Rozdział 21

26.6K 776 57
                                    




Jestem sama, ale jedynie przez chwilę.

On zaraz tu przyjdzie i ponownie zburzy mój już i tak zagmatwany świat, który właśnie analizuję. Staram się zrozumieć dlaczego akurat ja tu trafiłam i co zrobiłam źle, że zostałam tak ukarana. Podobno nic nie dzieje się bez przyczyny, więc może w moim przypadku jest tak samo. Chciałabym zamknąć oczy i nagle zjawić się w swoim malutkim, nowojorskim mieszkaniu. Leżałabym właśnie zastanawiając się czy jestem wystarczająco przygotowana do jutrzejszych zajęć. Sięgnęłabym po podręcznik czytając ostatni raz dobrze mi znany tekst i zasnęłabym wykończona swoją codziennością. Pewnie nie spałabym spokojnie, bo mniej więcej co dwie godziny, wstałabym z łóżka, żeby sprawić jak czuje się ojciec.

Tęsknię za nim. Tak cholernie mocno, że to aż boli.

Nasze ostatnie spotkanie traktuję jako pożegnanie. Wolałam zrobić to w taki sposób, niż zobaczyć znajome zdezorientowanie na jego twarzy. Ucieczka wydała mi się wtedy najlepszą opcją i nie zrezygnowałabym z tego teraz. Jednak gdzieś z tyłu głowy mam marzenie, żeby pojawić się w San Diego jeszcze raz.

Drzwi otwierają się nagle, po czym zamykają z hukiem. Chowam twarz w poduszkę i udaję, że śpię, żeby nie musieć patrzeć mu w oczy. Chcę uniknąć rozmów, które sprawiają, że moje serce wyrywa się do jego rąk. Mam wrażenie, że poznaję go na nowo i to przeraża bardziej niż wspomnienie Sergio. Materac ugina się pod jego ciężarem i sekundę później czuję jak dotyka lekko mojego ramienia, lecz po chwili się odsuwa.

- Ja pierdole – wzdycha pod nosem kładąc się po drugiej stronie łóżka.

Po trzech dniach jest już lepiej. Nie uciekam od jego dotyku i pozwalam, by czasami mnie pocałował. Jestem pod wrażeniem tego jak trzyma się zasad i nie narusza niepotrzebnie mojej prywatności. Zakodował sobie w głowie, że nadal się boję i czeka. Jest cierpliwy a ja oddycham z ulgą.

Ale dziesięć minut później wiercę się niespokojnie, bo zaczyna mi brakować...

O Boże, jestem żałosna.

Obracam się w jego stronę i unoszę nieznacznie. Ciemne tęczówki wpatrują się we mnie czekając na mój ruch.

- Musisz mnie dotknąć – szepczę rumieniąc się na twarzy.

- To rozkaz? – pyta powstrzymując się od śmiechu.

- Jonathanie – upominam go opadając na twardy tors.

Obraca się na bok zamykając mnie ciasno w swoich objęciach. Całuje lekko moje ramię, po czym kładzie głowę w zgłębieniu szyi.

- Kupiłem dom – oznajmia głębokim głosem.

- Dobrze, ale co...

- W San Diego – wtrąca się przesuwając dłonią wzdłuż ciała.

Nieruchomieję nagle rozumiejąc sens jego słów.

Zwariował.

- Nie zamieszkam tam z Tobą – mówię przełykając ślinę ze zdenerwowania.

Nasza relacja to ciągła walka i nadal wierzę, że kiedyś zapomnę. Odliczam dni do końca umowy, ale coraz mniej czuję entuzjazm z tego powodu.

- Nie uciekniesz ode mnie.

- Ucieknę – odpowiadam słabo.

Zacieśnia uścisk przysuwając mnie jeszcze bliżej siebie.

- Zawsze Cię znajdę – szepcze prosto do ucha, przez co moje ciało przechodzi dreszcz. – Będę szukał do skutku aż w końcu znów Cię poczuję – wsuwa dłoń pod cienki materiał koszulki. – Nie poddam się, bo jesteś moja Vicktorio. – dotyka opuszkami palców krawędzi stringów. – Tylko moja.

Jonathan Sinclair. Devils' hearts #3 [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz