22. Karczmarz

182 18 26
                                    

Wioska Inba, dzień po zabiciu wargala

Walter patrzył spode łba na spory tłum gości, który przetaczał się dzisiejszego wieczoru przez drzwi jego karczmy. Jak przystało na zubożałych mieszkańców osad południowego Anselm, a szczególnie młodych mężczyzn i podstarzałych kawalerów, wszystkie stoliki w tym drewnianym przybytku należącym do karczmarza były zajęte, a tanie, rozcieńczone wodą piwo lało się strumieniami do kufli.

Obie córki Waltera uwijały się przy przyjmowaniu zamówień, roznoszeniu jadła i trunków oraz zbieraniu naczyń, zaś jego żona, jak na dobrą gospodynię przystało, doglądała pracy w kuchni i pichciła właśnie pachnącą potrawkę z baraniny i ziemniaków. Sam właściciel zaś stał za kontuarem, rozlewając piwo do kufli i odbierając od klientów zapłatę, przy okazji witając kolejnych gości, głównie parobków i rolników z okolicznych gospodarstw. Przede wszystkim jednak pilnował porządku na sali i wysłuchiwał nowin, którymi dzielili się z nim zarówno stali bywalcy, jak i przyjezdni rycerze, kupcy czy bardowie.

Każda plotka, anegdota czy opowiastka mogła bowiem być na tyle cenna, by pozwolić Walterowi na uczciwy zarobek z tytułu sprzedaży informacji, a ludzi chcących dowiedzieć się czegoś o okolicznych szlachcicach, lasach czy patrolach żołnierzy nie brakowało.

Karczmarz niejednokrotnie miał do czynienia z podejrzanymi ludźmi, zwykle zainteresowanych poziomem bogactwa poszczególnych chłopów, trasami przejazdów kupieckich karawan czy nielegalnym kłusownictwem, a także częstotliwością patroli z okolicznych fortów i strażnic, a nawet zakazanym na terenie lenna hazardem.

Walter nauczył się, że każda ujawniona informacja ma swoją własną cenę, ale też pociąga za sobą rozmaite konsekwencje. Unikał więc rozmów z żołnierzami, podejrzanymi rycerzami czy przedstawicielami lokalnej władzy w trosce o własny spokój i bezpieczeństwo rodziny. Za bycie kapusiem na usługach służby królewskiej groziły srogie kary, wymierzane przez anselmski półświadek, jak np. nękanie przez przestępców zamieszkujących okoliczne tereny. Walter dbał o swoją skórę jak umiał najlepiej. A trzeba było przyznać, że talentu mu do tego nie brakowało.

Dlatego też ostentacyjnie sondował spojrzeniem ludzi wchodzących do jego przybytku w poszukiwaniu stróżów prawa, służby pracującej u miejscowych szlachciców czy innych niemile widzianych klientów. Na razie jednak wyglądało na to, że w karczmie „Pod Małą Kalkarą" przebywała tylko jedna grupka ludzi, co do której właściciel miał uzasadnione obawy.

Walter skierował spojrzenie w prawy róg sali, gdzie pod oknem, przy sporej wielkości dębowym stole, siedziało 3 mężczyzn, sącząc grzane wino. Karczmarz syknął nerwowo, gdy jeden z nich, z twarzą schowaną pod kapturem i wielką saksą przytwierdzoną do pasa, podszedł do kontuaru z paroma monetami w dłoni.

– Mości karczmarzu, kolejną porcje wina i dzbanek wody na mój koszt. Proszę też przynieść 6 porcji zupy jarzynowej i tyle samo baraniej potrawki, 3 do naszego stolika, a resztę do izby na parterze. - zwiadowca położył na blacie garść srebrników, znudzonym głosem składając zamówienie.

– Moje córki przyniosą jadło za paręnaście minut, trunek za chwilę będzie u was na stole. - rzekł spokojnie karczmarz bez cienia uśmiechu. Obecność zwiadowcy, w dodatku w towarzystwie głośnego, uzbrojonego w młot bojowy Skandianina, nie zwiastował niczego dobrego.

Towarzyszem tych dwóch budzących grozę mężczyzn, a zarazem trzecią osobą siedzącą w rogu karczmy, był młody mężczyzna w anselmskim mundurze, ani chybi żołnierz z bogatej rodziny, bowiem ubiór miał skrojony z dobrej materii, a i skórzany pas oraz buty pachniały nowością. Nie wspominając o pięknej kuszy i wyściełanym siodle, które Walter zauważył późnym popołudniem, gdy banda zwiadowcy przyjechała konno do wsi, prosząc o wynajęcie pokoju w karczmie.

Właściciel wiedział, że poza tym dobrze ubranym młodzieńcem miał jeszcze pod swoim dachem innego żołnierza, znacznie starszego i groźniejszego niż jego podwładny. Facet ten wzbudził u niego niepokój, był bowiem szeroki w barach, umięśniony i o co najmniej dwie głowy wyższy od właściciela karczmy, przez co Walter był niemal pewien, że ten starszy żołnierz ma co najmniej 2 metry wzrostu, a to czyniło go w oczach Aralueńczyków prawdziwym gigantem. W dodatku widać było, że potężny półtoraręczny miecz nie służył jegomościowi jedynie jako ozdoba.

Poza niepokojącym karczmarza wielkoludem w izbie przebywało jeszcze dwoje ludzi: młodziutki chłopak w zwiadowczym płaszczu, ani chybi czeladnik, oraz młoda kobieta w mundurze, najwyraźniej ranna w czasie walki. Towarzyszył im pies, czarny wilczur, wyjątkowo duży i zadbany, ale jedna z córek Waltera już zdążyła się przekonać, że zwierzak nie jest zbyt przyjaźnie nastawiony do obcych, szczególnie gdy próbuje się go pogłaskać bez ostrzeżenia.

Karczmarz napełnił kufle grzanym winem i wyszedł zza kontuaru, wykrzykując do swojej żony kolejną prośbę o porcje ryby w sosie dla klienta. Przeszedł pomiędzy stolikami i sprawnie wyminął zataczającego się parobka, zmierzającego właśnie w stronę minstrela, najpewniej z prośbą o zmianę wygrywanej na lutni piosenki.

Walter postawił trzy kufle na stole, a jego córka doniosła dzbanek ze źródlaną wodą, żwawo umykając przed klapsami ze strony pijanych kawalerów. Korzystając z okazji przyjrzała się młodzieńcowi w mundurze, który właśnie poprawiał sobie wymięty rękaw koszuli. Twarz miał całkiem przystojną. Brunet o ciemnoniebieskich oczach, bladej twarzy i wąskim nosie, z pieprzykiem nad górną wargą i dołkiem w lewym policzku, widocznym jedynie gdy się uśmiechał - taki obraz utrwalił się w pamięci Lucy, gdy spoglądała maślanymi oczami na młodego sierżanta.

Lambert grzecznie się do niej uśmiechał, odbierając z jej rąk dzbanek z wodą, jednak w myślach błagał wszelkie znane mu bóstwa, by prostaczka przestała się tak intensywnie w niego wpatrywać. Gdy dziewczyna odeszła od stolika, rudy Skandianin cmoknął wymownie, w czym nie przeszkodził mu opatrunek na nosie, zajmujący cały środek jego twarzy.

– Ta pannica ewidentnie chciałaby cię obsłużyć na sianie w stodole, na twoim miejscu bym skorzystał, póki tu jeszcze siedzimy.

O'Hale wyprostował się jak na komendę i spojrzał zdegustowany na siedzącego po jego prawej stronie Skandianina. Iro wydawał się kompletnie niewzruszony faktem, że zaledwie wczorajszego ranka został wnokautowany przez sierżanta, a jego nos dość szybko przybrał niezdrową fioletową barwę. Lambert również ucierpiał przy tym starciu, choć skłamałby mówiąc, ze żałuje tamtego uderzenia. Żaden z jego kolegów ze Szkoły Rycerskiej nie mógł się przecież pochwalić znokautowaniem rosłego Skandianina, w dodatku w obronie dobrego imienia i cnoty pięknej kobiety. A fakt, że przy okazji Lambert zmiażdżył sobie trzy palce, bowiem jego ręce nie nawykły do siły, którą sierżant włożył w owy cios, można było przemilczeć.

Zwiadowcy: Sól w oku [WSTRZYMANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz