Rozdział 19

24.3K 841 58
                                    

Nie wrócił następnego dnia.

Mija już dokładnie piąty dzień a jego nadal nie ma. Staram się ignorować przyspieszony puls, który pojawia się za każdym razem, gdy jakieś auto podjedzie pod dom. Wstaję wtedy jak szalona i biegnę do okna wgapiając się w postać, która wychodzi z samochodu.

Tak było sześć razy.

Patrzę w jasny sufit zastanawiając się co mogło go zatrzymać. Gdyby był ranny to z pewnością bym o tym wiedziała. Tu jest cała masa jego ludzi i wątpię, by chodzili spokojnie wiedząc, że coś jest nie tak. Przez głowę przechodzi mi irracjonalna myśl, że może Jonathan nie chce na razie wrócić. Oczami wyobraźni widzę jak relaksuje się w jednym z klubów Nowego Jorku i zapomina o tym, że w San Antonio czekam ja. Wkurzam się na samą myśl, że byłby do tego zdolny.

- Uspokój się – szepczę sama do siebie.

Przekręcam swoje ciało na bok i przenoszę wzrok na otwarte okno. Z tej perspektywy mogę dostrzec jedynie korony drzew, ale teraz nie potrzebuję niczego więcej. Obserwuję znudzonym spojrzeniem jak lekki podmuch wiatru rusza wysokim drzewem.

To moje jedyne zajęcie w ciągu dnia.

Po terenie posiadłości chodzi co najmniej trzydzieści osób, ale żaden z tych mężczyzn nie odzywa się do mnie choćby słowem. Wymijają mnie jakbym była powietrzem i dzisiaj przestałam już witać ich z lekkim uśmiechem. To nie ma kompletnie sensu, skoro nikt nie odpowiada.

Podnoszę się w końcu z łóżka i podchodzę do okna. Ogród jest praktycznie pusty i postanawiam wyjść chociaż na chwilę. Zbiegam schodami na dół i kieruję się prosto na gorące promienie słoneczne. Powolnym krokiem idę do altany, bo i tak nie mam innego wyboru. Zatrzymuję się w połowie drogi zauważając ciemną postać siedzącą na jednej z kanap. Jego wzrok pada na mnie a po chwili podnosi się wychodząc na próg altany.

- Nie gryzę – mówi z lekkim uśmiechem.

Dlaczego on się odzywa?

Nikt inny nie zwraca na mnie uwagi a on nagle uśmiecha się w moją stronę. Cofam się automatycznie o dwa kroki nie ufając mu na tyle, by usiąść w jednym miejscu.

Ciemne włosy są trochę za długie i zwisają mu po bokach twarzy. Sylwetka wygląda na wychudzoną mimo tego, że zauważam mięśnie na ramionach. Nie ma na sobie garnituru a jedynie wytarte jeansy i czarną koszulkę.

- Spokojnie – dodaje ruszając w moim kierunku. – Tylko wyglądam groźnie.

- Kim jesteś? – pytam rozglądając się w poszukiwaniu reszty ochroniarzy.

Dlaczego akurat teraz ogród jest pusty?! Gdzie oni są do cholery?

- Sergio – odpowiada przesuwając dłonią po nosie. – Można powiedzieć, że jestem partnerem biznesowym Jonathana.

Partner biznesowy tak nie wygląda.

- Można powiedzieć?

- Robimy razem interesy – wyjaśnia zbliżając się do mnie coraz bardziej.

- Jego nie ma teraz – mówię czując jak dłonie mi drżą. – Co tu robisz?

Nie wiem co mną kieruje, ale nie potrafię się uspokoić. Mam wrażenie, że ten człowiek patrzy na mnie w dziwny sposób i modlę się, żeby to była pomyłka. Może to sobie wymyślam? Jednak obawy nabierają na sile, gdy widzę nerwowe pociągnięcia nosem. Jego oczy są nienaturalnie rozszerzone a chód coraz szybszy, jakby nerwowy. Wkurzyłam go czymś?

- Potrzebowałem czegoś – oznajmia szybko.

To kartel narkotykowy. Muszę uciekać.

Odwracam się w kierunku domu i zaczynam biec. Najpierw mam plan, by zamknąć się w sypialni, ale boję się, że on tam wejdzie mimo wszystko. Dlatego w końcu decyduję się na podjazd. Tam zawsze ktoś jest. Codziennie i o każdej porze dnia, stoi tam co najmniej kilkanaście osób. Tym razem też musi tak być.

Jonathan Sinclair. Devils' hearts #3 [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz