14. Lambert

13 5 3
                                    

O'Hale skrzyżował ręce na piersi, przyglądając się nieco zafrasowanej kobiecie z profilu. Była jeszcze ładniejsza w delikatnym świetle świec, ale wyraźnie biła od niej aura smutku.

„Martwi się o Wayne'a?" - pytanie to sierżant zadał sobie nieoczekiwanie, wbrew własnym zasadom. Zaraz potem miał ochotę uszczypnąć się za karę w policzek. „Oczywiście, że tak, ty skończony głąbie!"

Kapitan był zapewne niesamowicie ważny dla Marie z kobiecego punktu widzenia, w końcu w przeciwieństwie do reszty załogi darzył ją zaufaniem i traktował jak pełnoprawnego żołnierza, a nie litował się nad nią z powodu płci. Zabierał ją nawet ze sobą na misje, musiał więc wyjątkowo cenić jej umiejętności. O'Hale niemal natychmiast wyczuł specyficzną atmosferę panującą pomiędzy panią sierżant, a dowódcą Rowley. Nic więc dziwnego, że niepochlebne opinie o jej przełożonym, którego najpewniej bardzo lubiła i szanowała, wywołały u niej taką, a nie inną reakcję.

– Proszę wybaczyć. Nie powinienem jednak wspominać o wypowiedziach moich przełożonych. Zapewne nie chciała pani słuchać tych wszystkich obelg pod adresem kapitana. - sierżant poczuł się nagle winny, jak gdyby zrzucił wielkie brzemię na swoją starszą koleżankę. Zupełnie nieświadomie, ale jednak to zrobił. Kompletnie nieprzystojne zachowanie jak na dżentelmena.

Marie jednak pokręciła głową, słysząc jego przeprosiny.

– Nie, to nic takiego. Po prostu wkurzam się za każdym razem gdy słyszę te opinie, bo Wayne tak naprawdę ma rację. No... przynajmniej w niektórych aspektach. - rzekła cicho, spoglądając na wciąż pochylającego się przed nią w przepraszającym geście O'Hale'a.

Wywróciła oczami, ewidentnie pokazując chłopakowi, że jego reakcja jest przesadzona.

– On stara się zmienić hierarchię w wojsku i utrzeć nosa skorumpowanej szlachcie, na czele z Olsenami, a ja go za to podziwiam. - wyjaśniła Marie. – Sama często byłam świadkiem kompletnej niesprawiedliwości i faworyzowania wysokourodzonych. Co prawda kapitan ma swoje na sumieniu, popełnił wykroczenia i czasami przesadzał w swoich działaniach, ale oczernianie go przez hipokrytów z Centrali i zesłanie do Rowley tylko po to, by ukrócić jego wpływ na żołnierzy w Anselm... to dla mnie za dużo.

– Zniszczyli... - powtórzył cicho O'Hale, spoglądając na nią ukradkiem.

– Oni go zniszczyli, sierżancie. - zawodziła Marie. – Chorąży Manson opowiadał mi o dawnych wyczynach Wayne'a, służył pod nim przez kilka lat i doskonale widzi, że Rowley go niszczy... Ja... Ja po prostu nie mogę się pogodzić z jego obecną pozycją, wiedząc jaki był kiedyś. Do czego dążył. W dodatku nie jestem w stanie beznamiętnie patrzeć jak Olsen go wykorzystuje do brudnej roboty, a potem będzie próbował przypisać sobie zasługi za rozwikłanie sprawy. Nie potrafię... pogodzić się z całym tym burdelem w życiu Wayne'a. Chciałabym pomóc, tylko jak?

O'Hale spoglądał na nią, pobladły i niepewny co powinien odpowiedzieć. Panna Bold była teraz kompletnie inna niż na tajnym spotkaniu, smutna i jakby niewyraźna, zatopiona w morzu rozgoryczenia. Dryfowała w nieznanym mu kierunku, a on jedynie mógł patrzeć, jak jej okrętem miotają fale. Był marynarzem bez doświadczenia, a port który znał, był dla Marie obcy.

Dlatego nie powiedział nic. Ukłonił się tylko z szacunkiem, a następnie bez słowa pomaszerował do swojej komnaty. Czuł na swoich plecach jej spojrzenie, jednak bał się odwrócić.

Nie znał odpowiedzi na zadane mu pytanie, a nawet gdyby jakimś cudem wiedział jak pomóc Wayne'owi odzyskać pozycje w wojsku lennym, to ujawnienie takiej informacji nic by mu nie przyniosło. Kapitan Rowley był mu obcym człowiekiem i nie zmieniło tego nawet jego zachowanie w czasie spotkania w komnacie dowódcy. O'Hale jedynie odczuł wobec niego pewien rodzaj respektu, choć bardziej pasowałoby określenie, że się przestraszył. Cokolwiek jednak to było, nie stanowiło jakiejkolwiek podstawy do pomocy Wayne'owi. Najlepiej będzie nie podejmować więcej tego tematu. Tak na wszelki wypadek.

– Dobranoc, sierżancie Bold.

Jakiś szmer dobiegł do uszu O'Hale'a i sprawił, że zatrzymał się tuż przed drzwiami swojego pokoju. Nie spojrzał jednak w stronę czarnowłosej kobiety, wciąż stojącej przy oknie w blasku świec.

– Wybacz, ale chyba nie dosłyszałem. Mówiłaś coś?

Kobieta westchnęła i nieco głośniej, lecz wciąż dość cicho by nikt poza sierżantem nie mógł jej usłyszeć, rzekła:

– Marie. Mów mi po prostu Marie, chłopcze. Możemy sobie darować takie grzeczności, w końcu jesteśmy równi stopniem.

Młodzik uśmiechnął się mimowolnie, słysząc propozycje. Coś w nim pękło, ale za cholerę nie byłby w stanie określić co to było.

– Czemuż to zawdzięczam tą nagłą zmianę podejścia? Zrobiłem coś istotnego, że przestałem być traktowany z dystansem zarezerwowanym dla obcych? - spytał, otwierając powoli drzwi od kwatery.

Kobieta, ciągle wpatrując się w lekko uśmiechniętą twarz sierżanta, odpowiedziała pewnym siebie tonem:

– Słuchałeś uważnie, kiedy mówiłam co leży mi na sercu, podzieliłeś się własnymi odczuciami wobec kapitana, a nawet przeprosiłeś za wprawienie mnie w zły nastrój, choć sama się o to bezpośrednio prosiłam... Innymi słowy... - ostatnie zdanie znów zostało wypowiedziane cicho, delikatnie i melodyjnie. – ... jesteś jednak w porządku. Będzie z ciebie pożytek na misji, chłopcze.

O'Hale nie wytrzymał i na jego twarzy wykwitły rumieńce. Delikatny uśmiech wciąż nie schodził mu z ust, kiedy po kilkunastu sekundach milczenia spojrzał wreszcie na Marie.

– Wiesz, tak właściwie to niedawno skończyłem 21 lat, więc nazywanie mnie chłopcem mija się z celem. Skoro prosisz bym ci mówił po imieniu, to chyba sprawiedliwie będzie, jeśli ty też będziesz się tak do mnie zwracać.

Kobieta, najpierw lekko speszona odpowiedzią młodzika, pokiwała jednak energicznie głową.

– Dobrze. A więc na dzisiaj możemy chyba skończyć. Dobrej nocy... Marie. - rzucił sierżant O'Hale, wchodząc do sypialni.

– Dobranoc... - kobieta próbowała odpowiedzieć, jednak dopiero teraz dotarło do niej, że nie zapamiętała imienia sierżanta. Lekki rumieniec wstydu wykwitł na jej policzkach.

– Lambercie. - dokończył wesoło młodzik, wystawiając głowę zza drzwi po raz ostatni. – Na imię mam Lambert.

Zwiadowcy: Sól w oku [WSTRZYMANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz