Od tamtego zdarzenia minęły już trzy tygodnie.
Byłam na pierwszej chemioterapii, kolejną mam za dwa tygodnie. Czuję się po tym lekko zmęczona lecz przy zespole nie będę tego czuć...tak myślę..Co do zespołu, dzisiaj jadę ich odebrać z lotniska.
W każdej wolnej chwili Damiano do mnie dzwonił na FaceTime. Kocham go, chciałabym z nim dożyć późnej starości...na co ja się rozmarzam, ona i tak nie przyjdzie.Odkąd poznałam diagnozę, zaczęłam doceniać każdy dzień, noc...każdy moment. Ta cholerna choroba nie pozwoliła mi nawet zostać z zespołem by świętować urodziny Ethana. Moi przyjaciele zapewnili mnie że odrobimy to jutro wieczorem...może to nie będzie to samo ale nie mogę narzekać. Zostały mi trzy miesiące, trzeba się wyszaleć.
———————
W trakcie drogi na lotnisko zjadłam kanapkę...znaczy się, nie zjadłam a próbowałam zjeść. Podekscytowanie było tak wielkie że żołądek na widok jedzenia się skręcał. No cóż, bywa.
Otrzymałam na grupie z Må wiadomość.
damihotuwa:
Uśmiechnęłam się do telefonu. W tym samym momencie zatrztmałam się przed lotniskiem. Zapłaciłam taksówkarzowi i wyszłam.
marihotuwa:
damihotuwa: we Włoszech tak zimno?
marihotuwa: wez nic nie mow
Schowałam telefon do kieszeni i przeszłam przez drzwi wejściowe. Wzrokiem przejechałam budynek w celu wyszukania miejsca odbierania pasażerów.
Odrazu znalazłam to miejsce. Pognałam więc w jego stronę.
Po drodze zerknęłam na przyloty.Madryt...Madryt, Madryt, Mad- O tu jest! 11.35.
Wyszukałam na ścianie zegaru, wskazywał on 11.33.
Nie spóźniłam się, brawo Marlena! Jestem dumna.Stanęłam w tłumie ludzi czekających na rodzinę, przyjaciół czy na kogokolwiek. Dźwięk z głośników powiedział dokładnie którym wyjściem będą wychodzić pasażerowie. Akurat przy nim stałam więc się przysunęłam bliżej.
Zaczęli wychodzić pierwsi ludzie, na ich widok moja ekscytacja sięgała limitu a nawet więcej.
-Marlena! -Usłyszałam wołający mnie głos. To była Victoria.
Pobiegłam w jej stronę, wtuliłam się w dziewczynę. Poczułam jak składa na moim czole buziaka. NIE ZŁAMASY, NIE BĘDZIE ŻADNEGO VIRLENA ANI MARVIC - to normalne u nas.
Dołączyli do nas jeszcze Thomas i Ethan których przywitałam z wielką radością. Wraz z przyjaciółmi staliśmy w siebie wtuleni.
-Ekhem, a Pani o mnie nie zapomniała? -zgadnijcie kto to. Wiadomo że Damiano.
Przyjaciele mnie puścili a ja wbiegłam w ramiona chłopaka i pocałowałam go. Tęskniłam za jego miękkimi ustami, to jest coś bez czego nie jestem w stanie żyć.
-Tęskniłem Pani David.
Czekajcie co? Jak on mnie nazwał? Pani David? Mammamia! NAZWAŁ MNIE PANI DAVID!!
—————————
Wróciliśmy, Damiano przez całą drogę był dla mnie nadzwyczajnie miły a reszta patrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem.Nasza trójca święta (Vic, Thomas i Ethan) usiadła na kanapie, gdy chciałam się dołączyć zatrzymał mnie Damiano.
-A ty idziesz teraz do góry i się wystrajasz jak szczur na otwarcie kanału! -uśmiechnął się.
-A ktoś ma urodziny czy jak? -zapytałam.
-Ethan miał jak dobrze wiesz ale to nie dziś świętujemy -zaczął.
-Okej ale do rzeczy...
-Zabieram cię na randkę, tak jak obiecałem! -przyjął dumny wyraz twarzy.
———————
KOCHANI DZIEKUJE ZA 3K NASTEPNY ROZDZIAL BEDZIE BARDZO EMOCJONUJACY BO WBILISMY TYLE WYSWIETLEN
<3
CZYTASZ
𝐿'𝑎𝑙𝑡𝑟𝑎 𝑑𝑖𝑚𝑒𝑛𝑠𝑖𝑜𝑛𝑒 || 𝐷𝑎𝑚𝑖𝑎𝑛𝑜 𝐷𝑎𝑣𝑖𝑑
Fanfiction-Cześć...-przełknęłam ślinę i popatrzałam Włochowi w oczy. -Marlena...-powiedział cicho. (nie skonczona opowiesc, nie bedzie wiecej rozdzialow ig) ----- 01.10.2021 #1 w #damianodavid "Quindi Marlena torna a casa, che ho paura di sparire" <3