6. Tobias

9.6K 395 100
                                    

— Walisz jak pizda — krzyczał ojciec do wujka, skutecznie omijając jego ciosy. Naparzali się w oktagonie, a pot spływał po ich ciałach. Ja natomiast leżałem na ławeczce i kończyłem piątą serię powtórzeń na klatę.

— Chyba ty! — odkrzyknął Markos. Próbował znowu trafić ojca, ale ten po chwili z hukiem obalił go na deski. Dosiadł go i wymierzył cios, lecz zatrzymał pięść kilka milimetrów przed jego nosem.

— Bang! — powiedział mój staruszek. Zszedł z niego, z cholernie zadowolonym uśmiechem.

— Masz szczęście, bo jestem niewyspany — wysapał wuj.

— Taa. — Mój ojciec rżał niczym koń.

Zrzuciłem sztangę na ziemię i podszedłem do worka, który zwisał z sufitu. Zacząłem wyprowadzać ciosy, lewy prosty, prawy sierpowy, a potem wykop z półobrotu i tak na przemian. Każdy mięsień w moim ciele palił żywym ogniem.

Rafa jęczał z boku, podnosząc dwudziestokilogramowe hantle, że napiłby się już zimnego piwa.

— Nie pierdol, tylko ćwicz.

W tym czasie wuj z ojciec zrobili sobie przerwę, by uzupełnić płyny.

— Wiesz, że zafundowałeś gościowi wstrząs mózgu? — odezwał się mój ojciec i chwycił za ręcznik, który był przewieszony przez siodełko rowerka stacjonarnego.

Wzruszyłem ramionami, uśmiechnąłem się pod nosem i nadal wyprowadzałem ciosy.

— I to w jaki spektakularnym stylu. — Wuj roześmiał się głośno. — Kung Fu, kurwa, Panda. — Nadal rechotał.

— To w końcu wasza szkoła. — Kopnąłem worek z całej siły, aż metalowy łańcuch, na którym wisiał, zaskrzypiał. — Żałuje, że go nie zabiłem — wymamrotałem bardziej do siebie, niż do nich.

Zapanowała dziwna cisza.

Na chwilę przestałem naparzać i popatrzyłem w ich stronę. Rzucali sobie jakieś konspiracyjne spojrzenia.

— O co wam chodzi? — Uniosłem brew i przetarłem przedramieniem mokre czoło.

— O nic — powiedzieli w tym samym czasie, przenosząc na mnie wzrok.

— Przecież to widziałem...

Ojciec zignorował moje słowa.

— A co z tą dziunią?

— Sprzedałem ją. — Przewróciłem oczami.

Rafa parsknął śmiechem i odłożył ciężarki.

— A tak naprawdę?

— Żyje i jest w pokoju. Wyjdzie z niego, wtedy, kiedy jej karzę.

Wkurzały mnie te ich głupkowate uśmiechy. Co oni się nagle tacy radośni zrobili?

— Jak towar? — Ojciec jak gdyby nigdy nic zaczął robić pompki na jednej ręce.

— Mamy opóźnienia w dostawie. Heroina z Afganistanu, która miała trafić na Ukrainę, nadal jest w Azerbejdżanie.

— Mam to załatwić? — Na chwilę się zatrzymał i uniósł głowę, rzucając mi krzywy uśmieszek.

Posłałem mu spojrzenie spode łba. Mogłem sobie na to pozwolić. Oprócz mnie, wujka i Amerigo, nikomu nie przyszłoby nawet na myśl, by w ten sposób spojrzeć na szefa wszystkich szefów. Może i wychowywał mnie twardą ręką, ale nie tylko był moim ojcem, lecz także mentorem i najlepszym przyjacielem. Zrobilibyśmy dla siebie wszystko.

Spadkobierca Sabatii || (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz