Rozdział 29

23.5K 771 65
                                    




Przewracam się na drugi bok już chyba dziesiąty raz. Zegar nadal wskazuje trzecią nad ranem i coraz bardziej mnie to dobija. Nie potrafię zasnąć, bo przed oczami mam jego.

Jak teraz zobaczę mojego ojca?

Nie stać mnie na podróże do San Diego, bo nie zamierzam dotknąć koperty leżącej w mojej komodzie. Ona musi być takim małym zapewnieniem, że w razie czego, będę w stanie pokryć choć część kosztów pobytu w ośrodku. Jedyne co mogę zrobić, to dzwonić tam i dowiadywać się o jego stan zdrowia.

Wcześniej planowałam, że raz na jakiś czas pojawię się w ośrodku i z daleka, będę patrzyła na jego uśmiechniętą twarz. Nie mogę podejść i porozmawiać z nim tak jak lata temu, ale miałam nadzieję na chociaż zobaczenie, że wszystko jest w porządku. Teraz te plany są niczym, bo pojawia się dramatyczna rzeczywistość.

A wraz rzeczywistością pojawia się złamane serce, które przypomina mi o tym jak naiwna i głupia byłam. Dlaczego powtarzałam sobie setki razy, że on jest moim koszmarem a mimo tego mu zaufałam? Mogłam zastanowić się nad tym wszystkim, jeszcze choćby raz.

Najgorsze jednak jest to, że czuję w sercu dziwną pustkę. Mam wrażenie, że straciłam coś co było dla mnie ważne i nawet największa złość, tego nie naprawi. Powinnam zapomnieć i żałować, ale nie mogę. Wściekam się i płaczę jednocześnie. Wycieram ciepłe łzy, które tylko moczą moje policzki. Rozpacz w niczym mi nie pomoże a i tak na nią pozwalam. Rozpadam się na milion malutkich kawałeczków, bo jak ostatnia idiotka, kocham tego diabła.

Zamykam oczy wyobrażając sobie, że on jest obok. Co zrobiłabym w takiej sytuacji? Pozwoliłabym na wyjaśnienie irracjonalnego zachowania? A może uciekłabym przestraszona tym, że jego bliskość mnie nie drażni.

Nie, wręcz przeciwnie. Pokazałabym swoją słabość i czekała aż jego dotyk ukoi ból.

- Jesteś żałosna Vicktorio! – jęczę głośno w poduszkę. – On Cię okłamał!

I teraz nadszedł ten czas, gdy mogę śmiało przyznać, że oszalałam. Mówię sama do siebie o trzeciej nad ranem.

**

Jeden z nich stoi za moimi drzwiami.

Jestem o tym przekonana w stu procentach, bo słyszałam jak przeklinał do drugiej osoby. Kłócił się dobry kwadrans, po czym uderzył w ścianę. Nie wiem kto z nich to zrobił, ale mam nadzieję, że to Rayan, bo tego Coltona nie znam kompletnie. Maddie kazała mi ufać tylko Rayanowi i tak zostanie.

Zabieram klucze z małej komody w przedpokoju i biorę głęboki oddech. Podchodzę do drzwi i przekręcam zamek. Otwieram je nieznacznie, po czym wychylam ostrożnie głowę.

- Nie musisz tu stać – szepczę patrząc uważnie na spiętą twarz Rayana.

- Muszę.

- Ja naprawdę...

- Szef się wkurwił – przerywa mi wzdychając przeciągle.

Nieruchomieję zdając sobie sprawę z tego, że to oznacza kłopoty.

- Będzie tu – dodaje wpatrując się w moje oczy z niemą prośbą. – I jeśli z nim nie pogadasz to będzie źle.

To nie wchodzi w grę. Ostatnią noc przepłakałam do wschodu słońca. Użalałam się nad sobą tęskniąc za nim i rano uznałam, że to złe i niezdrowe dla mnie. Powinnam zapomnieć i przeboleć to co mnie spotkało. Pożegnać się raz na zawsze ze światem, który od początku mnie przerażał.

Nie zrobię tego, jeśli stanę z nim twarzą w twarz.

- To wykluczone – odpowiadam wychodząc na korytarz. – Jeśli się tu pojawi to wezwę policję.

Jonathan Sinclair. Devils' hearts #3 [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz