Gdzieś w głębi kordegardy zaskrzypiały drzwi. Kapitan Archibald Wayne, dowódca fortu Rowley od przeszło 8 lat i jeden z najbardziej szanowanych obywateli lenna Anselm, zacisnął zęby. Chwilę później znów zgrzytnęły źle naoliwione zawiasy, tym razem piętro niżej. W pokoju medyka natomiast, na lewo od gabinetu dowódcy, ktoś właśnie zamykał okno, siłując się najwyraźniej z szalejącym morskim wiatrem. Drewniane okiennice zaśpiewały smętną, urywaną melodię, od której kapitana Wayne'a rozbolała głowa.
Nie cierpiał tego dźwięku, jak zresztą całego tego miejsca. Napawało go niezmierzonym wręcz wstrętem, gdyż wyraźnie czuł na sobie ciężar odpowiedzialności za całą zgraje żołnierzy stacjonujących w tych murach. Był tym tak niemożebnie zmęczony, że jego jedynym marzeniem w ciągu ostatniego roku była wcześniejsza emerytura wojskowa.
Właśnie, emerytura. Temat przewijający się w głowie Wayne'a non stop od przeszło miesiąca, sprawiający że nie miał ochoty ani możliwości, by skupić się na codziennych obowiązkach dowódcy dłużej niż kwadrans. Skutkowało to siedzeniem do późna przy biurku, walcząc jednocześnie z papierami, administracyjnym chaosem i własnymi myślami, przez które nie był w stanie porzucić swojego pomysłu - przejścia na zasłużony odpoczynek po latach służby, zwłaszcza że od 8 lat gnił w forcie nie robiąc praktycznie nic znaczącego dla lenna, a to wszystko dzięki „wspaniałomyślności" barona Mariona, pana Anselm. Tak, emerytura była najrozsądniejszym rozwiązaniem problemu.
Długo zastanawiał się jednak nad podjęciem właściwej decyzji. Mógł poprosić o przeniesienie w stan spoczynku z powodu dolegliwości zdrowotnych, a tych nabawił się sporo w ciągu ostatnich miesięcy: bóle pleców, migreny, chorobliwa bezsenność. Do tego przebyta ostatnio grypa znacznie nadwyrężyła jego siły, przez co całe dnie spędzał w swoim gabinecie, odpisując na korespondencję, czytając raporty, skargi i ogłoszenia wysłane przez przełożonych. Jednak ostatni list, przyniesiony wczorajszego wieczoru przez lekko podpitego kuriera, wciąż czekał na rozpieczętowanie.
Wayne wiedział co zawiera. Nie musiał nawet czytać adresu korespondencyjnego, wystarczył mu rzut oka na pieczęć, przedstawiającą perłę w muszli okoloną wzorzystym pierścieniem wyobrażającym morskie fale. Herb rodziny Olsen.
– A więc wreszcie raczył mi odpisać. Widać nie spieszyło mu się przez ostatnie dwa tygodnie. - westchnął kapitan, uderzając palcami o blat biurka.
Olsenowie - stary rycerski ród, którego historia sięga jeszcze czasów sprzed opanowania ziem Anselm przez Araluen. Najbardziej uprzywilejowana rodzina w całym lennie, ale i najbardziej znienawidzona przez mieszkańców. Tak w skrócie można by opisać jeden z najbardziej wpływowych rodów, który decydował o wielu aspektach życia w tej morskiej krainie. A teraz jeden z członków familii, w dodatku szczerze znienawidzony przez Wayne'a, został zaliczony w poczet Rady Wojennej, zyskując stopień pułkownika. Jacob Olsen, ze względu na jego bujny zarost i krzywe zęby wystające spod dolnej wargi, zwany pogardliwie Dzikiem.
– Jeśli dobrze pamiętam to w przyszłym miesiącu jego brat się żeni... Jak było tej pannicy na imię? Beatrycze? - prychnął Wayne, przypomniawszy sobie twarz starego barona Mariona, władcy lenna Anselm. – Ech, stary głupiec, co mu strzeliło do tej łysej łepetyny, żeby się bratać z tymi zawszonymi sztachetkami?!
Tak, stary Marion. Nawet on nie ustrzegł się przed wpływami rodu Olsenów. Od dawna wiadomo było, że baron planuje wydać swoją wnuczkę Beatrycze za któregoś z bogatych szlachciców. Kandydatów było wielu, ale Marion ciągle odwlekał podjęcie ostatecznej decyzji, raz za razem odnajdując jakąś niesprzyjającą okoliczność.
Rok temu jednak, po długich negocjacjach dotyczących podziałów majątkowych, Beatrycze została oficjalnie przedstawiona jako narzeczona niejakiego Oliviera Olsena, dziedzica sporej części ziem należących do rodzinnych włości na północy lenna, a cała familia pyszniła się tym faktem na tyle, że zdążyła już zajść kapitanowi Archibaldowi za skórę, zwłaszcza od kiedy Jacob Olsen, młodszy brat Olivera, stał się bezpośrednim przełożonym Wayne'a. Teraz to on odpowiadał za sprawy administracyjne, w tym również odsyłanie na emeryturę poszczególnych żołnierzy. A skoro kapitan otrzymał list sygnowany jego rodzinnym herbem, oznaczało to tylko jedno - decyzja w sprawie przejścia Wayne'a w stan spoczynku została podjęta.
Mężczyzna nie kwapił się jednak z otwarciem koperty. Nie była to kwestia złego przeczucia, a raczej pogardy, którą kapitan odczuwał niezmiennie widząc gdzieś herb Olsenów.
Choć Archibald na co dzień był raczej spokojnym z charakteru, uprzejmym człowiekiem, to dość łatwo wpadał w gniew, gdy poruszano dwie kwestie: pierwszą była szlachta, znienawidzona przez Wayne'a z powodu licznych uchybień i skandali, mających miejsce wśród najbogatszych obywateli Anselm.
Drugą, bardziej osobistą, stanowiły plany na przyszłość czy pomysł na życie po zakończeniu kariery wojskowej. Archibald nie miał zamiaru dzielić się swoimi sekretnymi marzeniami z postronnymi ludźmi, ale pisząc do pułkownika listowną prośbę o rozpatrzenie wcześniejszej emerytury wojskowej, trzeba było przedstawić dokładne plany co do przyszłości zawodowej, wraz z opinią medyków na temat ogólnego stanu zdrowia. Inaczej takowa prośba mogła zostać natychmiast odrzucona. Nie dość, że Wayne był zmuszony pisać list do człowieka, którym gardził niemal tak bardzo jak niegdyś król Duncan Morgarathem, to jeszcze musiał się mu zwierzyć ze swoich prywatnych planów matrymonialnych i zawodowych. Czy było coś bardziej upokarzającego?
– Co za kraj, wszędzie urzędnicy rządzą się jak chcą. Nawet o cholerną emeryturę muszę się dopraszać listownie i grzecznie donosić temu zawszonemu paniczykowi, że zamierzam się ożenić i rzucić cały ten bajzel w kąt... Może chociaż przydzielą mi wynagrodzenie podłóg zasług, choć i tak będzie niższe od żołdu tych bęcwałów grzejących stanowiska w Centrali. Ech, na co mi przyszło... - kapitan opadł na krzesło i westchnął przeciągle. Na jego dotychczas kamiennej twarzy zabłąkał się smutny uśmiech. – Broniłem ludzi przed piratami, łowcami niewolników, bandytami i złodziejami, ganiłem przełożonych za opieszałość i głupie decyzje. Chciałem być bohaterem ludu, jak ci wszyscy rycerze z legend... a teraz poza gówno wartymi orderami nie mam nic, tylko ten cholerny fort i chandrę. - Archibald wygiął się na starym skrzypiącym krześle, wznosząc ręce w górę i głośno przy tym stękając.
Poczuł jak jego mięśnie powoli się rozluźniają, a całe ciało ogarnia chwilowy dreszcz rozkoszy.
W swoim 38-letnim życiu nigdy nie zaznał dłuższej bezczynności, najpierw pracując od wczesnych lat dziecinnych w zakładzie jubilerskim swojego ojca, a potem wypełniając swe wojskowe obowiązki jako żołnierz w armii Araluenu. Rzadko kiedy miał okazje odpocząć od stresu i ciągłej bieganiny, którą przepełnione było jego życie.
Teraz mogło się to jednak zmienić. Archibald nie był już bowiem samotnym, zapracowanym, starym kawalerem bez perspektyw, znajdującym chwile wytchnienia w kubku zimnego piwa. Nie chciał przesiedzieć całego swojego życia w forcie, póki pułkownik łaskawie nie odeśle go na emeryturę z powodu wieku. Nie miał też zamiaru wracać do pracy w terenie i patrolować kupieckich traktów Anselm, zwłaszcza od kiedy Olsenowie dorwali się do władzy wojskowej. Nie, teraz posiadał dalekosiężne plany na przyszłość, skrycie układane przez kilka ostatnich tygodni, które to spędził w towarzystwie sierżant Bold.
Plany te zakładały zakup pewnego domu we wschodniej części lenna, wraz z niewielkim ogródkiem na tyłach posesji. Następnie ustatkowanie się poprzez małżeństwo i w miarę szybkie zapełnienie izb na poddaszu nowymi mieszkańcami, pokoje bowiem idealnie nadawały się na sypialnie dla dzieci. A Wayne planował mieć ich co najmniej czwórkę, w tym przynajmniej jednego syna, któremu mógłby przekazać zakład jubilerski, chlubę jego rodziny.
„Przynajmniej tyle miałby ze starego ojca żołnierza, którego sam baron zamknął w zapyziałym forcie dla świętego spokoju", stwierdził w myślach Wayne.
Zaraz potem jego głowę wypełniło kolejne ponure stwierdzenie. „Co mi strzeliło do głowy, żeby wybierać wojskową karierę, kiedy ojciec mógł mi dać pewny, opłacalny zawód i zapewnić własny warsztat?... Mogłem się nie pakować w ten cały bajzel. Nie siedziałbym tutaj jak na skazaniu, użalając się nad sobą... Cholera, nic tylko narzekam! Ta pogoda naprawdę mi nie służy!".
CZYTASZ
Zwiadowcy: Sól w oku [WSTRZYMANE]
FanfictionAraluen, lenno Anselm, 663 rok Wspólnej Ery, prawie 20 lat po Drugiej Wojnie z Morgarathem. Archibald Wayne, kapitan w aralueńskim wojsku i żołnierz zmęczony służbą, prowadzi nudne życie w forcie Rowley na zachodnim wybrzeżu kraju. Mężczyzna chce p...