15. Bukowy Gaj

120 18 23
                                    

Trójka towarzyszy (a właściwie czwórka, jeśli liczyć ich psiego kompana) wyruszyła z fortu Rowley o świcie następnego dnia. Lambert, nie mogąc zasnąć poprzedniego wieczoru w nowym miejscu, w dodatku w dość niewygodnym łóżku, cały ranek praktycznie tylko ziewał, w związku z czym nie uczestniczył w pogawędce między Archibaldem i Marie.

Para jechała leśnym traktem, parę metrów przed sierżantem, który prowadził za sobą jucznego kuca z kilkoma bagażami na grzbiecie. Po lewej stronie panny Bold biegł czarny jak noc wilczur z puchatym ogonem, teraz mający na sobie czerwoną obrożę z blaszką, na której widniało imię psa oraz nazwisko Marie, a także opis lokalizacji fortu Rowley, na wypadek gdyby psina gdzieś się zgubiła. Co prawda sierżantowi O'Hale'owi nie uśmiechało się jechać na misję z suczką, ale jego koleżanka ze stanowiska szybko dała mu do zrozumienia, że jego opinia obchodzi ją tyle co zeszłoroczny śnieg. Frotka, bo tak wabiła się towarzyszka pani sierżant, uważnie obwąchiwała trakt, którym właśnie jechali w stronę Willowtree.

Las liściasty, zwany przez miejscowych Bukowym Gajem, o tej porze roku przybrał już jesienną szatę, liście bowiem, choć już nieliczne, mieniły się czerwienią, brązami i żółcią. Dość szeroka ścieżka, przebiegająca wschodnią stroną lasu i stanowiąca część traktu kupieckiego na południe lenna, była udeptana i wysypana drobnym żwirem, tak że niekiedy jeźdźcy natrafiali na głębokie koleiny, wyżłobione przez przejeżdżające wozy. Bukowy Gaj leżał na południowy wschód od Alder Hill, dość blisko granicy lenna.

Na horyzoncie pomiędzy drzewami widoczne było morze, choć nie czuć tu było soli ani charakterystycznej woni, tak często spotykanej w Alder Hill. Było tu też cieplej niż w porcie, co prawda o zaledwie o kilka stopni, ale zawsze to coś dla żołnierzy, którzy zmuszeni są do odbycia podróży.

Sierżant Bold i Wayne jechali dość blisko siebie, żywo o czymś dyskutując, a ptaki śpiewały już swoją melodie, schowane w okolicznych krzakach lub ocalałych jeszcze kępach gałęzi z liśćmi.

– A więc Bale naprawdę uderzył wtedy tamtą staruszkę? - spytała oburzona Marie, przechylając się w siodle by lepiej słyszeć swojego rozmówcę.

– A jużci! Przechodziła sobie bidulka przez drogę akurat kiedy nadjeżdżali żołnierze. Nie dziwię się nawet, że nie zauważyła wcześniej tego rozpędzonego wozu. Christian uderzył w nią jadąc na pełnej prędkości, a kobiecina przeleciała na drugi koniec traktu. Zawsze był lekko szalony, gdy szło o jazdę wozem, ale wtedy kompletnie przesadził.

– I co? Kapitan Bale poniósł za to jakieś konsekwencje?

Z całej rozmowy O'Hale dosłyszał jedynie ostatnie dwa pytania, które Marie zadała kapitanowi. Drgnął na dźwięk znajomego nazwiska, jednak nie od razu dotarło do niego o czym rozmawiają jego kompani. Z braku snu miał znacznie opóźnione reakcje, w tym szybkość myślenia i przetwarzania informacji. Parę sekund zajęło mu przypomnienie sobie, iż w rzeczywistości człowieka, o którym właśnie rozmawiali Marie i Archibald, poznał dnia wczorajszego około południa. „Bale" było bowiem nazwiskiem podstarzałego kapitana, z którym Lambert zjadł obiad w kuchni polowej.

Sierżant, do którego wreszcie dotarło, że para żołnierzy plotkuje o swoim niezbyt interesującym koledze z placówki, ostentacyjnie przeciągnął się w siodle i spojrzał podkrążonymi oczami na czarną jak noc suczkę, obwąchującą z pasją kępkę krzaków po lewej stronie traktu.

Jednocześnie Lambert słyszał niski, lecz mocny i całkiem przyjemny dla ucha głos Wayne'a, jednak nie rozróżniał już pojedynczych słów. Walczył z nadciągającym nieubłaganie widmem snu. Przymknął na chwile oczy, nie dosłyszawszy skierowanej do Marie odpowiedzi kapitana.

– Kapitan Bale miałby zostać ukarany? A skąd! - Wayne pokręcił energicznie głową, czym wprawił już widocznie zdenerwowaną Marie w jeszcze większe oburzenie. – Do dzisiaj nie poniósł z powodu wypadku żadnych konsekwencji, choć został zatrzymany przez tamtejszych strażników.

– Nie wierzę! - oburzyła się Marie, ściskając mocniej lejce swojego konia.

– Wiesz jak to wygląda: Bale nie mógł bezpośrednio przed nimi odpowiadać za swoje przewinienie, bo jako żołnierz z Araluenu musiał być postawiony przed sądem wojskowym złożonym z najwyższych dowódców lenna, w którym aktualnie służył. - wyjaśnił cierpliwie Wayne, widząc reakcję towarzyszki. – Sprawę skierowano więc do jego ówczesnego przełożonego, a ten zamiótł sprawę pod dywan, najpewniej przez wojskowe znajomości Bale'a. Jest dobrym kolegą chorążego Jeagera i generała Ackermana, dwóch wpływowych anselmskich żołnierzy, więc na pewno skorzystał z ich sieci kontaktów, by załatwić sobie uniewinnienie. Całą dramę powstałą wokół tego wypadku wyciszono, a kapitana wysłano na przymusowy urlop, choć z tego co mi wiadomo to w rzeczywistości nadal pełnił służbę w jakieś pomniejszej strażnicy, a dopiero po 8 miesiącach wrócił do Rowley.

Kapitan zapatrzył się na moment w horyzont, prześwitujący pomiędzy drzewami. Przypomniał mu się jeszcze jeden szczegół opowieści.

– Nie wiem czy słyszałaś, ale poza przydomkiem „Nietoperz" Bale ma też inne przezwisko. Czasami nazywany jest „Thomas Elothis", bo podobno takie fałszywe nazwisko wpisano do raportu, żeby przypadkiem nie dołączono czegoś kontrowersyjnego do czystej teczki kapitana.

Marie zacisnęła wargi, ewidentnie powstrzymując się od pełnego przekleństw komentarza pod adresem kapitana z Rowley. Nie chciała bowiem denerwować swoim słownictwem Wayne'a, który od momentu opuszczenia granic miasta Alder Hill stał się znacznie bardziej ożywiony i rozmowny. Powrót do pracy w terenie ewidentnie służył mężczyźnie, a pani sierżant wolała tego nie psuć swoim specyficznym i dosadnym słownictwem.

– A co się dokładnie stało z ofiarą potrącenia wozem? - pytanie zadane jej kochankowi zawisło w powietrzu. Twarz Archiego posmutniała.

– Zmarła parę dni po wypadku. Żal trochę kobieciny, chociaż jej nie znałem. Bale może i uniknął kary, ale pozostawił po sobie widoczny ślad w świadomości mieszkańców tamtej wioski. Podobno wieśniacy teraz wpadają w panikę za każdym razem, gdy usłyszą w oddali dźwięk przejeżdżającego wozu, a przynajmniej taka plotka krąży między żołnierzami.

Kobieta prychnęła z niedowierzaniem, wpatrując się w grzywę swojego konia. Nigdy nie trawiła kapitana Bale'a i vice versa, ale nie sądziła że ten stary dziad ma na sumieniu biedną, starszą kobietę, którą potrącił jakieś 12 lat temu w Celtii, podczas transportu broni z Araluenu na dwór królowej Madelydd i króla Tiriana.

– Tacy jak on zawsze unikną kary. - rzekła bardziej do siebie niż do jadącego obok niej kapitana. – Ma znajomości praktycznie w każdym forcie i strażnicy na zachodnim wybrzeżu, nie tylko u Ackermana i Jeagera, więc nic dziwnego że wymigał się od kary. Słyszałam jak raz na ćwiczeniach chwalił się Mansonowi, że mógłby mnie łatwo wtrącić do więzienia w Aldersbergu, gdyby tylko poprosił zaledwie połowę swoich znajomych z wojska, by ci złożyli na mnie skargi. Wyobrażasz sobie?! - białe, drobne zęby błysnęły spod różowych warg, gdy Marie wycedziła z siebie ostatnie zdanie. – Dobrze prawił szkoleniowy Fritz: sprawiedliwość w wojsku to bujdy na resorach, liczy się to z kim trzymasz sztamę.

Frotka, wymachując energicznie puchatym ogonkiem to w jedną, to znów w drugą stronę, spoglądała z zaciekawieniem na swoją panią. Czworonóg znów dreptał u jej boku, pierwej skrupulatnie obwąchawszy wszystkie większe skupiska zieleni przy drodze do Willowtree.

Zwiadowcy: Sól w oku [WSTRZYMANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz