- Ahahhahahahahah! Cam! Przestań, bo nie wytrzy... hahahahahah. - krzyczała Valeria nie potrafiąc się opanować.
- To mnie przeproś. - powiedział chłopak nadal łaskocząc dziewczynę.
- Przeee-pra-szam. - wymamrotała, ponieważ nie mogła złapać oddechu.
- Co? Nie usłyszałem? - zaśmiał się Cameron nie mając w zamiarach przestać łaskotać dziewczyny.
- Przepraszam! - wrzasnęła nie mając już siły, a chłopak w końcu przestał.
- No. Więc więcej nie mów, że źle gotuje. - uśmiechnął się Cam, a następnie przybliżył swoją twarz do twarzy Valerii.
- no bo źle gotujesz! - powiedziała i szybko odskoczyła do tyłu.
Cameron próbował ją złapać, lecz ona szybko zbiegła na dół i stanęła obok mamy Camerona, która zaczęła się z nich śmiać.
- Co pani będzie robiła? - zapytała z ciekawością Valeria.
- No właśnie nie mam pomysłu. Chciałabym zrobić jakieś ciasto na wieczór, ale nie wiem czy zdążę, bo zaraz z mężem wychodzimy.
- No to ja i Cameron coś upieczemy, a pani niech idzie się przygotowywać. - uśmiechnęła się Valeria i położyła dłoń na ramieniu "teściowej".
- Naprawdę? Dziękuję, kochana jesteś. - pocałowała dziewczynę w czoło i wyszła z kuchni.
Był to pierwszy dzień w domu Państwa Dallas. Ona czuła się jak u siebie. Wiedziała, że Cameron to "ten jedyny" i że na pewno nie jest tu ostatni raz.
Słońce często zachodziło za chmury i czasami padał lekki deszczyk, lecz temperatura była idealna.
- Val, chodź, pokażę ci coś. - powiedział Cam łapiąc za rękę Valerię i zaprowadził ją do ogrodu.
- Wow. Ale tu ładnie, zawsze chciałam mieć taki ogród. Nasz ogrod we Włoszech był z 4 razy mniejszy, a ten jest idealny. - zachwycała się dziewczyna.
- Widzisz te drzewo? Kiedyś ja i Sierra tam się bawiliśmy.Jest tam domek, któego nie zobaczysz tak na pierwszy rzut oka. Nikt o nim nie wiedział. Kuzyni, wujkowie, nawet moje poprzednie dziewczyny. Tylko rodzice, ja i Sierra. W sumie jesteś pierwszą osobą, która o tym wie... Poczekaj, wejdziemy tam, tylko idę po drabinę. - po chwili przyszedł z bardzo długą drabiną i postawił ją pod drzewem. - Chodź.
- Ale... to jest strasznie wysoko...
- Nie bój się. Przecież będziesz tam ze mną. Chodź kochanie.
- No dobrze.
Gdy weszła do domku, zakochała się w nim. No wiadomo, że nie był to apartament. Był to zwykły domek z desek, a w nim kilka kocy. Zdaniem Valeri był on bardzo uroczy. Siedząc w nim czuła się bardzo bezpiecznie.
Nagle zaczął padać deszcz. Nie było już szans, że teraz wyjdą z domku, a właściwie to zejdą.
Deszcz padał mocno, lecz domek nie przepuszczał wody, no bo w końcu był on zrobiony dla dzieci, co prawda kilka ładnych lat temu, lecz dla dzieci.
- I jak podoba ci się królestwo moje i Sierry? - zapytał i objął dziewczynę ramieniem.
- Super! Na prawdę bardzo mi się podoba.
- Hahaha. Jest już stary. Szkoda mi go będzie.
- Czemu miałoby ci być go szkoda?
- Postanowiłem go rozebrać. Wątpię, żebym się tu jeszcze bawił.
- Cam, proszę, nie. Wiesz... może nasze dzieci będą się tu bawiły? - uśmiechnęła się Valeria.
- Myślisz?
- No pewnie! To super miejsce. Myśle, że w przyszłości będą zachwycone!
Cameron pocałował Val.
Gdy w końcu deszcz przestał padać zeszli z drzewa i weszli do domu. Rodziców Camerona już nie było. Na podwórku powoli zaczęło robić się ciemno. Cameron puścił muzykę w kuchni i zaczą tańczyć. Nie, nie tańczyć. Tak bardziej twerk'ować i freestyle'ować. W sumie tego nie dało się opisać.
- Zaraz zrobię ci moje popisowe ciasto. - zapowiedział chłopak.
- O nie. nie, nie. Popisałeś się już na obiedzie. Wystarczy. Myślę jednak, że lepiej będzie, żebymto ja gotowała, a ty ewentualnie mi pomagał. - zaśmiała się Valeria. - Ja zrobię moje popisowe ciasto, a ty mi pomożesz.... mój przyszły mężu.
Zabrali się za kucharzenie (?) co nie wyszło dla Valerii za dobrze. Chciała ona zrobić ciasto czekoladowe. Kazała mu rozpuścić czekoladę w garnku na wolnym ogniu. Po 40 minutach gdy czekolada rozpuściła się, Valeria chciała wziąć garnek z wrzącą czekoladą i wynieść go na podwórko, lecz w tym samym czasie Cameron chciał ją przestraszyć (nie wiedział, że niesie gorącą czekoladę). Ona podskoczyła i wylała na swoją rękę wrzącą czekoladę. Zaczęła wrzeszczeć na cały dom. Zdezorientowany i przestraszony Cam wziął ją na ręce i zaniósł do łazienki. Obmył jej rękę ziomną wodą, a następnie znów ją podniósł i zaniósł do samochodu. Szybko dojechali do szpitala. Okazało się, że oparzenie nie jest powarzne, i że nie będzie po nim najmniejszej blizny, lecz Val to nie pocieszało. Ręka bolała ją jak cholera. Została na noc w szpitalu na obserwacji, ponieważ z bólu mało co nie zemdlała na korytarzu. W szpitalu dostała silne leki przeciwbólowe, osobną salę, ale i tak następnego dnia rano miała wrócić do domu. Cameron cały czas był przy Valerii. Wyszedł tylko na chwilę, żeby powiedzieć dla mamy jaka jest sytuacja. Jego mama oczywiście się przejęła, lecz po dłógim tłumaczeniu chłopak w końcu ją uspokoił.
gdy wrócił do sali Val już spała. On usiadł na krzesło obok łóżka. Miał nie spać, ale w końcu zasnął. Val obudziła się wcześniej niż Cam. Zobaczyła go i od razu zrobiło jej się miło. Głowa Cam'a była położona na łóżku. Wiedziała jakie nie przyjemne jest spanie w pół siedząco. Wiedziała, że chłopak na prawdę ją kocha. Gdyby tak nie było, nie poświęcałby się tak. Gdy Valeria tak mu się przyglądała on w końcu się obudził. Na jego twarzy pisało "Dobij mnie. Miałem straszną noc", lecz on łagodnie przywitał się z dziewczyną.
- Hej kochanie. Jak się czujesz? - pocałował delikatnie Val.
- Dobrze. - uśmiechnęła się i położyła dłoń na jego policzku. - Nie będę pytała jak się spało, bo wiem, że koszmarnie. Ale wiesz... nie musiałeś tego robić.
- Musiałem.
- Jak to?
- Bo cie kocham. W domu nie mógłbym znaleść sobie miejsca. Wiem, że to przeze mnie. Przepraszam, że musiałaś tak cierpieć. I to właśnie przeze mnie... - głos mu trochę (czyt. bardzo) posmutniał.
- Nie przez ciebie. To ja chciałam robić to głupie ciasto. A poza tym, to prawie wcale nie bolało.
- Jasne, i pewnie z tego "nie bólu" prawie zemdlałaś na korytarzu?
- Tak. Hahahahahahahaha. - zaczęła się śmiać, a w końcu dołączył do niej Cam.
- No dobra. Powoli się zbieramy. Zaraz dostaniesz wypis i jedziemy do domu. Znając życie... i moją mamę to w domu zapewne czeka na ciebie powitalny, leczniczy obiad. Któóóóryyy... jest zajebisty. Moja mama zawsze robi same smakołyki dla chorego, więc w moim domu warto chorować.
- Oooo. Częściej będę się oparzała. - zaśmiała się Val.
- Nawet nie próbuj... Ja ci będę robił obiady bez okazji...
- Ooooo nie! Już twój talent kucharski poznałam... I nie chcę się z nim spotykać raz jeszcze. - zaśmiała się Valeria zakładając na siebie bluzę.
CZYTASZ
"Shake? Nie, dzięki!"
Teen FictionMałe rzeczy są początkiem czegoś wielkiego. Jak ten shake. Niby nic wielkiego, a jednak. Zazwyczaj takie incydenty nie są początkiem dobrej znajomości, lecz wręcz przeciwnie. Ale zawsze zdarzają się wyjątki!