Prolog

817 28 24
                                    



Marmurowe posadzki koloru mleka lśniły w blasku porannego słońca. Złote zdobienia na ścianach również mieniły się radośnie. Pałac dopiero budził się do życia. Każdy stawiany krok na podłodze był słyszalny, nawet z dużej odległości.

Za zamkniętymi drzwiami komnat mieszkańcy złotego pałacu powoli zaczynali nowy dzień.

Z komnaty młodszego księcia nie dochodził żaden dźwięk. Ktoś stojący na zewnątrz mógłby uznać, że jeszcze śpi.

Nikt nie widział jak godzinę temu do komnaty weszła dziewczyna o rudych włosach.

Nic nadzwyczajnego, przychodziła codziennie rano i wychodziła wieczorem. Jednak dziś przyszła wcześniej.

Na ogromnym dębowym łożu, w zielonej jedwabnej pościeli leżał na plecach młody mężczyzna. Patrzył w sufit swoimi szmaragdowymi, błyszczącymi oczami. Dyszał ciężko zmęczony przed chwilą skończonymi harcami z ową rudą młodą kobietą.

Z zamyślenia wyrwała go właśnie ona, kładąc głowę na jego ramieniu.

Nie lubił dotyku innych ludzi ani żadnych czułości. Mimo to pozwalał jej na drobne zbliżenia, gdyż wiedział, że właśnie dzięki takim małym gestom ma przy sobie kogoś, kto go zaspokaja. Gdyby chciał, mógłby mieć każdą kobietę w pałacu, ale miał swoje kryteria, których konsekwentnie się trzymał. Jego obecna towarzyszka mieściła się w normie nakreślonych przez siebie wymogów.

– Gdzie jesteś mój Książę, w swych myślach? – spytała szepcząc zalotnie.

– Stawiasz błędne pytanie... – odpowiedział obojętnie nadal patrząc w sufit. – Nie gdzie, a kiedy – dodał po chwili.

– Więc kiedy jesteś, mój Panie? – zapytała, po czym skubnęła płatek jego ucha, chcąc zaprosić do dalszej zabawy.

On na to wzdrygnął się i powoli odsunął od kochanki.

Wstał z łózka ukazując się rudowłosej w całej postaci. Ruszył do łazienki nie zaszczycając jej ani jednym spojrzeniem. Czuł na sobie jej pełen pożądania wzrok. W progu łazienki zatrzymał się.

– Wstań i bierz się do pracy – polecił znikając za drzwiami.

Gdy wyszedł z łazienki był już gotowy na stawianie czoła kolejnemu, bezsensownemu dniu. Łóżko w sypialni było już zaścielone, a dziewczyny nigdzie nie było. Przeszedł do salonu, gdzie ją odnalazł. Stała przy mahoniowym biurku i układała księgi z notatki jakie sporządzał wczoraj.

– Zostaw to na razie. Wszystko mi pomylisz. Rób coś innego – polecił.

– Tak jest Książę – powiedziała dygając lekko.

Książę chwile się jej przyglądał. Śledził każdy ruch jej zgrabnego ciała, gdy przechodziła do regału z książkami by wytrzeć kurze.

Długie rude włosy zebrała w warkocz, który opadał na jedno ramię. Niebieskie oczy, przypominające bezchmurne niebo, patrzyły radośnie w stosy ksiąg. Jej skóra była niemal idealnie gładka. Ubrana była w prostą sukienkę do kolan, koloru butelkowej zieleni. Była urodziwa, lecz to zwykła służka, obecna zabawka, którą odrzuci, gdy mu się znudzi.

Ich spojrzenia się spotkały, dziewczyna spuściła głowę lekko zawstydzona, a jej policzki spłonęły rumieńcem. Gdy czarnowłosy zobaczył zarumienioną skórę zorientował się, że już za długo na nią patrzy. Bez słowa odwrócił się i wyszedł z komnaty.

Jego kroki odbijały się echem na marmurowej posadce. Każdy, kto go mijał, skłaniał lekko głowę. Na twarz nałożył swoją najcięższą maskę, jaką zdołał sobie wykreować, by ukryć wszelkie emocje. Nikt nie potrafił przez nią zajrzeć.

Księcia denerwowało zachowanie poddanych, co prawda okazywali szacunek, ale nie tak jak życzył sobie czarnowłosy. Uważał, że lud powinien przed nim klękać, tak jak przed jego ojcem. Był jeszcze brat, którego z niewiadomych powodów, kochało wszystkie dziewięć królestw.

Zbliżał się do Sali Tronowej, gdzie we wschodniej nawie królewska rodzina zasiadała do posiłków.

Kolejne mijane osoby witały księcia lekkim dygnięciem lub skłonieniem głowy.

Bił od niego duży chłód, który sprawiał, że nikt nie odważył się nawet odezwać w obecności syna króla.

– Kochanie – usłyszał zza siebie.

Przystanął.

Odwrócił się i lekko skłonił głowę.

– Matko – przywitał się ujmując dłoń kobiety, która podeszła do niego z promiennym uśmiechem.

Ucałował wierzch jej dłoni, którą następnie ułożył na swoim ramieniu i ruszyli razem w dalszą drogę.

Królowa jak zwykle wyglądała przepięknie. Z jej ust nie schodził uśmiech. Oczy zawsze były roześmiane, przynoszące spokój i ukojenie każdemu, kto w nie spojrzy.

Ubrana była w błękitną suknię zdobioną złotem i diamentami. Długie złote włosy zebrane w warkocz opadały na jedno ramię.

Nikt nie sprzeciwiał się stwierdzeniu, że królową Friggę nazywano Słońcem Asgardu. Jej pogoda ducha i dobre serce było światłem prowadzącym króla jak i całe królestwo w spokoju i dobrobycie.

– Jakie masz na dziś plany, synu? – spytała nie przestając się uśmiechać.

– Jestem bardzo zajęty – odpowiedział książę.

Odpowiadał tak za każdym razem, gdy słyszał pytanie o swój wolny czas. Prawda była taka, że unikał konfrontacji z drugim człowiekiem, tak długo, jak było to możliwe. Wolał spędzać czas na zdobywaniu wiedzy magicznej jak i wszelkiej innej, jednakże to właśnie wiedza z ksiąg z zaklęciami była dla niego najbardziej interesująca. Brunet coraz częściej sięgał po tytuły ściśle związane z różnego rodzaju magią.

Królowa coraz bardziej martwiła się o syna. Kiedy zaczynała uczyć go magii, nie mogła przewidzieć tego, jak bardzo owe siły wciągną Lokiego i będą ciągnąć go w mroczne zakamarki swojego istnienia.

Loki od zawsze był oszczędny w okazywaniu uczuć, jednak od czasu, kiedy magia zaczęła mącić jego umysł, było jeszcze gorzej. Zasiała ona bowiem ziarno pychy, chciwości, zazdrości, które z czasem zaczęły kiełkować i oplatać swymi zdradzieckimi pnączami serce zielonookiego.

Królowa łapała się każdej okazji, by wyciągnąć syna z mroku.

– Chciałabym, abyś dziś mi towarzyszył. Chcę odwiedzić jedną z moich placówek.

– Matko...

– Zanim mi odmówisz...- wtrąciła się. – Tak mało czasu spędzamy razem. Wiesz, że Odyn krzywo patrzy, gdy wybieram się gdzieś sama.

– On na większość rzeczy patrzy krzywo – skomentował kpiąco.

– Loki – upomniała go matka.

Książę przewrócił oczami. Spojrzał na Friggę, kobieta widocznie posmutniała.

Tego widoku nie mogło znieść nawet zamarznięte na kość serce Lokiego.

- Dobrze, pójdę z tobą - zgodził się ściskając dłoń matki, która nadal spoczywała na jego ramieniu.

– Wspaniale – rozpromieniła się kobieta 

– Dokąd się wybieramy? – spytał bez entuzjazmu.

– Midgard. Do Nowego Jorku.

Nagrodą jest korona   ( W trakcie korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz