Sierżant cofnął się wystraszony, jednak umięśniona dłoń złapała go za kołnierz i pociągnęła bliżej kapitana. Archibald spojrzał mu prosto w ocz, a spojrzenie to było lodowate jak górskie powietrze Skandii.
– Posłuchaj uważnie, chłopczyku. Po pierwsze, od kiedy tu wszedłeś okazujesz mi tak mało szacunku należnemu starszemu rangą żołnierzowi i dowódcy garnizonu, że najchętniej bym cię wybatożył na dziedzińcu za tę zniewagę. Po drugie, nie myśl sobie że będę cię traktował jak resztę moich żołnierzy. Jesteś przybłęda, obcy, szlachetka z mlekiem pod nosem i Bóg jeden raczy wiedzieć czy nie w dodatku szpicel na usługach Centrali. Nie, nie przerywaj mi, ja teraz mówię... Musisz wiedzieć, że dość uważnie cię wysłuchałem i zdążyłem już wyrobić sobie zdanie na temat tej misji. Cała ta sprawa z duchami, Willowtree i patrolami mało mnie obchodziła, bo wiedziałem od początku, że chodzi o interesy szlachty i naszego kochanego, gównianego wojska. Olsen mnie oddelegował do zbadania całego tego bajzlu, bo sam woli grzać dupsko na stołku w Larvik. Dobrze wie, że go nie trawię, jak całej Centrali zresztą, dlatego bez skrupułów się mną wysługuje.
Wayne odsunął się od O'Hale'a na długość zaledwie metra, ciągle patrząc mu przenikliwie w oczy. Nie był już ospałym, znudzonym żołnierzykiem. Sierżant poczuł strach, gdy zdał sobie nagle sprawę, że Wayne byłby gotowy zrobić mu krzywdę i nawet by się nie zawahał przed zadaniem ciosu. „Furiat. Szaleniec wychowany na polach bitew. Nienawidzący szlachty. Pieprzony drań, nielubiący wypełniać rozkazów, które się mu nie podobają." - wszystkie opinie o kapitanie nagle znów przeleciały przez głowę O'Hale'a. Nie docenił tego człowieka. I to był błąd.
– Nie będę owijać w bawełnę: byłem gotowy pojechać na to przeklęte zadupie tylko dlatego, że twój pułkownik odmówił mi przyznania emerytury. Jeśli natomiast bym się wyłgał od wypełnienia tego zadania, Olsen zrobiłby ze mnie jeszcze większego wyrzutka, niż jestem obecnie. Straciłbym wszystkie dotychczasowe przywileje, ilość pieniędzy z żołdu zostałaby najpewniej obniżona, a moja pozycja w wojsku by się nie zmieniła. Nadal tkwiłbym w Rowley, kolejne lata mijałyby niemiłosiernie, a ja żałowałbym coraz bardziej każdej mojej decyzji. Chce się stąd wyrwać, pojechać na wieś i wieść spokojne życie za pieniądze z odprawy, za moją służbę winienem otrzymać należne wynagrodzenie. Bo tylko tyle mi zostało po tym, jak baron Marion wraz z szlachtą udupili moją karierę. - Wayne ściszył głos, jednak nadal po plecach O'Hale'a pełzły krople potu. Mężczyzna w końcu odwrócił od niego wzrok. – Zaraz po wypełnieniu tej misji mam nadzieję odejść z wojska. Nie oznacza to jednak, że sprawa Willowtree nie zostanie należycie rozwiązana. To gwarant mojej spokojnej przyszłości, więc jak bardzo infantylna by ona nie była, to wypełnię misje do końca.
– Ta sprawa ma charakter priorytetowy! - pisnął sierżant O'Hale, trzęsąc się wyraźnie. Jego oczy przypominały teraz dwa spodki. – Pułkownik musi zapewnić pokój na tamtym terenie, inaczej ludzie się podburzą przeciwko wojsku i szlachcie...
– Nie obchodzi mnie szlachta, wojsko, ani ich interesy. - rzucił Wayne, prychając z pogardzą. – Nie obchodzą mnie już nawet mieszkańcy Araluenu, pracujący w pocie czoła w polach, w kopalniach, w kramach rzemieślniczych, jak również w portach. To im służyłem, nie królowi czy Marionowi. Ludziom, sierżancie O'Hale, ludziom oddałem swoją służbę. Tylko że nic mi z tego nie przyszło, zamiast zadbać o własną przyszłość i dostatek, bawiłem się w bohatera... Teraz koniec! Przeprowadzę dochodzenie w trybie pilnym. Odkryjemy bandytów którzy straszą patrole, rozbijemy ich, aresztujemy i wsadzimy do więzienia. Na tym zakończy się nasza współpraca. Ja wreszcie dostanę co mi się należy, ty otrzymasz awans, a pułkownik będzie się mógł pochwalić przed sztachetkami jak rozwiązał sprawę zagrażającą wizerunkowi wojska. Wszyscy zadowoleni!
Sierżant przełknął głośno ślinkę i potulnie usiadł na krześle, nie spuszczając wzroku z rąk Wayne'a, teraz spoczywających na drewnianym blacie stołu. Wiedział już, że ten człowiek ma niesamowity refleks i czas reakcji. Lepiej go nie drażnić.
– Jakieś podejrzenia co do sprawców całego zamieszania, panie kapitanie? - Marie, przyglądająca się całej scenie z nieskrywaną satysfakcją, poklepała swojego ukochanego po ramieniu, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha, zupełnie jakby Archibald jeszcze przed chwilą nie groził młodszemu żołnierzowi. Sierżant O'Hale spojrzał na nią z najszczerszym zdumieniem w oczach.
Wayne przyjrzał się uważnie mapie okolic Willowtree i odetchnął głęboko, już wyraźnie spokojniejszy, ale nadal skupiony i nieco przerażający. Wzruszył ramionami.
– Najprawdopodobniej mamy do czynienia z lokalną grupą przestępczą, która ma jakieś powiązania z mieszkańcami Flare. Brałem jeszcze pod uwagę sektę albo handlarzy niewolników, ale według raportów nie było w okolicy żadnych zaginięć w ostatnim czasie, a miejscowi wierzą w lokalne bóstwa i są wrogo nastawieni do wszelkich grup religijnych. Logicznie rzecz ujmując to budynki w tak dobrym stanie, w opuszczonej lokalizacji na zadupiu lenna, idealnie nadają się na bazę i magazyn dla bandytów.
– A co z wieśniakami? Nie udzielają żadnych informacji. - podsunęła trzeźwo Marie.
– Zapewne wieśniacy zostali zastraszeni przez bandytów, by nie ujawniać informacji o tych budynkach nad Willowtree. To dość częsta praktyka. Możliwe że nasi podejrzani przechowują tam dowody na swoją działalność, może skradziony towar lub nielegalne przedmioty przeznaczone na czarny rynek... Żołnierze ze strażnic nie zapuszczali się dotychczas na te tereny, więc bandyci nie musieli się martwić o odkrycie. Teraz jednak sytuacja się zmieniła, zmuszeni są zatem do szybkich i skutecznych działań.
– A odstraszenie patroli za pomocą strachu i plotek o domniemanym cmentarzu przynosi efekty. Nikt się tam już nie chce zapuszczać, więc bandyci mają spokój i nadal będą bezpiecznie przechowywać towar w opuszczonych budynkach. - rzekła Marie, jednak Archibald już zaczynał kręcić głową.
O'Hale odważył się po długim milczeniu wreszcie odezwać, gdyż wpadło mu do głowy możliwe wyjaśnienie całego zajścia, które Wayne próbował im właśnie przekazać.
– Czyli... ci bandyci, o których pan kapitan mówi, podjęli tylko tymczasowe środki zabezpieczające przed odkryciem ich przez patrole? Czy to oznacza, że ich kryjówka jest spalona? - spytał potulnym tonem, przywodzącym na myśl dzieciaka proszącego swojego surowego ojca o zgodę.
Wayne spojrzał na niego przenikliwie, co na chwilę znowu przeraziło sierżanta. Mężczyzna jednak uśmiechnął się półgębkiem, dając do zrozumienia młodzikowi, że teraz role się wreszcie odwróciły.
– Widzę, że jaja ci wreszcie zmiękły, O'Hale. W ostatnim dogodnym momencie, rzekłbym, bo już miałem zamiar cię zostawić w kordegardzie pod okiem moich najbardziej zaufanych ludzi. Do tego zacząłeś się w końcu poprawnie wyrażać w moim towarzystwie. „Pan kapitan" w zupełności wystarczy, bym czuł się usatysfakcjonowany. Co zaś się tyczy twojego pytania, to tak, masz rację. Może nie jesteś tak arogancki i głupawy jak myślałem. Każdy bowiem potrafi referować dokumenty i powtarzać informacje już zasłyszane. Prawdziwy żołnierz jednak myśli, analizuje i spodziewa się najgorszego. Ale najczęściej łączy podstawowe informacje z doświadczeniem wojskowym i wiedzą na temat ludzkiej natury.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Sól w oku [WSTRZYMANE]
FanfictionAraluen, lenno Anselm, 663 rok Wspólnej Ery, prawie 20 lat po Drugiej Wojnie z Morgarathem. Archibald Wayne, kapitan w aralueńskim wojsku i żołnierz zmęczony służbą, prowadzi nudne życie w forcie Rowley na zachodnim wybrzeżu kraju. Mężczyzna chce p...