsze wywoływało u niego negatywną reakcje. Teraz jednak, w obliczu treści listu i zaistniałych faktów, był kompletnie zobojętniały na wiązanki bluzgów, które dziewczyna mruczała pod nosem.
– Ten skurwysyn zwalił na ciebie swoje obowiązki jak gdyby nigdy nic, tylko dlatego że przypomniałeś mu o swoim istnieniu! Postawił przed aktem dokonanym! Grozi ci konsekwencjami za niewykonanie podejrzanego zadania, a nawet nie raczył wyjaśnić o co dokładnie chodzi, tylko zamiast tego przysyła chuj wie kogo z Centrali! Jak można być takim kurewskim chamem bez sumienia?!
– Sierżancie, pułkownik jest wyższym rangą żołnierzem, zapewne nie przepuści żadnej nadarzającej się okazji, by zwalić nieco obowiązków na swoich podwładnych. To norma w wojsku...
Bold przystanęła na chwilę i spojrzała na kapitana z uniesionymi brwiami. Spokój Wayne'a ją kompletnie zaskakiwał, zważywszy na ton w jakim list od pułkownika został napisany oraz odmowę wobec prośby o emeryturę. Do tego jeszcze absurdalne zadanie śledcze na kompletnym zadupiu lenna, brak dokładniejszego wyjaśnienia sprawy, zwyzywanie Archibalda i wysłanie do nich szpicla z Centrali. Marie kompletnie nie rozumiała jak kapitan może w takiej sytuacji być spokojny, wręcz ociężały w swoich reakcjach.
– A od kiedy tak bardzo szanujesz hierarchię w wojsku?! Ty, największy bojownik o sprawiedliwe traktowanie żołnierzy i awansowanie ich podłóg zasług dla kraju, a nie pochodzenia, śmiesz teraz tłumaczyć bezczelne zachowanie tego pajaca względem ciebie chuja wartymi, wojskowymi przywilejami?!? - grzmiała Marie, uderzając pięścią w stół.
Niemal na pewno obudziła tym wybuchem złości śpiącego w sąsiedniej komnacie medyka. Wayne nie miał co do tego wątpliwości, jednak pozwolił dziewczynie dalej prowadzić swoją tyradę.
Sierżant Bold, widząc zobojętnienie i spokój wymalowany na obliczu kapitana, zagryzła wargę.
– Arczi, czy ty rozumiesz w jakie gówno on cię wpakował? Wykorzystał fakt, że do niego napisałeś i powołując się na swoją pozycję i twoją opinię w szeregach generałów, wrobił cię w brudną robotę! Zaszantażował starszego stażem żołnierza z zasługami dla kraju jak jakieś dziecko, które prosi o należnego mu cukierka, a dostaje zamiast tego klapsa za to, że śmie się o niego upominać.
– Panno Bold, powinnaś się uspoko...
– Nie chcę tego słyszeć od ciebie! Poza tym jesteśmy sami, daruj sobie tą „sierżant" i „pannę"! Mów do mnie po imieniu, do cholery! - fuknęła Marie.
– Ech, właśnie tego nie lubię w kobietach. Strasznie wszystko do siebie bierzecie, nawet jeśli to was bezpośrednio nie dotyczy. - Wayne spojrzał na nią obrażony.
Od pewnego czasu pozwalała sobie na nieco zbyt dużą swobodę w krytykowaniu swojego przełożonego. Nawet jeśli była jego kochanką już od dobrych sześciu miesięcy.
– Nie dotyczy? Mnie to nie dotyczy?! - policzki Marie zaczerwieniły się, a w oczach pojawił się błysk determinacji. – A żebyś wiedział, że owszem, jestem w to wmieszana, zarówno w twoje starania o zasłużoną emeryturę, jak i w tę absurdalną sytuacje! Martwię się o ciebie, ty stary capie! Ta misja ewidentnie ma jedną z najwyższych rang, więc będzie w cholerę niebezpieczna!
Kobieta chwyciła list i odnalazła odpowiedni fragment. Wywąchaj co lub kto robi w wała całą tamtejszą straż, znajdź i ukaż winnych... Tak, to mogło oznaczać tylko jedno - jakiś lokalny, ale mocno śmierdzący kłopotami przekręt. Coś w co nie warto wkładać rąk, bo można je sobie poparzyć, zupełnie jak podczas pracy przy piecu, kiedy ogień zbytnio w nim buzuje.
Marie zaklnęła pod nosem, patrząc na spokojne znów oblicze Wayne'a. Nie mogła znieść faktu, że jej ukochanego potraktowano jak psa, mimo wszystkich jego zasług dla kraju i lenna. Skoro sprawa Willowtree została powierzona samemu pułkownikowi, oznaczało to, że sytuacja jest patowa i potrzeba konkretnych, daleko idących działań, by problem rozwiązać bez ubytku w kadrze żołnierskiej Araluenu. Właśnie takimi zdarzeniami zajmowali się wysoko postawieni żołnierze z Centrali, tacy jak...
– Olsen. - zaczął Archibald. – Tak, rzeczywiście jego sposób przekazywania decyzji jest mocno kontrowersyjny, ale się tego spodziewałem. To typowy dupek z arystokracji, nauczony dostawać nagrody za samo egzystowanie na tym świecie. Baron awansował go na pułkownika przez jego pokrewieństwo z Oliverem, narzeczonym jego wnuczki, kompletnie mając w poważaniu jego dotychczasowe doświadczenie wojskowe. Jasnym było od początku, że jeśli trafi się jakaś większa afera w lennie, to Olsen przerzuci to dla własnego spokoju i bezpieczeństwa na kogoś innego, służącego pod jego rozkazami. A że trafiło na mnie, wyklętego kapitana... no cóż, już dawno się pogodziłem ze swoim pechem do przełożonych.
– Zamierzasz wykonać to zadanie? - spytała cicho kobieta, teraz już bardziej spokojna i opanowana, ale nadal smutna i nieprzekonana do sensu całej tej misji.
– Tak, głównie dlatego że nie mam wyboru. Zrozum Marie, świat nie jest sprawiedliwy, ba - nigdy nie był, więc tacy jak my, żyjący pod butem arystokracji i szlachty, muszą sobie wywalczyć drogę do realizacji własnych marzeń i ambicji. Kiedyś chciałem bronić biednych, walczyć dla kraju, ale to było zanim ściągnięto mnie do tego przeklętego fortu. Aktualnie moim pragnieniem jest dom w którym mógłbym zamieszkać z rodziną. - Wayne zerknął ukradkiem na Marie, ta jednak wbiła wzrok w podłogę, nawet na niego nie patrząc. Mężczyzna podjął więc monolog, nieco urażony. – Do tego pragnę świętego spokoju i należnej mi zapłaty za lata służby dla kraju. Miło byłoby też odciąć się od mojej problematycznej przeszłości i od tych cholernych Olsenów. Ale jeżeli pułkownik chce mi postawić być może ostatnią poprzeczkę, którą muszę przeskoczyć na drodze do celu, to pozostaje mi tylko spiąć pośladki i oddać dobry skok. - kapitan spojrzał na swój miecz i sztylet, leżące teraz na ławie pod oknem.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Sól w oku [WSTRZYMANE]
FanfictionAraluen, lenno Anselm, 663 rok Wspólnej Ery, prawie 20 lat po Drugiej Wojnie z Morgarathem. Archibald Wayne, kapitan w aralueńskim wojsku i żołnierz zmęczony służbą, prowadzi nudne życie w forcie Rowley na zachodnim wybrzeżu kraju. Mężczyzna chce p...