Aldarn i Wayne wpadli na dziedziniec niczym huragan, niemal jednocześnie zatrzymując się w miejscu na widok pustego placu. Nikt na nich nie czekał, nie dostrzegli też żadnego śladu wroga, ani pochodni czy latarni. Na skąpanym w mroku deptaku nie było nikogo, jakby agresorzy wyparowali w powietrzu. Skandianina też nie było nigdzie widać.
Ben wbiegł na dziedziniec parę sekund po nich, ze strzałą nałożoną na cięciwę i łukiem gotowym do wystrzału. Również i on przystanął zdziwiony, nie dojrzawszy wrogów w pobliżu. Dodatkowo ciemność i deszcz utrudniały mu obserwację, chłopak bowiem nie był przyzwyczajony do nocnych akcji. Jednak jego mentor nadal pozostawał czujny, próbując wyśledzić choć najmniejszy ruch wśród krzaków, które porastały mały lasek niedaleko granicy dziedzińca. Najwyraźniej mrok październikowej nocy tylko trochę utrudniał mu zadanie.
– Bądźcie czujni! Ktoś tę dziewkę przestraszył, a winowajcy mogli się ukryć. - Aldarn skinął na kapitana. – Wilku, sprawdź co ze Skandianinem.
Wayne z obnażonym mieczem i w pełnym skupieniu lustrował karczemne budynki gospodarcze, przyświecając sobie niewielką pochodnią. W przeciwieństwie do zwiadowców, wyszkolonych by działać nawet pod osłoną nocy, Wayne nie potrafił walczyć na ślepo w takich warunkach. Dlatego też zabrał ze sobą prowizoryczne światło w postaci małego płomyczka na kawałku drewna ze smarem, odpalony naprędce od pochodni jednego z pomocników kuchennych karczmarza.
Światła nie było za wiele, bo w delikatnym deszczu płomień co chwila nieco przygasał. Wayne prychnął ze złości i podstawił pochodnię nieco bardziej w stronę dachu, jednocześnie dbając by ogień nie przeszedł przypadkiem na deski, z których zbito ściany karczmy.
– Niech to szlag, czemu w tym przeklętym lennie zawsze musi tak lać na jesień?! - jęknął pod nosem, czując jak jego lewe ramię moknie od kropel deszczu.
Kapitan skierował wzrok na drewniany budynek, pełniący funkcje chlewu i zagrody dla zwierząt. Podejrzliwie spojrzał też na stajnię, gdzie ich konie, ale także wierzchowce reszty klienteli, głośno rżały z zaniepokojenia.
„Najwyraźniej krzyki tej dziewczyny je przestraszyły. Chociaż to równie dobrze może być dla mnie sygnał, że ktoś siedzi w stajni.", pomyślał Wayne i podszedł pewnym krokiem do drzwi. Po drodze musiał minąć wejście do składzika, w którym spał Skandianin, a w którym paliło się światło. Kapitan postanowił zaryzykować.
– Iro Igvalssonie! Jesteś tu? Odezwij się, to ja, kapitan Archi... - Wayne nigdy nie dokończył tego zdania, bowiem nagle w powietrzu, tuż obok jego głowy, świsnęła strzała z czarno-fioletowymi lotkami.
Kapitan nie zdążył zauważyć cienia, rzucanego przez kogoś, kto znajdował się w składziku na siano, a kto na pewno, biorąc pod uwagę posturę, nie mógł być rosłym Skandianinem. Ta nieuwaga mogła kosztować kapitana życie, na szczęście jednak Aldarn w porę dostrzegł zagrożenie.
– Wayne, cofnij się! - krzyknął zwiadowca w biegu. – Twój miecz jest bezużyteczny w ciasnym pomieszczeniu!
Strzała przeszyła powietrze i wbiła się we framugę drzwi, skutecznie doprowadzając ukrywającą się wewnątrz Aslaviankę do cofnięcia się w głąb pomieszczenia. Aldarn zarzucił sobie łuk na plecy i wpadł do składzika już z obnażoną saksą. Jego przeciwniczka stała w kącie, a w obu dłoniach dzierżyła długie noże. Na jej twarzy wymalowało się zdumienie, gdy zwiadowca zmaterializował się przed nią.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Sól w oku [WSTRZYMANE]
FanficAraluen, lenno Anselm, 663 rok Wspólnej Ery, prawie 20 lat po Drugiej Wojnie z Morgarathem. Archibald Wayne, kapitan w aralueńskim wojsku i żołnierz zmęczony służbą, prowadzi nudne życie w forcie Rowley na zachodnim wybrzeżu kraju. Mężczyzna chce p...