Aldarn i Wayne mierzyli się spojrzeniami, zimnymi i niewzruszonymi. W powietrzu czuć było napięcie.
– A co do moich... - urwał kapitan, niepewny jak powinien sformułować swoją odpowiedź. Pare sekund zajęło mi znalezienie odpowiedniego słowa. – ...preferencji, jakby to ładnie ująć, to, jak już zresztą zauważyłeś, sierżant jest wyjątkowo urodziwa, ale i dość charakterna. Zawsze takie lubiłem. Darzę ją szczególnie głębokim i szczerym uczuciem, mam nawet zamiar... - zawahał się.
„W końcu przyznawanie się do chęci poślubienia Marie przed niemal obcym człowiekiem jest nieco nieodpowiedzialne", pomyślał.
Wayne odchrząknął i dokończył już pewnym siebie tonem:
– Mam zamiar kontynuować naszą znajomość i traktować ją poważnie, przynajmniej dopóki panna Bold będzie tego pragnąć.
Aldarn znów wzruszył ramionami, drapiąc się po wygolonym policzku.
– To czy dziewczyna jest dobrym żołnierzem czy nie i tak nie ma większego znaczenia dla gawiedzi. - stwierdził chłodno, ku jeszcze większej irytacji Wayne'a. – To że masz romans z podwładną zawsze będzie źle widziane. Dużo było takich fałszywych związków.
Zwiadowca westchnął głęboko, a gdzieś z tyłu głowy zamajaczyło mu wspomnienie zielono - niebieskich oczu, oczu za które kiedyś byłby gotowy zabić. Poczuł gorzki smak w ustach, zupełnie jak wtedy, gdy dotarła do niego wieść o jej śmierci. Wspomnienie bolało, ale Aldarn wysilił się na tyle, by znikło niemal tak szybko jak się pojawiło.
Wayne upił łyk piwa, patrząc uważnie na zwiadowcę. Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie.
– Nawet jeśli się kochacie, w co wątpię, to chciałem cię tylko przestrzec, że takie okazywanie sobie uczuć w pracy zawsze źle się kończy. Nie byłoby w tym jeszcze nic nadzwyczajnego, gdybyście byli narzeczeństwem. Jednak, pomimo uważnego przyjrzenia się panience, nie widziałem u niej pierścionka ani na palcu, ani zawieszonego na łańcuszku u szyi. I zapewne sierżant beksa jak i mój uczeń też tego nie zauważyli. - wycedził Aldarn, odsłaniając zęby. Brakowało mu kła i siekacza z przodu, najpewniej zostały wybite w trakcie walki. – Wie pan, że zwracanie się do niezamężnej kobiety w ten sposób, za wyjątkiem faktycznego męża, jest nieobyczajne? A w towarzystwie „Moją najdroższą" to możesz sobie co najwyżej nazwać własną kobyłę.
– Na pewno się nie przesłyszałeś, Zwiadowco? - spytał Wayne z wyraźnym uśmieszkiem kpiny.
Twarz Aldarna, skryta pod kapturem, pozostawała niewzruszona.
– Wiem co słyszałem, stałem przecież obok! I na pewno nie tylko ja! Mój uczeń pochodzi co prawda z zapadłej dziury i nie jest jeszcze rozeznany w tajnikach dobrego wychowania, zaś Skandianie mają głęboko między pośladkami nasze normy społeczne, jestem jednak pewny, że ten wasz podwładny, sierżant o hibernijskim nazwisku, wie coście mówili i jest wyjątkowo zdegustowany. Nie wspominając o wieku: toż ona jest od was młodsza co najmniej o 10 lat!
Wayne wiedział, że mężczyzna raczej by go nie okłamał w tak delikatnej sprawie. Zdał sobie również sprawę, że sierżant rzeczywiście mógł usłyszeć jego mamrotanie. To stawiało go w ciężkim położeniu i nastręczało problemów. Będzie musiał sobie jakoś poradzić z O'Hale'em, tak jak radził sobie z poprzednimi incydentami.
Kapitan nie miał jednak zamiaru grozić Aldarnowi, ani próbować go przekonać by zapomniał o tym, co widział w lesie. Wayne wiedział, że zwiadowców nie da się przekupić ani nastraszyć. Czuł jednak podświadomie, że jego tajemnica jest z nim bezpieczna. Nigdy nie słyszał by którykolwiek członek Korpusu rozsiewał plotki o żołnierzach ze swojego lenna. W tym aspekcie zwiadowcy byli najlepszym wzorem do naśladowania.
– Nawet jeśli sierżant słyszał co wtedy mówiłem, to już mój problem, nie wasz. - rzekł Archi, patrząc wyzywająco na Aldarna. – A co do wieku mojej panny, to słyszałem plotki, że jeden zwiadowca z waszego Korpusu, syn Sir Davida z Caraway, ten co złapał Foldara, poplecznika Morgaratha, smali cholewki do jednej kucharki z Redmont. To jest dopiero nieobyczajne. - uśmiechnął się kpiąco. – Szlachcic z prostą kuchareczką? Niebywałe. To ile pomiędzy nimi lat różnicy? Dziesięć? Piętnaście?
– Podobno dwanaście. - odparł ze spokojem zwiadowca, uśmiechając się kpiąco. – Tyle że Gilan jest dobrze po czterdziestce, a niejaka panna Dalby, w przeciwieństwie do tej twojej młodziutkiej kurewki, również wiekiem nie jest już najmłodsza.
– Młodsza ode mnie? - spytał ponuro Wayne.
– A jużci. - Aldarn dokończył swoje piwo i wstał od stołu. Skierował swoje kroki do wyjścia. – 35 lat. Wiek już nie robi różnicy, skoro na stare lata grozi im samotność. Ale panna Bold ma jeszcze dużo przed sobą. Ty już niestety nie.
***
– Panie kapitanie, jeśli wolno spytać... - głos Lamberta wyrwał Wayne'a z letargu. Młodzik spoglądał teraz na niego niepewnie, lekko kołysząc się z nogi na nogę.
– Aaaach, tak. A co chodzi? - spytał nerwowo Wayne.
Sierżant odetchnął głęboko, zarumienił się nieznacznie i spojrzał na kapitana pełnymi nadziei oczami. Archiego coś ukuło pod sercem, jakiś nieokreślony niepokój wypełnił jego umysł. Instynkt wojownika, trenowany przez lata podczas potyczek, patroli i walk z wrogami Araluenu, dał o sobie znać.
– Kapitanie, czy Pan i Marie... - Lambert urwał nagle, kompletnie zdumiony reakcją Wayne'a. Wilk wstał i rozejrzał się po pokoju, szukając nieokreślonego zagrożenia.
W jednej chwili obaj nieomal podskoczyli ze strachu, a po ich skórze przeszedł dreszcz. Niedaleko karczmy coś musiało się wydarzyć, bo powietrze przeszył przeraźliwy, kobiecy krzyk.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Sól w oku [WSTRZYMANE]
FanfictionAraluen, lenno Anselm, 663 rok Wspólnej Ery, prawie 20 lat po Drugiej Wojnie z Morgarathem. Archibald Wayne, kapitan w aralueńskim wojsku i żołnierz zmęczony służbą, prowadzi nudne życie w forcie Rowley na zachodnim wybrzeżu kraju. Mężczyzna chce p...