Rozdział 1

425 20 3
                                    



Obudziła mnie melodia, która wydobywała się z bliżej nieokreślonego kierunku, w głębi pokoju. Pierwsze co poczułam, to okropny ból pleców i ramion.

Efekty spania na podłodze.

Otworzyłam jedno oko, żeby mój zaspany mózg mógł zacząć pracę.

Na łóżku po drugiej stronie pokoju siedziały dwie, ośmioletnie dziewczynki. Obie były w piżamach. Grały w karty, a obok nich stało radio, które cicho grało.

– Klara, Sophie – zawołałam je.

Dziewczynki spojrzały na mnie z uśmiechami na ustach. Starałam się go odwzajemnić, jednak zmęczenie po słabo przespanej nocy dało o sobie znać i na moich ustach był widoczny jedynie grymas, który widocznie rozbawił dziewczynki, ponieważ uśmiechnęły się szerzej.

– Jak się czujecie? – spytałam podnosząc się do pozycji siedzącej.

– Lepiej. Dziękujemy, że z nami zostałaś Addie – odpowiedziała Klara.

Położyłam się znów na moim posłaniu, które rozłożyłam poprzedniego wieczora, gdy obiecałam Nanie, że pomogę jej z chorymi dziewczynkami.

Przeciągnęłam się ospale.

Sięgnęłam po telefon, który spoczywał pod moją poduszką. Na wyświetlaczu pojawiły się powiadomienia o nieodebranych połączeniach, głównie od Bena, mojego chłopaka. Zdziwiłam się, że wstał tak wcześnie. Zawsze siedział do późna ucząc się na zajęcia.

Wtedy spojrzałam na zegarek.

8:56

Zaspałam.

– Cholera – zaklęłam zrywając się na równe nogi.

W ekspresowym tempie przebrałam się z piżamy w czarne jeansy, białą koszulkę na ramiączka. W pasie przewiązałam koszulę w czerwono, czarno, białą kratę. W jedną rękę wzięłam czarne tenisówki, a w drugą mały skórzany plecak, do którego chwilę wcześniej wrzuciłam telefon.

Przystanęłam w progu pokoju. Odwróciłam się i spojrzałam na dziewczynki.

– Nie słyszałyście tego – pogroziłam im palcem.

Małoletnie popatrzyły na mnie z uśmiechem.

Znów się odwróciłam i popędziłam korytarzem do schodów. Przed pierwszym schodkiem udało mi się założyć jednego buta, wciskając sznurówki w środek bez zawiązywania. Drugiego trampka udało się wcisnąć na stopę gdzieś w połowie schodów.

Na dole słychać było już gwary pierwszych rozmów domowników. Odkąd wyprowadziłam się z domu dziecka i zamieszkałam z Benem, brakowało mi tego tłumu dzieciaków, które mogę nazywać swoim rodzeństwem.

Nagle przed schodami, nie wiadomo skąd, pojawiła się Nana. Tuż obok stała dyrektorka domu dziecka, Felicja Borson.

Kobiety żywo o czymś rozmawiały.

Jak najszybciej chciałam przedostać się na zewnątrz. Rumor jaki towarzyszył moim pospiesznym krokom po schodach sprawił, że kobiety przerwały rozmowę i patrzyły na mnie z uśmiechem.

Gdy stanęłam na parterze odwzajemniłam uśmiech i pocałowałam Nanę w policzek. Tak samo uczyniłam z Ciocią Felicją.

– Adelaide... – zaczęła Borson.

– Wybacz ciociu, jestem spóźniona. Wpadnę popołudniu, na herbatę. Dziewczynki czują się lepiej – ostatnie zdanie powiedziałam do Nany, po czym dosłownie wyskoczyłam przez drzwi mijając tornistry szkolne rodzeństwa oraz buty leżące w progu.

Zbiegłam po schodach na chodnik.

W moim przypadku, jeżeli dzień zacznę źle to pech prześladuje mnie do wieczora.

Zgodnie z tą zasadą mijając furtkę ośrodka wpadłam na kogoś. Na dodatek ten ktoś trzymał w dłoni kawę, która przez nasze zderzenie wylądowała na nas obojgu.

– Cholera – zaklęłam pod nosem, patrząc na swoją zniszczoną bluzkę.

Dopiero później spojrzałam na tą drugą osobę. Gorzej nie mogłam trafić.

To był syn Felicji, Tom.

Nie powiem, facet jest przystojny, ale jest też arogancki i uwielbia się wywyższać. Spojrzałam w jego szmaragdowe oczy pełne wściekłości.

– Jak chodzisz, nędzna kreaturo – syknął.

– Wybacz, nie chciałam... – zaczęłam się tłumaczyć, co wcale nie polepszało mojej sytuacji. Mężczyzna był wściekły. Wtedy przypomniałam sobie o zajęciach, które zaczynają się za piętnaście minut.

– Jeszcze raz przepraszam – powiedziałam i puściłam się biegiem na przystanek zostawiając czarnowłosego samego.

W głowie miałam tylko jedną prośbę do Najwyższego

„Błagam, niech go nie będzie popołudniu."

Cudem dotarłam na Manhattan w pół godziny. Przejechałam autobusem tyle drogi, ile dało się jechać bez korków, jednak Nowy Jork o dziewiątej jest praktycznie nie do przejechania, więc resztę drogi przebiegłam.

Przynajmniej rozgrzewkę będę miała z głowy.

Z prędkością huraganu wpadłam do sali treningowej New York University, gdzie odbywały się zajęcia praktyczne.

Gdy przekroczyłam próg sali zobaczyłam przyjaciół z zespołu zaczynających rozgrzewkę. Od razu odetchnęłam z ulgą. Oparłam czoło o framugę drzwi starając się uspokoić oddech.

– Addie – usłyszałam zza siebie.

Natychmiast odwróciłam się i omal nie wpadłam na mojego wykładowcę, Leonarda Harrisa. Leo uczy drugi rok na uczelni. Od razu złapał dobry kontakt ze studentami. Pozwala sobie mówić po imieniu, jednak tylko jak inni wykładowcy i dziekan nie słyszą. Nauczyciel nie powinien spoufalać się ze studentami zbyt mocno.

– Leo przepraszam za spóźnienie – wydukałam wychodząc z sali by w spokoju wytłumaczyć się nauczycielowi.

– Dziewczynki zachorowały, nie mogłam zostawić Nany samej. Ma na głowie cały dom, a potem kawa na Tomie i na mnie...

– Addie, spokojnie. Nic się nie stało. Zaczęliśmy od teorii, ale następnym razem po prostu zadzwoń, że się spóźnisz. Po to podałem wam mój numer, żebyście dzwonili w takich wypadkach – przerwał mi brunet i posłał mi jeden ze swoich miłych uśmiechów.

Mężczyzna przesunął wzrokiem po mojej sylwetce. Jego wzrok zatrzymał się na mojej brudnej koszulce.

– Przebieraj się i na parkiet. Nie zaczniemy od głównej tancerki – polecił.

Uśmiechnęłam się uprzejmie i ruszyłam do szatni. Czekały mnie trzy godziny treningu.

Przebrana wróciłam na salę, gdzie czekali na mnie członkowie zespołu.

– Cześć – skierowałam do wszystkich podchodząc do grupy. Po chwili usłyszałam odpowiedzi od trzech dziewczyn i trzech chłopaków.

Nasza grupa liczy osiem osób. Oprócz mojego spóźnienia nie było jednego członka zespołu, Louisa.

– Dobra ludzie bierzemy się do roboty – Leo stanął przed nami z magnetofonem. – Wiem, że został niecały miesiąc do końca waszego ostatniego roku, ale nie odpuszczamy – powiedział, po czym włączył muzykę.

Ke$ha, Blah Blah Blah

Zaczęliśmy od układu, który ćwiczyliśmy na ostatnich zajęciach.

Nagrodą jest korona   ( W trakcie korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz