10. Tobias

13.2K 397 171
                                    

Nie, to się nie wydarzyło. Nie wydarzyło. Nie drugi raz, w ciągu niespełna doby. Mój umysł był w pieprzonym rynsztoku.

Musiałem wyjść, by nie zrobić czegoś głupiego. Moje pragnienie było tak silne, że niemal bolesne. Chyba nigdy nie byłem taki nakręcony. Nie znosiłem tej wariatki, ale jednak jej pożądałem i to nieznośnie mocno. Ciągle od nowa i od nowa odtwarzałem w głowie, co się tak naprawdę stało. Byłem pewny, że nakręcał ją mój gniew. Ze mną było to samo. Może to było popieprzone, ale czym bardziej się wściekała, tym bardziej mi stawał. I czy naprawdę wypowiedziałem jej imię? Dlaczego to zrobiłem? Kiedy je usłyszała, po prostu się na mnie rzuciła. Jednak nie protestowałem, bo, kurwa, zabijcie mnie, chciałem tego. W ciągu dalszym byłem napalony.

To ja miałem sprzątnąć Tacjusza, ale dzięki mamusi, wyszło jak wyszło. Postanowiła odebrać mi tę radość, by dać mi nauczkę, tylko dlatego, że zabiłem Greka, szybciej niż sobie tego życzyła. Nemezy wypowiedział dwa słowa za dużo, więc skończył tak, jak na to zasłużył. Nie dziwiłem się ojcu, że wpadł w szał. Matka potrafiła wkurwić i martwego. I tak miał do niej wybitną cierpliwość. Po Greku nadal mi było mało, więc postawiłem wtrącić swoje pięć groszy, wiedząc, że to doprowadzi Nilay do furii. To ona zaczęła, a ja się dopiero rozgrzewam...

— Twój ojciec jest wściekły. Poleciał osobnym helikopterem. Prawie i ja zarobiłem w mordę. Wszyscy schodzili mu z drogi. Czasami to i mnie kurewnie przeraża.

Wypiłem już tyle tequili, że powinienem przestać o niej myśleć, ale nie potrafiłem wyrzucić jej z głowy. Przy niej nie ufałem samemu sobie.

— Ty mnie w ogóle, kurwa, słuchasz, Tobias? — Rafa pomachał mi dłonią przed nosem, zmieniając na język włoski.

Dopiero wtedy zorientowałem się, że mówił do mnie, a nie do swojej dziuni.

— Taaa — rzuciłem i chwyciłem za kolejny kieliszek. Opróżniłem go szybko, po czym przetarłem wierzchem dłoni usta. W międzyczasie jedna z tlenionych blondynek władowała mi się na kolana.

— Odkąd wyszedłeś z podziemi, zachowujesz się dziwnie. — Popatrzył na mnie przenikliwie.

Co w głowie to na gębie.

— Wydaje ci się. Jestem nadal wkurzony na Księżniczkę i mam już w czubie.

Ułożyłem swoją dłoń na udzie blondyny, na co uśmiechnęła się kokieteryjnie. Musiało mi coś naprawdę dolegać, bo nawet to mnie nie ruszało. Może byłem chory? Tak, to może, kurwa, to. Dlatego wcześniej mi odbiło.

Kiedy ja przeprowadzałem „rozmowę" z Nilay, Alfaro w tym czasie był z Michele i Francesco. Omawiali problemy, które od pewnego czasu miał ten ostatni z kilkoma ludźmi. Nie przyznałem się Rafie do wcześniejszego incydentu, by nie dać mu tej satysfakcji. Już wystarczyło mi, że moja rodzinka robiła za moimi plecami pieprzone zakłady. A teraz miałby kolejne powody, by mi dogryzać.

Z nowo poznanymi Włoszkami, siedzieliśmy w prywatnej, olbrzymiej loży naszego klubu. Zamiast ścian i podłogi pomieszczenie posiadało lustra weneckie. Pod stopami mogłem zobaczyć cały parkiet, przepełniony spoconymi ciałami. Imprezowicze tańczyli do latino muzyki, którą mogliśmy usłyszeć, ale w dużo mniejszym natężeniu, dzięki wygłuszającej konstrukcji.

Zerknąłem w stronę boksu, w którym siedziała Księżniczka. Obok niej spoczywało jakichś dwóch typów, naprzeciw siedział jej kuzyn Francesco ze swoją narzeczoną, a po prawej chyba przyjaciółka dziewczyny. Nie wiem, jak Amerigo to zrobiła, ale wcześniejszy jej strój gdzieś zniknął, a teraz na sobie miała błękitną mini sukienkę. Widziałem tylko tył jej głowy i odkryte plecy, a na nich rękę jakiegoś pizdusia. Śmiała się z jego pewnie spierdolonych żartów. Przy mnie nigdy się tak nie uśmiechała...

Spadkobierca Sabatii || (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz