7. Nilay

10.1K 382 128
                                    

Uprzedzałam Victora. Jego pech, że nie posłuchał. Tobias po prostu kopnął go w głowę. Wiedziałam, do czego był zdolny, ale ani przez chwilę nie przyszło mi na myśl, że kopnie go w pieprzony łeb. Zrobił z Victora kalekę. Zafundował mu wstrząs mózgu i przynajmniej tygodniowy ból głowy. Choć muszę przyznać, że dla ostatniego gościa, który ze mną przyjechał, nie był taki łaskawy. Podejrzewam, że zachowałabym się tak samo, gdyby ktoś w ten sposób obraził mnie, co nie znaczy, że nie jestem wściekła, że pozbawił mnie sprawdzonego gościa do pieprzenia, po raz nie wiem który. Zawsze to, kurwa, robił. Ja w sumie nie byłam lepsza, bo ostatniej jego dziewczynie zapłonęła głowa i to nie na żarty. Podpaliłam jej włosy. Była kretynką, więc dostała to, na co zasłużyła.

Na dodatek ten idiota musiał akurat być w siłowni, którą wybrałyśmy z Zaharą. Z trzech wielkich siłowni w naszym domu, musieli wybrać akurat tą. Oczywiście, że na sali ćwiczył bez koszulki i musiał wyglądać zajebiście dobrze. Przyłapał mnie na gorącym uczynku. Gapiłam się na niego, ale sam nie był mi dłużny. Lustrował moje ciało niczym skaner. Później zaczął zachowywać się jak jakiś niedorozwinięty wariat. Może jeszcze kiedyś, uwierzyłabym w tę jego udawaną zazdrość, ale nie teraz. Teraz robił to, tylko po to, by mnie wkurzyć. Niby tyle lat znałam tego człowieka, ale nie potrafiłam go rozgryźć. Jego humor zmieniał się jak chorągiew na wietrze. Przez moment miałam nawet wrażenie, że chciał mnie pocałować. Nie wiem, co chciał tym udowodnić. Wrrr. I to nie był pierwszy raz. Zdarzały się już takie sytuacje, w których myślałam, że zaraz mnie pocałuje. A ja za każdym razem, praktycznie mu na to pozwalałam. Idiotka! Chyba Ester miała rację, musiałam przestać myśleć cipką.

Wszystko byłoby znośne, gdyby nie otworzył tych niewyparzonych ust. Wtedy czar prysł. I powiedziałam prawdę, jeśli nadal będzie testował moją samokontrolę, zabiję go, bez względu na wszystko. Za długo już to znoszę. Odnoszę wrażenie, że od kiedy się poznaliśmy, wziął sobie za punkt honoru, by doprowadzać mnie do szału.

Po tym pokazie w siłowni musiałam wziąć zimny prysznic, i dzięki temu wpadłam na idealny plan, który połaskotał lewy płat mózgu.

Tak chce się bawić? Ja mu pokażę! To dopiero początek zabawy.

Owinęłam się ręcznikiem, a z drugiego zrobiłam turban na głowie. Weszłam do garderoby, chwyciłam za telefon i wybrałam numer mojego człowieka, który był odpowiedzialny za towar szmuglowany z Kolumbii do Ameryki Północnej. Jutro, po północy, czasu Kolumbijskiego, miały wystartować samoloty ze świeżutką dostawą koki, która miała trafić do ludzi Księciunia w Kanadzie. I słowo „MIAŁA" w tym momencie było kluczowe.

To mój region był czołowym producentem kokainy. Książę przez rodzinne dramaty, związane z tym krajem, nie miał akurat w tym temacie obiekcji. I chyba tylko w tym...

— Diego.

— Tak, szefowo? — w jego głosie od razu wyczułam czujność. Jeśli wszystko szło zgodnie z planem, rzadko kiedy wykonywałam osobiste telefony.

— Masz opóźnić dostawę — rozkazałam.

Wiedziałam, że ten ruch sprawi, że będę jakieś dwa miliony lżejsza, ale Księciunia będzie to kosztować o dwa więcej. Ale czego nie robi się w imię lepszego dobra? Może to nie była wspólna gra do jednej bramki, ale to przecież on zaczął.

Przez moment zapanowała cisza.

— Mogę zapytać, szefowo, dlaczego?

— Nie, Diego, nie możesz — skwitowałam twardo.

— Oczywiście, szefowo. O której mają wystartować?

Między nami była jakoś sześciogodzinna różnica czasowa.

Spadkobierca Sabatii || (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz