Rozdział 11

328 28 0
                                    

I jestem chora. Mówiłam Molly, że nie chce pływać ale ona się uparła i nie odpuściła wiedząc ,że moja odporność nie jest za duża.

Nie dość, że boli mnie głowa to Molly i Luke ciągle się kłócą o błahostki i trzaskają drzwiami. -.Niee...-nie zdążyłam dokończyć a do mojego pokoju wparował jakby nigdy nic Luke i trzasnął. -trzaskaj.Never Mind.. -tracę nadzieję co do niego.Wie,że jestem chora ale co go to obchodzi.Usiadł tyłem do mnie na łóżku i schował twarz w dłonie. -Ona zawsze taka agresywna?
- Chcesz wiedzieć? -pokiwał głową.
- Tak.
- Aha.. dobrze wiedzieć.
- Też czasami taka jestem. Jak jeszcze raz trzaśniesz drzwiami wylecisz przez okno. -Luke podniósł ręce do góry w geście obronnym i położył się obok mnie. - odsuń się bo wirus przejdzie na ciebie.
-najwyżej zachoruje z tobą i przedłuży nam się pobyt poza terenem obozu.
-nie. Nie mam zamiaru z tobą tu leżeć.
- A nie uważasz ,że ta kłótnia jest bez jakiegokolwiek sensu?
- Może. Ale nie ważne.. Nie było żadnej kłótni okay ?
- No dobrze. Teraz możemy chorować.- stwierdził Luke. Przyciągnął mnie do siebie a ja Się w niego wtuliłam. -.Nie wydaje ci się że za szybko ci wybaczyłam ,Luke?
-Możliwe. Ale to nieważne. -.kichnęłam brudząc przy tym koszulkę Luka. -przepraszam..
-Nic nie szkodzi, są pralki. -zaśmiał się i poczochrał mnie po włosach.
-Ej no! Ja ci zaraz rozwale tę twoją idealną fryzurkę.
- Nie zrobisz tego.
- Zdziwiłbyś się. - zawturowałam mu a jego włosy opadły na czoło. - zrobiłam.
-Nienawidzę cię .
- Na prawde to mnie wielbisz, przyznaj się.
- Zabawna jesteś wiesz?
- Wiem to od urodzenia.
- Dobra, pójdę bo Molly mnie zatłucze.
-Nie idź.. no prosze no..
- Chcesz bym leżał 3 metry bod ziemią?
-Chyba 3 metry nad niebem.
-.Sugerujesz coś?
- Wyjdź stąd Luke bo nie skończy się to dla ciebie dobrze. - Molly wbiła mi się do pokoju i chwyciła Luka za tył koszulki. Była bardzo wysoka. Luke miał 187 cm wzrostu a ona 185 .. nie wiem jak tak można. - Nie. Zostaw. - Spojrzała na mnie jak na idiotkę - A tobie co?
- Nic. Pogodziliśmy się.
-Nie wierzę... przecież jeszcze niedawno go wyklinałaś!
- Niedawno. Nie teraz.
- A dobra. Rób jak chcesz. - wyszła z pokoju obrażona.Wzruszyłam ramionami i ułożyłam głowę na chłodnym jaśku. - oglądamy coś?
- Możemy. Co preferujesz?
- Obejrzmy sierote. Ciekawe może być.
- Nie będziesz się bała?
- Najwyżej.

-No nie. Mała szmatka. Jak mogła młotkiem zatłuc zakonnice? Przecież ona była miła !
- . Szmatka? Haha co?
- No nie chciałam się brzydko wyrazić.
- Szmata?
-LUKE!
- No co?
-Źle się wyrażasz a ja tego nie toleruje.
- Okay. Przy tobie nie będę.
- Przy mnie? - uniosłam brwi.
- Jezu , Thalia. Nie rób ze mnie grzecznego chłopczyka.
- Thalia, nie Jezu. I wydaje mi się, że jednak nie robem nie jestem. Nieprawdaż?
- No tak . Oglądajmy.

Jest rozdział. Pisałam tyle ile było mnie stać. Jest to jeden chyba z dłuższych rozdziałów. I się z tego cieszę tak jak to , że mam nareszcie płytę Nirvany In Utero . Ledwo wybłagałam ale zawsze mój urok osobisty wygrywa.

Apollo is my fatherOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz