XXXIX

100 5 0
                                        

Stiles otworzył pospiesznie Jeepa, po czym położyliśmy Bretta na tylnych siedzeniach. Ja również usiadłam z tyłu, kładąc sobie głowę blondyna na kolanach. Musiałam mieć go pod kontrolą i ewentualnie reagować. Stilinski nie dopytywał się o szczegóły i szybko odjechał.

Wybrałam numer do Deatona i zadzwoniłam, włączając na tryb głośnomówiący.

- Marika. Coś się...- zaczął Alan, lecz od razu mu przerwałam.

- Wieziemy do kliniki chłopaka w bardzo ciężkim stanie. Został dźgnięty ostrzem z żółtym tojadem- powiedziałam.

- Jest przytomny?- zapytał Deaton.

- Nie- odpowiedział Stiles.- Stracił przytomność zaraz po tym, jak jakaś dziewczyna próbowała go usmażyć drutem.

- Kiedy będziecie?- pytał dalej weterynarz.- W przypadku żółtego tojadu liczy się każda sekunda.

- Za parę minut będziemy-powiedział Stilinski.

- Będziemy na was czekać- oznajmił Alan i rozłączył się.

Deaton użył liczby mnogiej, lecz żadne z nas się w tej sprawie nie odezwało. Nie było to w tej chwili istotne. Ważne było tylko uratowanie Bretta, który z każdą chwilą wyglądał coraz gorzej.

Nagle Stiles gwałtownie zahamował, co mogło oznaczać tylko jedno...jesteśmy na miejscu.

Drzwi od kliniki były otwarte na oścież, a do Jeepa zbliżały się dwie niewyraźne postacie. Dopiero po chwili rozpoznałam w nich Alana oraz Dereka. Obecność Hale'a szczerze mnie zaskoczyła i mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, co on tam robił.

- Marika, idziemy!- krzyknął Derek, jednocześnie wyrywając mnie z zamyślenia.

Rozejrzałam się dookoła. W samochodzie nie było już nikogo poza mną, a obok niego był tylko Hale. Stiles razem z Deatonem pewnie zabrali już Bretta do środka.

Wysiadając z auta adrenalina napłynęła do mojego organizmu jak szalona. A co jeśli przez moją zwłokę coś się stanie Talbotowi?

Tylko nie to- pomyślałam. Niestety było za późno. Moje oczy zmieniły kolor, a kły i pazury również chciały wyjść na wierzch, przez co stanęłam jak wryta.

- Cholera!- zaklęłam pod nosem, kiedy całą sobą próbowałam walczyć z odruchami.

- Marika, opanuj się! Jesteś potrzebna!- usłyszałam obok siebie Dereka.

- Nie mogę- odparłam załamującym się głosem.- Idź im pomóż. Poradzę sobie- nakazałam Hale'owi, który cały czas przy mnie stał. Na szczęście posłuchał się.

Osunęłam się na nogach po ścianie budynku i podciągnęłam nogi do tułowia.

Dlaczego to cały czas się dzieje? Jestem wilkołakiem już prawie rok, a nadal nie umiem zapanować nad swoimi instynktami. Wiem, że alfa ma więcej mocy, ale już nią nie jestem. Nie jestem już alfą! Jestem zwykłą omegą! Omegą, która powinna sobie już radzić ze swoją dziką stroną!

Siedziałam na zimnym betonie oddychając ciężko z wysiłku, który musiałam włożyć w opanowanie się. Miałam zamknięte oczy, z których płynęły łzy bezsilności.

Nagle poczułam jak ktoś położył mi dłoń na ramieniu, przez co podskoczyłam ze strachu.

- Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć- przeprosił Stiles, który klęczał obok mnie.

- Odsuń się- powiedziałam pół warczącym, pół błagalnym tonem.- Nie chcę ci zrobić krzywdy.

- Nie zrobisz. Musisz się tylko uspokoić- powiedział kojącym głosem, lecz wiedziałam, że on też nie do końca w to wierzył.

Miłość, Śmierć i Kłamstwo|| teen wolfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz