— Walisz jak pizda — krzyczał ojciec do wujka, skutecznie omijając jego ciosy. Naparzali się w oktagonie, a pot spływał po ich ciałach. Ja natomiast leżałem na ławeczce i kończyłem piątą serię powtórzeń na klatę.
— Chyba ty! — odkrzyknął Markos. Próbował znowu trafić ojca, ale ten po chwili z hukiem obalił go na deski. Dosiadł go i wymierzył cios, lecz zatrzymał pięść kilka milimetrów przed jego nosem.
— Bang! — powiedział mój staruszek. Zszedł z niego, z cholernie zadowolonym uśmiechem.
— Masz szczęście, bo jestem niewyspany — wysapał wuj.
— Taa. — Mój ojciec rżał niczym koń.
Zrzuciłem sztangę na ziemię i podszedłem do worka, który zwisał z sufitu. Zacząłem wyprowadzać ciosy, lewy prosty, prawy sierpowy, a potem wykop z półobrotu i tak na przemian. Każdy mięsień w moim ciele palił żywym ogniem.
Rafa jęczał z boku, podnosząc dwudziestokilogramowe hantle, że napiłby się już zimnego piwa.
— Nie pierdol, tylko ćwicz.
W tym czasie wuj z ojciec zrobili sobie przerwę, by uzupełnić płyny.
— Wiesz, że zafundowałeś gościowi wstrząs mózgu? — odezwał się mój ojciec i chwycił za ręcznik, który był przewieszony przez siodełko rowerka stacjonarnego.
Wzruszyłem ramionami, uśmiechnąłem się pod nosem i nadal wyprowadzałem ciosy.
— I to w jaki spektakularnym stylu. — Wuj roześmiał się głośno. — Kung Fu, kurwa, Panda. — Nadal rechotał.
— To w końcu wasza szkoła. — Kopnąłem worek z całej siły, aż metalowy łańcuch, na którym wisiał, zaskrzypiał. — Żałuje, że go nie zabiłem — wymamrotałem bardziej do siebie, niż do nich.
Zapanowała dziwna cisza.
Na chwilę przestałem naparzać i popatrzyłem w ich stronę. Rzucali sobie jakieś konspiracyjne spojrzenia.
— O co wam chodzi? — Uniosłem brew i przetarłem przedramieniem mokre czoło.
— O nic — powiedzieli w tym samym czasie, przenosząc na mnie wzrok.
— Przecież to widziałem...
Ojciec zignorował moje słowa.
— A co z tą dziunią?
— Sprzedałem ją. — Przewróciłem oczami.
Rafa parsknął śmiechem i odłożył ciężarki.
— A tak naprawdę?
— Żyje i jest w pokoju. Wyjdzie z niego, wtedy, kiedy jej karzę.
Wkurzały mnie te ich głupkowate uśmiechy. Co oni się nagle tacy radośni zrobili?
— Jak towar? — Ojciec jak gdyby nigdy nic zaczął robić pompki na jednej ręce.
— Mamy opóźnienia w dostawie. Heroina z Afganistanu, która miała trafić na Ukrainę, nadal jest w Azerbejdżanie.
— Mam to załatwić? — Na chwilę się zatrzymał i uniósł głowę, rzucając mi krzywy uśmieszek.
Posłałem mu spojrzenie spode łba. Mogłem sobie na to pozwolić. Oprócz mnie, wujka i Amerigo, nikomu nie przyszłoby nawet na myśl, by w ten sposób spojrzeć na szefa wszystkich szefów. Może i wychowywał mnie twardą ręką, ale nie tylko był moim ojcem, lecz także mentorem i najlepszym przyjacielem. Zrobilibyśmy dla siebie wszystko.
CZYTASZ
Spadkobierca Sabatii || (ZAKOŃCZONA)
RomansOn - meksykański przystojniak, posiadający ego i IQ wielkości Ameryki. Spadkobierca fortuny, artysta, który po swojej matce nie tylko odziedziczył talent do malowania. Bo przecież sztuka to nie tylko obrazy, lecz także rozbryzgane mózgi wrogów, któr...